Polak potrafi także pomóc!

Polak potrafi. Pomóc także. Dowodem na to są nasi rodacy z Berlina. Spotykają się raz lub dwa razy w tygodniu. W klubach, dyskotekach, kawiarniach, a nawet w prywatnych domach. Wspólnie spędzają czas, bawią się, rozmawiają, a przede wszystkim służą sobie bezinteresowną pomocą.

Beata Błażejewska ma 26 lat, od trzech lat mieszka w Niemczech, od ośmiu miesięcy pracuje. Legalnie. Jest kelnerką w polskiej restauracji przy Tempelhofer Damm w Berlinie. Posadę znalazła dzięki nowo poznanym znajomym.

Impuls

Po przyjeździe do Niemiec Beata pracowała przy zbiorze truskawek, potem znalazła zatrudnienie jako pomoc domowa w Berlinie. Po pół roku pracodawcy przestali terminowo regulować wynagrodzenie, w końcu podziękowali, tłumacząc się problemami finansowymi. Polka mieszkała kątem u przyjaciółki, bezskutecznie poszukując pracy.

- Wszędzie oczekiwali referencji i odpowiednich kwalifikacji, ja mam tylko maturę. Bardzo dobrze posługuję się niemieckim i angielskim, ale to za mało - mówi Beata.

Reklama

Po jednej z mszy świętych, które odbywają się w polskim kościele przy Lilienthalstrasse w Berlinie podeszła do przypadkowej kobiety i zapytała wprost, czy rodaczka nie słyszała o jakiejkolwiek pracy. Rozmowa stała się impulsem do zorganizowania spotkania Polaków mieszkających w Berlinie. - Pierwszy raz spotkaliśmy się u Agnieszki w domu, była nas piątka. Agnieszka z mężem, jej koleżanka i ja z przyjaciółką - wylicza Beata. Cotygodniowe spotkania, początkowo o charakterze tylko towarzyskim, dały początek nieformalnemu "klubowi wzajemnej pomocy".

Bawić się i pomagać

- Spotykamy się, by wspólnie spędzić czas, odpocząć, nabrać sił, ale również po to, by pomagać sobie nawzajem. Kilka miesięcy bezskutecznie szukałam pracy, byłam załamana, chciałam wracać do kraju, ale było mi zwyczajnie wstyd przed rodziną i znajomymi - wyznaje Agnieszka. To ona dowiedziała się, że w polskiej restauracji przy Tempelhofer Damm potrzebne są kelnerki. Zgłosiła się na rozmowę i dwa dni później już pracowała. - To polska restauracja, serwowane są tradycyjne polskie dania, ze szczególnym uwzględnieniem kuchni śląskiej. Klientami są przede wszystkim Polacy i Niemcy. Pracuję tam razem z Agnieszką, ja jeszcze w niepełnym wymiarze godzin, ale nadrabiam napiwkami - dodaje z uśmiechem Beata.

Obecnie grupa Polaków liczy już prawie dwadzieścia osób, jedni przychodzą, inni odchodzą. Informacje o "klubie wzajemnej pomocy" pojawiły się na internetowych stronach polonijnych, a także na tablicy ogłoszeń przy PMK, doskonale sprawdza się także tzw. "poczta pantoflowa", czyli bezpośrednie przekazywanie wiadomości znajomym.

Klubowicze spotykają się raz lub dwa razy w tygodniu, najczęściej w weekendy. Nie mają określonego miejsca zbiórek, spontanicznie wybierają lokale - dyskoteki, puby, kluby, niekiedy spotykają się we własnych domach, zwłaszcza w sytuacjach, gdy udział w spotkaniu deklaruje niewiele osób. Wymieniają się informacjami, doświadczeniami, radami, wspólnie rozwiązują problemy, organizują wycieczki i pikniki.

Są w tej grupie osoby z różnym wykształceniem i wykonujący wiele zawodów - pomoce domowe, opiekunki, pracownicy fizyczni, informatycy, a także Polacy pozostający bez pracy. Przekrój wiekowy także jest spory, od dwudziestu do ponad czterdziestu lat. - Stwierdziliśmy, że nie wiek świadczy o człowieku, ale jego osobowość. Czasem osoba o dziesięć lat młodsza lub starsza okazuje się lepszym kumplem niż rówieśnicy - stwierdza Beata.

Rozmawiają i działają

Klubowicze pomagają nie tylko sobie, ale także osobom, które znalazły się w trudnej sytuacji, zarówno z Berlina i okolic, jak również z Polski. Dzięki temu siedmioosobowa rodzina z Berlina otrzymała pomoc w postaci niezbędnych przedmiotów codziennego użytku - mebli, pościeli, a także środków czystości i żywności. Zorganizowano także zbiórkę pieniędzy z przeznaczeniem na leczenie 5-letniej Zosi z Płocka, która prawie dwa lata walczyła z białaczką. Spełniło się też marzenie piętnastoletniego Huberta z Poznania, który pragnął mieć własny komputer.

Informacje o tym, kto i jakiej pomocy potrzebuje przekazywane są podczas wspólnych rozmów i dyskusji. Wystarczy hasło "jest problem" i wszyscy w miarę możliwości włączają się do działania. Nie zawsze jest to pomoc stricte materialna, zdarza się, że ktoś nie znający niemieckiego musi załatwić sprawy urzędowe czy napisać list, nie brakuje też banalnych pytań dotyczących godnych polecenia salonów kosmetycznych, sklepów, a także uczciwych i nieuczciwych pośredników i pracodawców.

- Ludzie powinni sobie pomagać, zwłaszcza rodacy, z doświadczenia wiem jednak, że różnie to bywa, czasami bardziej pomocni okazują się Niemcy, niż Polacy. Nasze spotkania mają przede wszystkim charakter towarzyski, śmiejemy się, żartujemy, bawimy, rozmawiamy, ale także pomagamy sobie i innym.

Niedawno zorganizowaliśmy wycieczkę do Chińskich Ogrodów (Gärten der Welt), uczestniczyli w niej ludzie w różnym wieku, nawet dzieci. Było cudownie, wszyscy doskonale się bawili bez względu na wiek i płeć. Planujemy też wspólny wypad na Wyspę Tropikalną (Tropical Island ) i weekendowy piknik gdzieś poza miastem. Słowem łączymy przyjemne z pożytecznym - podsumowuje Beata.

Magdalena Przybyła

Szukasz pracy? Przejrzyj oferty w naszym serwisie

Praca i nauka za granicą
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »