​Pracownicy delegowani. Polska porażka w TSUE

Polska i Węgry przegrały w TSUE swą skargę na reformę zasad delegowania pracowników w UE. Zmiany, które najsilniej promował Emmanuel Macron, są zgodne z traktatami unijnymi.

Skarga Polski oraz Węgier na Parlament Europejski oraz na Radę UE (współprawodawców w dziedzinie przepisów unijnych) dotyczyła zmian w zasadach delegowania pracowników w UE, które zostały przyjęte w 2018 r. i weszły w życie latem tego roku. Polacy to około 20 proc. z około 3 mln delegowanych w UE, czyli największa grupa narodowa (główna branża delegowań to budownictwo). W skali całej Unii to niewiele, ale sprawa stała się m.in. we Francji symbolem sporu o wpływ eurointegracji na sytuację pracowników, którzy np. w budownictwie narzekali na konkurencję płacową m.in. ze strony Polaków.

Reklama

Kto jest pracownikiem delegowanym?

"Pracownicy delegowani" to przykładowo Polacy wyjeżdżający na budowy do Francji, ale niezatrudniający się na miejscu na francuskich zasadach, lecz - przynajmniej teoretycznie - "tymczasowo oddelegowywani" do pracy zagranicznej przez polską firmę (lub pośrednictwo pracy). Taka formuła prawna sprawia, że płacą ubezpieczenia społeczne w Polsce (czyli w liczbach bezwzględnych mniej niż płaciliby we Francji), a miejscowi zleceniodawcy do lata tego roku musieli im zapewniać tylko płacę minimalną, co na Zachodzie prowadziło do oskarżeń o "dumping socjalny".

Reforma ograniczyła takie "delegowanie" do roku, a w szczególnie uzasadnionych przypadkach do półtora roku, a po tym okresie powinni przejść na miejscowe zasady zatrudnienia. Co najważniejsze delegowanym już nie wystarczy płacić lokalnej pensji minimalnej, lecz trzeba wynagrodzenia na lokalnych, czyli przykładowo na francuskich zasadach. A to oznacza m.in. stawki za nadgodziny, dodatki za pracę przy złej pogodzie, inne dodatki na mocy układów zbiorowych.

TSUE: To nie jest protekcjonizm

Polska i Węgry argumentowały, że to forma protekcjonizmu i nierzetelnego zwalczania konkurencji z Europy Środkowo-Wschodniej. - Dyrektywa nie eliminuje ewentualnej przewagi konkurencyjnej, bo nie prowadzi do wyeliminowania wszelkiej konkurencji opartej na kosztach. Nie ma wpływu na pozostałe składniki kosztów delegujących przedsiębiorstw, jak wydajność lub skuteczność tych pracowników - uznał we wtorek (8.12.2020) Trybunał Sprawiedliwości UE.

Stare zasady delegowania wprowadzono jeszcze przed rozszerzeniem UE o Europę Środkowo-Wschodnią, gdy różnice płac między różnymi krajami Unii nie były tak wielkie, a zatem delegowanie nie wywoływało burzy wokół "dumpingu socjalnego" (potem jej odsłoną była też sprawa "polskiego hydraulika" we Francji). - Zważywszy na rozwój rynku wewnętrznego, będący następstwem kolejnych rozszerzeń Unii, Unia miała prawo przeprowadzić ponowną ocenę interesów przedsiębiorstw i pracowników delegowanych - orzekł unijny Trybunał.

- Takie samo wynagrodzenie [czy raczej takie same zasady wynagradzania] za taką samą pracę w tym samym miejscu - było jednym z haseł Jeana-Claude'a Junckera, poprzedniego szefa Komisji Europejskiej, która zaproponowała reformę. Ponadto koniec z "dumpingiem socjalnym" w swej kampanii wyborczej obiecywał francuski prezydent Emmanuel Macron, a potem skutecznie zawiązał - przy mocnym, choć raczej cichym poparciu Niemiec - koalicję na rzecz zmian w zasadach delegowania.

Sprawa przewoźników też w TSUE

Polska w październiku zaskarżyła do TSUE przepisy zmieniające zasady pracy przewoźników drogowych (termin rozprawy jest jeszcze nieznany), które w lipcu ostatecznie zatwierdził Parlament Europejski i powinny wejść w życie w 2022 r. Również ten spór - dość gorący we Francji czy państwach Beneluksu - sprowadza się do napięcie między oskarżeniami o dumping i oskarżeniami o zachodni protekcjonizm.

Wprawdzie reforma oszczędziła przewoźników w przewozach dwustronnych (np. Polska - Niemcy - Polska) oraz tranzytowych (przy przejazdach Polska-Francja kierowcy w Niemczech będą traktowani jako delegowani, czyli na polskich płacach), ale polskie firmy zarabiają najwięcej na kabotażu. To usługa, w której np. polska ciężarówka wożąca towary wewnątrz Niemiec, (czyli np. Berlin - Monachium, Monachium - Hamburg). A według nowych zasad np. polskim kierowcom pozostawiono prawo do trzech przewozów kabotażowych w ciągu tygodnia, ale potem - to nowość - będą zmuszeni do aż czterech dni karencji bez wykonywania kolejnych przewozów. Druga z najbardziej kontrowersyjnych nowości to wymóg, by ciężarówka co najmniej raz na osiem tygodni (przewoźnicy zwykle podmieniają kierowców podczas tak długich ekspedycji) wracała zza granicy do kraju rejestracji firmy przewozowej.

Tomasz Bielecki (Bruksela)

Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze

Deutsche Welle
Dowiedz się więcej na temat: praca za granicą
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »