B. Raczkowski: W Polsce nawet 90 proc. roszczeń mobbingowych jest nieuzasadnionych

Statystyki zniechęcają do rozpoczynania spraw przeciwko pracodawcom. Jednak w zdecydowanej większości przypadków dochodzi do nadużywania i błędnego pojmowania mobbingu. Często staje się on bronią w rękach osób, które ośmieszały czy poniżały innych. Sytuacji pokrzywdzonych nie ułatwia też ustawowa definicja nękania. Nawet orzecznictwo Sądu Najwyższego sugeruje inne rozwiązania, które łatwiej pozwalają osiągnąć zadośćuczynienie. Mowa tu przede wszystkim o roszczeniach związanych z ochroną dóbr osobistych czy molestowaniem. Wieloletni praktyk i znawca tematu, adwokat Bartłomiej Raczkowski, wskazuje długą listę przyczyn niepowodzeń pracowników w bataliach sądowych.

Kto częściej przegrywa sprawy o mobbing - pracodawcy czy pracownicy?

Bartłomiej Raczkowski, adwokat: Zdecydowaną większość sporów wygrywają pracodawcy. Z mojej wieloletniej obserwacji wynika, że nawet 90% roszczeń mobbingowych jest po prostu nieuzasadnionych. Nie są one składane przez pokrzywdzonych pracowników, a ich geneza jest całkiem inna. Wiele spraw jest zemstą na firmie, próbą wzbogacenia się poprzez uzyskanie nienależnego odszkodowania lub manewrem zwiększenia presji na pracodawcy w celu wynegocjowania lepszej ugody w jakiejś innej sprawie. Te działania mają cele niezwiązane z tym, czy ktoś był mobbingowany, czy nie. Wszystkie te sprawy są więc przegrywane, bo nie ma mobbingu. I to najczęstszy przypadek. Oczywiście, mobbing się zdarza i to często. Jednak jego rzeczywiste ofiary do sądu nie chodzą.

Reklama

Co zatem jest błędnie postrzegane jako mobbing?

- Wiele spraw, które trafiają do sądów, bazuje na jednym schemacie. Mamy pracownika, który nie potrafi współżyć z otoczeniem i współpracować z innymi. Braki w inteligencji emocjonalnej nadrabia agresją, arogancją, nękaniem podwładnych, a często także przełożonych. Merytorycznie radzi sobie przeciętnie lub dobrze, więc jest tolerowany. Jednak coraz więcej osób skarży się na niego, w konsekwencji odchodzą ludzie z jego zespołu. Szefowie dostrzegają, że to mobber. Krzyczy na ludzi, ośmiesza i poniża. Atmosfera wokół niego gęstnieje. Firma zaczyna rozważać albo nawet sugerować zwolnienie. Oprawca zazwyczaj ucieka na L4 od psychiatry i mówi, że to z tego powodu, że jest szantażowany. Następnie idzie do sądu, przedstawiając siebie jako ofiarę.

Ustawowa definicja mobbingu jest zawiła. Czy to nie wpływa na liczbę przegranych spraw przez pracowników?

- Tak. Definicja mobbingu jest bardzo skomplikowana i źle napisana. Bardzo utrudnia dochodzenie roszczeń w tego typu sprawach. Trzeba bowiem spełnić kumulatywnie wszystkie ustawowe przesłanki, a jest ich 6. Czasem nawet, gdy ze strony kadry kierowniczej były zachowania złe czy nieetyczne, to udowodnienie literalnie mobbingu jest bardzo trudne, często wręcz niemożliwe. Wiele rzeczy, które są naganne i powinny być karane, nie mieści w tej karkołomnej definicji.

Sądy mają więc związane ręce?

- Czasami w sprawach, w których mobbing jest uznawany, naprawdę można dyskutować, czy wszystkie przesłanki zostały spełnione. Sądy patrzą na to łagodniej i rozsądnie podchodzą do tej nieporadności ustawodawcy, która odbiła się niekorzystnie na pracownikach. Jednak trzeba podkreślić, że nie ma nawału orzeczeń o mobbingu. Dzieje się tak, ponieważ dużo spraw kończy się ugodami. Bardzo częstą reakcją pracodawców jest poddanie się szantażowi. Wiedzą, że nie było mobbingu, ale jednak wolą zapłacić. Sprawa sądowa może trwać wiele lat i wiązać się z kosztami, dużą pracą administracyjną i "ciąganiem po sądach" pracowników w charakterze świadków.

Komu więc sprzyja orzecznictwo?

- Od dłuższego czasu zmierza ono w takim kierunku, że sugeruje dochodzenie innych, łatwiejszych roszczeń niż mobbing. Często zamiast niego łatwiej udowodnić molestowanie czy naruszenie dóbr osobistych. Sąd Najwyższy podpowiada nawet, że także wtedy, gdy pracownik upiera się przy mobbingu, a nie potrafi go udowodnić, sądy mogą samodzielnie w miejsce roszczeń z mobbingu zasądzać roszczenia za naruszenia dóbr osobistych.

Czy zatem pracodawcom, którym zarzuca się mobbing, łatwiej jest się bronić niż w innych sprawach?

- Oni bronią się przed roszczeniami mobbingowymi tak samo jak przed wszystkimi innymi. Ani lepiej, ani gorzej. Z praktyki widzę, że tego typu sprawy są wytaczane przede wszystkim przeciwko wielkim, międzynarodowym korporacjom. A to właśnie one zapewniają pracownikom cieplarniane warunki. Ale wielu wychodzi z założenia, że tam jest głęboka kieszeń, więc się opłaca iść do sądu. O wiele częściej do mobbingu dochodzi w małych firmach. Jednak ci pracodawcy twardo się bronią, nie uginają się i nie negocjują. Przeciwko nim jest mniej spraw wnoszonych w złej wierze, bo jest mniejsza szansa na to, że ugną się przed presją lub szantażem.

Czy przyczyną ewentualnej porażki pracownika może być zbyt szybkie skierowanie działań do sądu?

- W ustawowej definicji nie ma mowy o tym, jak długo musi trwać mobbing. Natomiast są poglądy oraz orzeczenia Sądu Najwyższego, że sześciomiesięczny okres może być uznawany za odpowiedni, ale nie jest to sztywny termin. Pracownicy bez szczególnych problemów ustalają, kiedy rozpoczęły się nieodpowiednie zachowania przełożonych. Jeżeli ktoś ma prawdziwą sprawę mobbingową, to wszystko udowodni. Pracodawca z nim nie wygra.

MondayNews
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »