Rynek pracy w Niemczech. „Polacy często nie wiedzą, ile są warci”

10 lat po wprowadzeniu ustawy regulującej uznawanie kwalifikacji obcokrajowców ani Niemcy, ani imigranci nie wykorzystują szansy, jaką miała ona stworzyć. W Berlinie pracują nad tym, by to zmienić.

Tzw. "Anerkennungsgesetz" czyli ustawa, dzięki której imigranci otrzymali w Niemczech szansę na uznanie swoich kwalifikacji zawodowych oraz dyplomów, często określana jest jako krok milowy. Katarzyna Niewiedział, pełnomocniczka ds. migracji i integracji berlińskiego Senatu przyznaje, że sam pomysł stworzenia takiej ustawy był dobry - gorzej wyszło z jej realizacją.  

- Rzeczywiście, przed jej wprowadzeniem nie było nawet pomysłu ani żadnej procedury, w jaki sposób można by uznać zagraniczne dyplomy czy kwalifikacje. Żartowano nawet, że inżynierowie albo inni bardzo dobrze wykształceni ludzie z zagranicy pracują jako taksówkarze, ponieważ nie mają jak uznać swoich kwalifikacji -  mówi w rozmowie z DW.

Problemy też dla Niemców

Reklama

Szybko okazało się jednak, że ustawa jest prawem zbyt kompleksowym. Część kompetencji określona została na poziomie federalnym, inne na poziomie landowym. Bywa, że tę samą kwestię każdy z krajów związkowych reguluje odrębnie. I nie zawsze dotyczy to tylko obcokrajowców. Zdarza się np., że nauczyciel wykształcony w jednym kraju związkowym nie zawsze może automatycznie pracować w innym regionie Niemiec.

- Dobrze więc, że ta ustawa jest, ale nie ułatwia ona wcale sprawy. Jesteśmy zakopani w biurokracji - nie kryje Katarzyna Niewiedział. - Na wszystko w Niemczech trzeba mieć certyfikat, dyplom, świadectwo ukończenia studiów czy kursu. Często jest to wymagane nawet w przypadku podjęcia najprostszych prac.

Jak przyznaje pełnomocniczka, uznawanie kwalifikacji to długotrwały, a bywa też, że frustrujący proces.

- Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że 10 lat pracy w zawodzie za granicą czy ukończenie tam studiów, często po przyjeździe do Niemiec się nie liczą - mówi Niewiedział. 

Przekonała się o tym Marta (imię zmienione), która w Polsce skończyła m.in. biotechnologię i zajmowała się wysoko wyspecjalizowanymi ekspertyzami laboratoryjnymi. Po przeprowadzce do Niemiec okazało się, że tego typu ekspertyzy wykonują tutaj wyłącznie lekarze. Mimo swoich kwalifikacji i kilku lat doświadczenia, okazało się, że nie może tu pracować w swoim zawodzie - choć specjalistów w tej branży bardzo brakuje. We wszystkich punktach doradczych, do których Marta trafiała, rozkładano ręce. Jedyną drogą do tego, aby mogła wykonywać swój zawód, byłoby odbycie studiów medycznych i nauka od początku dokładnie tego samego, co już potrafi. Kobieta, sfrustrowana brakiem perspektyw, ostatecznie trafiła do standardowego laboratorium i podjęła pracę jako zwykła laborantka - znacznie poniżej swoich kwalifikacji.

2 miliony wolnych miejsc pracy

Takie przypadki nie robią większego wrażenia na Annie Stahl-Czechowskiej z IQ Netzwerk Berlin, programu oferującego m.in. doradztwo imigrantom, w tym także Polakom. Brak digitalizacji urzędów, czasochłonne i skomplikowane procedury nostryfikacji dyplomów, wiele nieprecyzyjnych przepisów, to tylko niektóre z problemów, które wymienia w rozmowie z DW.

- Brak rąk do pracy w Niemczech jest dziś tak duży, że nie możemy już sobie pozwolić na utratę potencjału, jaki przywożą ze sobą imigranci - uważa Stahl-Czechowska. - Oznaczałoby to stratę zarówno dla kraju, jak i dla samych obcokrajowców. 

Tymczasem, mimo dużego w ostatnich latach napływu migrantów z całego świata, wciąż wielu z nich albo pozostaje bez pracy, albo pracuje znacznie poniżej swoich kwalifikacji. Wielu zszokowała wypowiedź szefa Federalnej Agencji Pracy. Detlef Scheele kilka miesięcy temu przyznał, że Niemcy potrzebują rocznie 400 tysięcy imigrantów, aby wypełnić lukę na rynku pracy. Według najnowszych danych Instytutu Badań nad Zatrudnieniem (IAB) w drugim kwartale 2022 r. w Niemczech do obsadzenia było 1,93 mln miejsc pracy. To rekordowy wynik odkąd w 1992 roku zaczęto prowadzić takie statystyki.

Świadomość dramatycznego braku pracowników powoli dociera też do rządu Niemiec. Z danych Związku Niemieckich Izb Przemysłowo-Handlowych wynika, że w ciągu 10 najbliższych lat w Niemczech trzeba będzie zastąpić od pięciu do dziesięciu milionów pracowników, którzy osiągną wiek emerytalny. Dlatego rząd chce jeszcze w tym roku zreformować ustawę o imigracji do Niemiec wykwalifikowanych pracowników i ułatwić im na miejscu podejmowanie pracy.

Zatrzymać Ukraińców

Katarzyna Niewiedział przyznaje, że podejście do sytuacji wymusza poniekąd również pojawienie się uchodźców z Ukrainy, zwykle dobrze wykwalifikowanych, z jasnymi oczekiwaniami i ambicjami. Niemcy, jeśli chcą ich zatrzymać, muszą zaoferować im konkrety. Dlatego w Berlinie od kilku tygodni intensywnie pracuje się nad stworzeniem systemu, który połączy siły różnych instytucji i uprości procedury. W pracach biorą udział m.in. przedstawiciele Izby Przemysłowo-Handlowej, Izby Rzemieślniczej, agencji pracy, a także urzędy zajmujące się zawodami medycznymi czy pedagogicznymi. Pierwszym celem będzie uruchomienie wielojęzycznej infolinii, pod którą migranci otrzymają niezbędne informacje. 

- Do tej pory było tak, że kontaktowały się z nami firmy, które zgłaszały zapotrzebowanie na pracowników w konkretnych branżach, a my im w tym pomagaliśmy. Teraz chcemy koncentrować się przede wszystkim na samych pracownikach - wyjaśnia Niewiedział. - Naszym celem jest zbudowanie takiego systemu, żeby ludzie, którzy do nas trafią, byli przez nas krok po kroku prowadzeni. Nie może być tak, jak obecnie, że chodzą od jednej do drugiej instytucji i sami muszą o wszystko zadbać. 

Polacy rzadko uznają kwalifikacje

Z szykowanych zmian skorzystają także pracujący w Niemczech Polacy. Teraz często mają problemy z uznaniem kwalifikacji nieformalnych, studiów zaocznych, czy podyplomowych, które w takim kształcie jak w Polsce, w Niemczech nie istnieją.

- Jeżeli coś nie jest tutaj ujęte w systemie, to trudno jest to uznać - mówi Anna Stahl-Czechowska. - Obecny system nie jest elastyczny. Jeżeli nadal będziemy tak mocno przy nim obstawać, to stracimy szansę na pozyskanie wielu pracowników. 

Osobną sprawą jest to, że wiele osób, w tym Polaków, nie wie, że mogą uznać swoje kwalifikacje i tym samym zwiększyć swoje szanse na atrakcyjną pracę i lepsze zarobki. Z danych IQ Netzwerk wynika, że w drugim półroczu 2021 roku Polacy stanowili w Berlinie zaledwie 2,8 procent wszystkich osób odwiedzających biura doradcze. Na poziomie ogólnoniemieckim było ich niewiele więcej - 3,4 proc. Największą grupą imigrantów, korzystającą z poradnictwa, są w obu przypadkach Turcy (17,1 proc. w Berlinie i 10,3 proc. w Niemczech) oraz Syryjczycy, stanowiący odpowiednio 9,6 proc. i 9,8 procent osób szukających porady.

Anna Stahl-Czechowska zwraca uwagę, że wielu Polaków przyjeżdża do Niemiec bez żadnego planu. Często pracują poniżej kwalifikacji i nie traktują tego jako sytuacji przejściowej.

- Trwają w prekariacie i nie zastanawiają się, ile tak naprawdę są warci - podsumowuje.

Pomagajmy Ukrainie - Ty też możesz pomóc!

Katarzyna Niewiedział zwraca uwagę na jeszcze jeden, często pomijany w dyskusjach o braku fachowców, aspekt: - Nie chodzi wyłącznie o to, żeby stworzyć sprawne prawo, ale też o zbudowanie społecznego zaufania wobec tego, co nazywamy społeczeństwem migracyjnym - mówi. - Żeby lekarz wykształcony w innym kraju, czy o innym kolorze skóry, nie budził w nas lęku, żebyśmy byli mu w stanie zaufać. Tej otwartości wciąż jeszcze w Niemczech musimy się uczyć - przyznaje.

Monika Stefanek, Redakcja Polska Deutsche Welle

Zobacz również:

Deutsche Welle
Dowiedz się więcej na temat: Niemcy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »