Atak na petrodolara

Rosyjsko-niemiecki plan odejścia od dolara na rynku surowców energetycznych, czyli do czego Moskwie i Berlinowi potrzebny jest gazociąg Nord Stream 2.

Pod koniec lutego władze Gazpromu, rosyjskiego giganta gazowego poinformowały, że z koncernu odchodzą dwaj wysocy rangą menedżerowie, wiceprezesi firmy - odpowiadający za zaopatrzenie rosyjskiego rynku wewnętrznego Walerij Gołubiew oraz nadzorujący eksport Aleksandr Miedwiediew. Obserwatorzy porównują te zmiany do trzęsienia ziemia. Nie tylko dlatego, że ostatnie ruchy kadrowe na tym szczeblu miały miejsce w Gazpromie w 2011 roku, ale również z tego powodu, że pozycja zdymisjonowanych zarówno w strukturach energetycznego koncernu, ale również i państwa rosyjskiego, była znacznie wyższa niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać.

Reklama

Dymisja dla wszechmocnego

Ta obserwacja dotyczy w szczególności Miedwiediewa, który przyszedł do Gazpromu wraz z jego obecnym szefem Aleksiejem Millerem w 2001 roku, choć wcale nie należał do jego ekipy. Mało tego, ich wzajemne relacje były na tyle złe, że Miedwiediew po przyjacielsku doradził w swoim czasie aby Miller "nie pokazywał się" w siedzibie spółki Gazprom-Export odpowiadającej za eksport rosyjskiego gazu, którą kierował Miedwiediew. Rosyjscy dziennikarze są przekonani, że pozycja tego ostatniego wynikała z protekcji, jaką cieszył się na najwyższych szczeblach rosyjskiej władzy, a nazywając rzeczy po imieniu, poparcia prezydenta Władimira Putina. Na początku lat 90., młody Miedwiediew mający za sobą pracę w austriackim Donau Banku (został tam wysłany w wyniku decyzji najwyższych władz ZSRR) zaczął pracę w firmie IMAG, której zadaniem było m.in. wspieranie władz Petersburga w próbach ściągnięcia zagranicznych inwestycji. A jak wiadomo od lata 1991 za ten obszar aktywności petersburskiego merostwa odpowiadał późniejszy prezydent Rosji. Właśnie wtedy Miedwiediew zaczął współpracę z firmą Kineks, w której swe pierwsze kroki w biznesie stawiał Giennadij Timczenko, przyjaciel Putina, obecnie jeden z najbogatszych rosyjskich oligarchów (piąte miejsce na liście magazynu "Forbes"), współwłaściciel Novatecu, największej prywatnej firmy gazowej Rosji. Warto też pamiętać, że założony przez Timczenkę Kineks (w 2014 roku, w związku z zachodnimi sankcjami Timczenko sprzedał swój pakiet 44 proc. akcji firmy), z czasem stał się firmą Gunvor, jednym z trzech największych światowych podmiotów handlujących ropą naftową.

Trzeba też pamiętać, że jeśli myślimy o Gazpromie jako o narzędziu państwa rosyjskiego w jego imperialistycznej, agresywnej polityce podporządkowywania sobie słabszych państw i dyktowania niekorzystnych warunków, to za te działania odpowiadał właśnie Miedwiediew, on negocjował kontrakty eksportowe, on uprawiał politykę "dziel i rządź", on uczynił z Gazpromu użyteczne narzędzie rosyjskiej ekspansji. Jego odejście jest, jak można przypuszczać, nie tylko symboliczne. Był on znany ze swej twardej i bezkompromisowej postawy w trakcie negocjacji. To on odpowiadał za brutalne rozmowy z Ukraina oraz przerwanie w ich trakcie dostaw paliwa. Miał też na swoim koncie ewidentne sukcesy, takie jak, rozmowy w sprawie postępowania antymonopolowego prowadzonego przez Komisję Europejską, które skończyło się dla Gazpromu nader ulgowo.

Francuska przykrywka

Odejście Miedwiediewa jest zwiastunem, jak można przypuszczać, zmiany strategii władz koncernu, a szerzej rosyjskiej władzy wobec Europy. Strategii, która wymaga znacznie delikatniejszych niźli do tej pory posunięć, strategii wykluczającej dyktat i rozmowy z pozycji siły a zakładającej większe akcentowanie ducha kooperacji, współpracy i budowy wolnego rynku. Bo też i gra toczy się o znacznie większą niż dotychczas stawkę. To nowe podejście wymaga też nowych ludzi i dlatego Miedwiediew musiał odejść "na zasłużoną emeryturę".

Aby zrozumieć na czym polegał będzie ten zwrot, zwróćmy uwagę na sekwencję wydarzeń, które miały miejsce w ostatnich miesiącach, a nie przebiły się na pierwsze strony gazet.

Na początku marca, kontrolowany przez Giennadija Timczenkę Novatec poinformował o podpisaniu umowy, w myśl, której francuski państwowy koncern petrochemiczny Total kupi 10 proc. udziałów w realizowanym projekcie Arktyka LNG. Łączna wartość transakcji to 2,25 mld dol., ale jeszcze większe znaczenie ma to, że Francuzi zobowiązali się do finansowania projektu (1,75 mld dol.) o szacowanej łącznej wartości ok. 21 mld dol. Francuskie wsparcie kapitałowe i technologiczne ma kluczowe znaczenie dla realizacji przedsięwzięcia. Jesienią ubiegłego roku zarząd Novatecu alarmował rosyjskie władze o możliwości opóźnień planu inwestycyjnego i wystąpił o dofinansowanie z budżetu (15 mld dol.), zaś Leonid Michelson, współwłaściciel i prezes firmy, mówił w wywiadzie prasowym o tym, że trudności w pozyskaniu kapitału są jedną z trzech największych barier w realizacji projektu (dwie pozostałe to przygotowanie pól surowców do eksploatacji oraz ograniczone zdolności załadunku paliwa portu w Murmańsku).

W całej sprawie znaczenie ma nie tyle udział w przedsięwzięciu Francuzów, bo tego można było się spodziewać po ubiegłorocznym spotkaniu prezydentów Putina i Macrona w Petersburgu z udziałem prezesa Total, ale co innego. Otóż w Rosji formalnie obowiązuje procedura uzyskania zgody na dopuszczenie inwestora zagranicznego do udziału w kapitale firm sektora paliwowo-energetycznego przewyższającego 25 proc. A w wyniku transakcji Total kontrolowałby 27 proc. Novatecu (Francuzi mają już 19,4 proc. akcji). I z pomocą przyszedł największy rosyjski bank - Sbierbank, który udzielił Novatecowi kredytu pod zastaw akcji Francuzów. W rosyjskim prawodawstwie funkcjonuje zapis w myśl którego zastawione akcje nie są traktowane jako udział w kapitale. Umowa obowiązuje przez lata, ale zdaniem specjalistów ten czas pozwoli właścicielom Novateca nie tylko dokończyć projekt, ale również znaleźć innych inwestorów. Docelowo 40 proc. kapitału firmy ma się znaleźć w rękach firm z zagranicy, a zatem po trzech latach i dopuszczeniu nowych akcjonariuszy udział Totalu spadnie. Ten sprytny wybieg będący obejściem obowiązującego prawa nie byłby oczywiście możliwy bez zgody na najwyższym szczeblu. W planie politycznym oznacza też wysłanie wyraźnego sygnału - Moskwa zamierza dopuścić do swego sektora gazowego i naftowego inwestorów z Zachodu, ale przede wszystkim z Europy, bo z polityką Unii Europejskiej wiąże największe nadzieje. Operację Total - Novatec - Sbierbank trzeba uznać za formę warunkowego otwarcia, bez rewizji wprost, rosyjskiej polityki ochrony własnego sektora wydobywczego i stosowanie w praktyce czegoś co moglibyśmy nazwać selektywnym protekcjonizmem.

Nowa waluta naftowa?

Ale zanim poświęcimy nieco uwagi Unii Europejskiej warto przypomnieć inne, ważne w naszych rozważaniach wydarzenia ostatnich miesięcy. Jak informował Reuters pod koniec ubiegłego roku, rosyjski gigant Rosnieft od października rozsyłał do swych głównych partnerów handlowych, zarówno firm z branży takich jak Royal Dutch Shell, jak i wielkich traderów w rodzaju firmy Vitol i Gunvor, propozycje przeredagowania wiążących je kontraktów w ten sposób, aby w rozliczeniach odejść od dolara a przejść na euro. Inna wielka rosyjska firma naftowa Surgutnieftgaz w tym samym miesiącu miała się zwrócić do swoich partnerów z propozycją przejścia w rozliczeniach handlowych na euro. Póki, co nikt na takie zmiany nie przystał, ale analitycy rynku byli dość zgodni w swej ocenie, że tego rodzaju posunięcia rosyjskich koncernów są efektem narastającej w Moskwie paniki, iż nowe amerykańskie sankcje mogą być podobne do tych, jakimi został objęty RusAl, czy Iran. Szczególnie groźna z rosyjskiego punktu widzenia może być chwiejna postawa władz chińskich, które tocząc trudne rozmowy z Waszyngtonem o przyszłość wzajemnego handlu mogą wcale nie być tak stanowcze jeśli idzie o obronę interesów Rosji.

I wreszcie pod koniec października kontrolowana przez państwo indonezyjska kompania naftowa Pertamina zaproponowała swym głównym partnerom, aby przejść we wzajemnych rozliczeniach na indyjskie rupie, euro czy chińskie juany. W tym wypadku mniej ważyły motywy polityczne, w większym stopniu liczyły się względy ekonomiczne, bo w związku z wahaniami kursowymi, tylko od początku 2017 roku dolar wobec miejscowej waluty zyskał na wartości o 17 proc., a w związku z tym kontrakty zawierane w dolarach stały się znacznie droższe, a np. w indyjskich rupiach (Indonezja większość swojej produkcji sprzedaje do Indii) znacznie bardziej konkurencyjne. Ale sygnał był wyraźny - na świecie narasta poczucie, że utrzymywanie rozliczeń w handlu surowcami energetycznymi w dolarach, zaczyna być postrzegane jako ryzykowne.

W tym samym czasie niemiecki minister spraw zagranicznych Heiko Mass w głośnym wywiadzie dla biznesowego dziennika "Handelsblatt" zaapelował o stworzenie przez Unię Europejską międzynarodowego systemu rozliczeniowego, bo wzmocni to, jego zdaniem, gospodarki państw europejskich. W środowisku unijnych technokratów i analityków ten punkt widzenia nie należy do odosobnionych. Na początku grudnia ubiegłego roku wpływowy brytyjski think tank Centrum na Rzecz Reform Europejskich opublikował raport, którego autorzy, Adam Tooze i Christian Odendahl, wzywają Unię do tego, aby uczyniła z euro, konkurencyjną wobec dolara walutę rezerwową współczesnego świata. "Dominacja dolara - piszą autorzy - jest oczywistą prowokacją dla tych, którzy proponują aby Unia Europejska odgrywała większą rolę w światowej polityce." Za takim działaniem przemawiają też ich zdaniem argumenty ekonomiczne - większa aktywność w zakresie emisji denominowanych w euro obligacji ożywić może europejską gospodarkę oraz zmniejszyć koszty transakcyjne związane z finansowaniem długu państwowego takich krajów jak np. Włochy. W tym samym czasie z podobnym przesłaniem wystąpili analitycy wpływowego brukselskiego think tanku Breugel (ich zdaniem Europejski Bank Centralny winien porzucić swe dotychczasowe neutralne stanowisko w kwestii uczynienia z euro światowej waluty rozliczeniowej) a 5 grudnia ubiegłego roku Komisja Europejska opublikowała materiał poświęcony konsekwencjom jakie dla europejskiej gospodarki pociąga za sobą dolar jako waluta rozliczeniowa na międzynarodowym rynku energetycznym. Jej zdaniem Unia Europejska, która jest największym światowym importerem surowców energetycznych ponosi znaczne ryzyko w związku z niestabilnością dolara, a także jak stwierdzono jest wystawiona na ryzyko "jednostronnych działań". To ostatnie stwierdzenie odnosi się do poczynań administracji amerykańskiej wywierającej nacisk polityczny i handlowy na Brukselę. Prościej wyraził się na ten temat szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker mówiąc w swoim corocznym wystąpieniu na temat stanu UE, że "jest absurdem, że Unia 80 proc. swych wartych 300 mld euro rachunków za surowce energetyczne płaci w dolarach, w sytuacji, kiedy tylko 2 proc. fizycznych dostaw pochodzi ze Stanów Zjednoczonych". Wystąpienie Junckera zbiegło się z zaleceniami Komisji Europejskiej, w których proponuje ona wzrost znaczenia euro jako waluty rozliczeniowej w europejskim handlu surowcami energetycznymi oraz wzrost znaczenia europejskiej waluty w "zwiększeniu wykorzystywania euro w umowach międzynarodowych i niewiążących instrumentach związanych z energią". Wprost brukselscy urzędnicy wzywają europejskie giełdy gazowe, aby zawierane na nich kontrakty i oferowane instrumenty finansowe (derywaty) związane były z walutą europejską.

Ucieczka przed sankcjami

Elina Ribakova, analityk think tanku Breugel, napisała w związku z tym, że jeśli idzie o ideę zwiększenia roli euro Juncker nie różni się w swych poglądach od Putina. Dlaczego? Nie tylko dlatego, że podobnie jak w Brukseli w Moskwie uważa się, że rozliczenia w europejskiej walucie są bezpieczniejsze. Rosjanie drobiazgowo przeanalizowali doświadczenia Iranu w czasie ostatnich 40 lat Iranu, kiedy to Teheran musiał zmagać się z narastającą presją Waszyngtonu i społeczności międzynarodowej. Iwan Timofiejew, główny rosyjski ekspert w tym zakresie, w raporcie napisanym na potrzeby wpływowego Klubu Wałdajskiego, dochodzi do wniosku, że uniezależnienie się od handlu ze Stanami Zjednoczonymi wcale nie jest gwarancją ochrony przed sankcjami. Teheran został zmuszony do zawarcia porozumienia w sprawie swego programu nuklearnego dopiero wówczas, kiedy Amerykanie zaczęli grozić swym europejskim i azjatyckim partnerom, że nałożą sankcje na tamtejsze instytucje finansowe, prowadzące rozliczenia transakcji z Iranem. Wtedy Teheran musiał usiąść za stołem rozmów i zawrzeć porozumienie, które zresztą zdaniem rosyjskiego analityka, okazało się dla Zachody pyrrusowym zwycięstwem.

A zatem, przenosząc te doświadczenia na obecna sytuacje Rosji, powiązania handlowe z państwami takimi jak Chiny czy Indie, o Unii Europejskiej nie wspominając, nie gwarantują w obliczu sankcji nałożonych na instytucje finansowe, że blokada ekonomiczna postulowana przez Waszyngton się nie powiedzie. Wręcz przeciwnie. Wystarczy do tego siła Ameryki na międzynarodowym rynku finansowym. Moskwa mogła przekonać się o tym już późną wiosną ubiegłego roku kiedy to chińskie, indonezyjskie i indyjskie instytucje finansowe wstrzymały płatności na rzecz rosyjskich firm za zrealizowane dostawy w obawie przed amerykańskimi sankcjami. A zatem, po to, aby uchronić się przed retorsjami Waszyngtonu nie wystarczą tylko związki handlowe i pokrywanie 37 proc. europejskiego zapotrzebowania na gaz. Ma to sens wtedy, kiedy można otrzymać za swoje surowce pieniądze. Ale najpierw trzeba zbudować denominowany w lokalnych walutach, niezależny od Waszyngtonu system rozliczeniowy. Dlatego Moskwa tak mocno kibicowała kiedy państwa europejskie zaproponowały stworzenie specjalnego systemu rozliczeniowego po to aby kontynuować handel z Iranem już po tym, jak Stany Zjednoczone wycofały się z umowy w sprawie jego programu atomowego.

Oczywiście działania Rosji będą nieskuteczne, jeśli wieź atlantycka nie ulegnie nadwątleniu. Ale tu akurat Rosjanie trafili na dobrą koniunkturę, Europa coraz bardziej chce się "wybić na niepodległość" i odgrywać wobec Waszyngtonu równorzędną rolę. Te nastroje było wyraźnie widać w trakcie ostatniej monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa i znajdują swój wyraz również w działaniach politycznych, takich jak odmowa jakiej kanclerz Merkel udzieliła wiceprezydentowi USA w sprawie udziału niemieckich okrętów wojennych w manewrach na Morzu Azowskim czy nasilająca się dysproporcja między Stanami Zjednoczonymi a Unią Europejską w zakresie zaostrzania antyrosyjskich sankcji.

Gazowy sztych Rosji

Dokończenie budowy Nord Stream 2 nie tylko zwiększy wzajemne powiązania ekonomiczne, polityczne i inwestycyjne. Rosja będzie zresztą w tej ostatniej kwestii uprawiała politykę, którą bardzo lubi: dyskryminowania inwestycji z krajów anglosaskich i promowania firm "europejskich". Postępowanie w sprawie inwestycji koncernu Total jest w tym zakresie symptomatyczne, bo w tym samym czasie w więzieniu znalazł się Michael Calvey, twórca i prezesa jednego z największych i najdłużej działających w Rosji funduszy inwestycyjnych Baring Vostok. Calvey, który programowo unikał inwestycji w "sektory wrażliwe" reprezentował jednak kapitał amerykański. Innym przykładem jest ostateczne zablokowanie przez Moskwę zakupu przez amerykańskiego potentata Schlumberger Eurasia Drilling Company.

Zbudowanie kolejnej rury na dnie Bałtyku oraz następnej, biegnących przez Bułgarię, Serbię, Węgry i Słowację jest tylko pierwszą fazą tej operacji. Kolejną będzie stworzenie systemu rozliczeniowego opartego na euro oraz rublu, bo jak donosi rosyjska prasa ekonomiczna w marcu, na elektronicznej platformie, którą uruchomił Gazprom, zawarto pierwszy kontrakt na dostawy do Europy gazu denominowany w rublach. Niejako "na zachętę" rosyjski Bank Centralny zmniejszył w ubiegłym roku znacząco swe rezerwy w dolarach, a zwiększył w euro i chińskich juanach. Stracił na tej operacji kilka miliardów, ale czego się nie robi w imię dobrej współpracy w przyszłości...

Promowanie euro jako waluty rozliczeniowej jest nie tylko w interesie rosyjskiego sektor eksportowego, ale również osłabia możliwości amerykańskie w zakresie plasowania na rynku światowym swych obligacji. Wzrost kosztów obsługi długu zagranicznego, w przypadku takiej skali obciążeń, z jakimi zmaga się amerykańska gospodarka, znacznie ograniczy możliwości Waszyngtonu w zakresie sfinansowania ambitnych programów modernizacji i rozwoju sił zbrojnych. Ale to, w całej trwającej właśnie rozgrywce, jest dla Moskwy, wisienką na torcie.

Marek Budzisz

Gazeta Bankowa
Dowiedz się więcej na temat: Nord Stream 2 | Nord Stream | gazociąg | Gazprom
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »