Kto konsumuje owoce wzrostu

Mam taki fach, że mogę zarobić tyle, żeby utrzymać rodzinę - tak twierdzi 9 na 10 prezesów i członków kadr kierowniczych firm, ale tylko 4 na 10 polskich robotników. Członkowie zarządów największych spółek giełdowych otrzymują miesięcznie dochody przekraczające 222 płace minimalne. Takie nierówności nie sprzyjają wzrostowi gospodarczemu.

Z badań CBOS-u wynika, że najlepiej swoją sytuację finansową oceniają właściciele firm prywatnych - 92 procent z nich osiąga dochody pozwalające na utrzymanie siebie i rodziny. Tak dobrą kondycją budżetu domowego może pochwalić się już tylko połowa pracowników administracyjno-biurowych, przedstawicieli zawodów twórczych, samodzielnych specjalistów z wyższym wykształceniem, inżynierów, dyrektorów szkół, lekarzy i nauczycieli oraz zaledwie 43 proc. pracowników sklepów i punktów usługowych. Z powodu fatalnej sytuacji zarobkowej niemal połowa robotników wykwalifikowanych deklaruje chęć wyjazdu do pracy za granicę.

Tak - dla wyrównywania pensji

Praca jednego z rodziców nie chroni w Polsce przed ubóstwem: co piąta rodzina z dziećmi do lat 14, w której pracuje tylko ojciec, nie osiąga dochodu równego minimum egzystencji. - Ubóstwo dotyka osoby z pracowniczych gospodarstw domowych osiągające niskie wynagrodzenia, o niskich kwalifikacjach zawodowych, ale również pracujące w przedsiębiorstwach, w których pensje są na niskim poziomie i wypłacane nieregularnie, co najczęściej, lecz nie zawsze uzasadnione jest złą kondycją ekonomiczną zakładów - wskazuje dr hab. Bożena Balcerzak-Paradowska z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych.
W 2005 roku poniżej minimum egzystencji żyła co 10 rodzina mająca dwoje dzieci, co piąta (22 proc.) z trójką dzieci i blisko połowa rodzin mających czworo i więcej dzieci. Po trzech latach można ocenić, że ta sytuacja nie uległa zmianie.
- W Europie Zachodniej pracownik otrzymuje wynagrodzenie pozwalające na utrzymanie całej rodziny. W Polsce wciąż nawet pensje obojga rodziców nie zawsze wystarczają na zapewnienie dzieciom choćby najbardziej podstawowego katalogu towarów i usług niezbędnego do życia - diagnozuje w rozmowie z "TS" profesor Zofia Jacukowicz. Z aktualnego raportu Komisji Europejskiej wynika, że aż 22 procentom dzieci żyjących w rodzinach, gdzie przynajmniej jedno z rodziców ma pracę, grozi ubóstwo mimo korzystania ze świadczeń społecznych.
Bożena Balcerzak-Paradowska podkreśla, że pozostawanie dzieci i młodzieży w kręgu ubóstwa jest głównym czynnikiem prowadzącym do marginalizacji społecznej i staje się dziedzictwem następnego pokolenia: - Jeżeli na młode pokolenie popatrzymy przez pryzmat potencjału kapitału ludzkiego, to jego marginalizacja wynikająca z ubóstwa rodzin stanowi zagrożenie dla rozwoju społecznego - zaznacza.
Wzmacnia się wśród Polaków poczucie, że owoce wzrostu gospodarczego są konsumowane wyłącznie przez wąską elitę finansową złożoną z prezesów, członków zarządów i kadry kierowniczej. Na pytanie CBOS: "Czy powinno dążyć się do wyrównywania zarobków wszystkich ludzi w kraju?", ponad 60 proc. ankietowanych odpowiedziało: tak. To o blisko 20 proc. więcej niż jeszcze trzy lata temu.
- Od początku lat 80. rosną rozpiętości między najniższymi a najwyższymi wynagrodzeniami w kraju - podsumowuje prof. Jacukowicz.

18 lat na pensję prezesa

Skalę rozwarstwienia społecznego w Polsce dobrze wciąż obrazuje przyporządkowanie pracowników do trzech skal podatkowych. Z danych ministerstwa finansów wynika, że w ubiegłym roku aż 94,66 proc. Polaków zmieściło się w pierwszym progu, czyli zarobiło maksymalnie 43 405 zł, tj. co najwyżej 3617 złotych miesięcznie. Tyle że zdecydowana większość Polaków o takiej kwocie może co najwyżej pomarzyć. Dochód między 43 405 a 85 528 zł uzyskało tylko 4,48 proc. Polaków, a o trzeci, najwyższy próg (zarobki powyżej 85 528 zł rocznie) zahaczyło jedynie 0,86 proc. najlepiej zarabiających (dokładnie 208 272 osoby).
GUS podał, że w 2007 roku przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto wyniosło 2691 zł, w przemyśle - 2710 zł, w budownictwie - 2308 zł, w handlu - 2186 zł, w transporcie - 2818 zł, w edukacji - 2718 zł, w ochronie zdrowia - 2466 zł, ale w administracji publicznej już 3369 zł. Wiadomo nie od dziś, że kwoty brutto zaciemniają istotę sprawy, bo trzeba od nich odjąć ok. 30 proc., aby uzyskać to, co każdy dostaje w rzeczywistości. A poza administracją publiczną mówimy o pensjach poniżej 2 tys. zł na czysto. To dlatego dwoje młodych ludzi na dorobku musi wspólnie ubiegać się o kredyt mieszkaniowy, bo sami bardzo często nie mają tzw. zdolności kredytowej.
To, że zarobki menedżerów odbiegają od pensji pracowników, nikogo na świecie nie dziwi. W Polsce zdumiewać może skala tych rozpiętości. Konto menedżera spółki giełdowej wzbogaciło się w 2007 roku przeciętnie o 442 tys. zł - wynika z raportu przygotowanego przez portal wynagrodzenia.pl. Płace menedżerów wzrosły w 2007 roku o 11 proc. Największe gaże inkasowali prezesi i wiceprezesi banków. Z raportu wynika, że przeciętny budżet płac dla zarządu w giełdowej spółce ma wartość 1,15 mln zł. Pięć procent osób z kadry kierowniczej największych spółek giełdowych mogło pochwalić się w 2007 roku dochodami przekraczającymi 2,5 mln zł, czyli ponad 208 300 zł miesięcznie. Przekładało się to na 77 przeciętnych i aż 222 minimalnych płac. Oznacza to, że pracownik handlu zatrudniony za najniższe wynagrodzenie musiałby pracować ponad 18 lat, by zarobić tyle, co prezes jednej z wysoko notowanych na giełdzie spółek dostaje w ciągu miesiąca. - W Wielkiej Brytanii, Francji czy Niemczech obowiązuje zasada, której nikt nie narzuca, że płace prezesów spółek nie powinny być większe niż 20-krotność średniej płacy. I w Niemczech doszło do wielkiej awantury, kiedy ujawniono, że szef Volkswagena zarabiał w jednym roku 70- krotność przeciętnej pensji - przypominał na naszych łamach w ubiegłym roku prof. Mieczysław Kabaj.

Wykształcenie wcale nie w cenie

Wynagrodzenia w krajach UE są średnio 6-krotnie wyższe, a czas pracy o 1/5 krótszy niż w naszym kraju. Tysiące polskich pracowników otrzymuje pensje o wysokości grubo poniżej przeciętnej. Najczęstszym - jak podaje GUS - miesięcznym wynagrodzeniem w Polsce w 2006 roku była kwota 1469,09 zł brutto. Płace do tej wysokości dostawała aż 1/4 wszystkich pracowników. Tylko co dziesiąty Polak inkasował miesięcznie więcej niż 4492,21 zł brutto. Szczególnie pokrzywdzoną grupę stanowią zatrudnieni z najkrótszym stażem. Pracownicy do 24. roku życia otrzymują płace średnio o 40 proc. niższe od przeciętnej w gospodarce. Biorąc pod uwagę duże grupy zawodowe, najmniej zarabiają osoby zatrudnione jako sprzedawcy (ponad 44 proc. mniej od średniego wynagrodzenia), przy pracach prostych (o 42 proc.), rolnicy, leśnicy, rybacy i ogrodnicy (o 32 proc.), operatorzy i monterzy maszyn i urządzeń (o ponad 16 proc.). Dla porównania - najlepiej wynagradzaną grupą w kraju są dyrektorzy generalni i wykonawczy oraz prezesi i ich zastępcy - średnio ponad 300 proc. więcej niż wynosi przeciętna.
Ponad 92 proc. pracowników do 24. roku życia, 70 proc. w wieku 25-34 lata i blisko 62 proc. w wieku 35-44 lata otrzymuje miesięcznie pensje mniejsze lub co najwyżej równe płacy przeciętnej. Dotyczy to prawie 90 proc. osób ze stażem pracy do 2 lat, 79 proc. ze stażem od 2-5 lat i blisko 70 proc. ze stażem od 5 do 10 lat. Nawet wyższe wykształcenie nie okazuje się w Polsce przepustką do wyższych zarobków. Te poniżej średniej dostaje 38 proc. osób ze stopniem doktora, magistra i lekarza oraz niemal połowa w grupie inżynierów, licencjatów i dyplomowanych ekonomistów oraz odpowiednio ponad 70 proc. Polaków z wykształceniem średnim zawodowym i ogólnokształcącym.

Nierówności a wzrost

Przez lata w ekonomii pokutował pogląd, jakoby nierówności dochodowe sprzyjały wzrostowi gospodarczemu. Jedną z przyczyn miała być większa skłonność do oszczędzania bogatych determinująca wielkość inwestycji. Jednak badania obejmujące kilkadziesiąt krajów dowiodły, że nierówności mają negatywny wpływ na wzrost. Laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii z 2001 roku Joseph Stiglitz pisał: "Azja Wschodnia pokazała, że w tych krajach rozwijających się, które ograniczyły nierówności, wzrost był szybszy. Po części dlatego, że potrafiono lepiej wykorzystać kapitał ludzki, po części dlatego, że większa równość łączy się z większą stabilnością społeczną i polityczną".
Wskazywał na przykład Azji Wschodniej, gdzie wysoki stopień oszczędności zapewniono w egalitarnym otoczeniu. - Bowiem akumulacja kapitału ludzkiego jest równie ważna, jeżeli nie ważniejsza niż wzrost kapitału fizycznego - argumentował Stiglitz.
"Ważne są także doświadczenia krajów skandynawskich, które osiągnęły wysoki poziom rozwoju gospodarczego, realizując model państwa dobrobytu z powszechnymi i równymi prawami socjalnymi" - pisze w najnowszej "Polityce społecznej" Wiktor Rutkowski. Nierówności i stopa ubóstwa w tych krajach są niższe niż w innych państwach rozwiniętych gospodarczo. Co ważne - Szwecja, Norwegia i Dania zajmują czołowe miejsca w międzynarodowych rankingach konkurencyjności oraz innowacyjności Komisji Europejskiej. Najnowsze badania empiryczne wskazują jednoznacznie na negatywny wpływ znacznych nierówności w dochodach na wzrost gospodarczy.

Ze sporządzanego w październiku 2006 roku raportu GUS:
"Struktura wynagrodzeń według zawodów" (dane zbiera się co dwa lata) wynika, że:
- pensję w wysokości 40 tys. zł brutto i więcej otrzymywało 0,03 proc. zatrudnionych
- od 30 tys. zł wzwyż - 0,08 proc.
- od 20 tys. zł - 0,24 proc.
- od 10 tys. zł - 1,32 proc.
- od 8 tys. zł (3 przeciętne wynagrodzenia) - 2,37 proc.
- od 5300 zł (2 przeciętne) - 6,6 proc.
- ok. 2600 zł (przeciętna w gospodarce narodowej) i mniej - 65,64 proc., w tym:
- do ok. 1300 zł (połowa przeciętnej) - prawie 20 proc.

Krzysztof Świątek

Reklama
Tygodnik Solidarność
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »