Praca, w której możesz robić prawie wszystko

Po masażu i partyjce piłkarzyków leżysz sobie w hamaku z laptopem i zajadasz słodycze, twój pies bawi się obok, a pyszny darmowy obiad niedługo trafi na stół. Sen? Nie! To normalny dzień pracy w Google.

Google można nazwać korporacją. To duża międzynarodowa firma, ma 50 biur na świecie (w tym 3 w Polsce), zatrudnia ok. 20 tys. osób (w Polsce ponad 100 pracowników). Liczby obrazujące dochody Google mogą przyprawić o zawrót głowy. Tylko w ostatnim kwartale lipiec-wrzesień przychód firmy wyniósł 5,5 mld dolarów. Pracownicy jednak nie pracują jak w korporacji. Pozwala się im prawie na wszystko.

Mogą w pracy np. jeździć na rolkach, grać w piłkarzyki, wspinać się po ściance, relaksować się na masujących fotelach czy bujać na hamaku. Dostają też darmowe rowery, laptopy, mnóstwo gadżetów, garderobę, jedzenie i dobrą pensję. A do pracy mogą w wielu biurach zabrać dzieci i ulubionego czworonoga!

Reklama

Amerykański magazyn "Fortune" już drugi raz przyznał Google tytuł najlepszego pracodawcy.

W Polsce według studenckiego rankingu Universum Google jest Pracodawcą Marzeń 2008 r. wśród firm branży IT. Firma zdobyła też tytuł "Pracodawca Marzeń 2008" branży high-tech w Ogólnopolskim Rankingu Pracodawców "Kompas" organizowanym przez SGH i MillwardBrown SMG/KRC. Nikogo zatem nie zdziwi, że zostać pracownikiem takiego pracodawcy nie jest łatwo. Codziennie firma otrzymuje 1,3 tys. życiorysów, rocznie milion aplikacji.

Dekada dwóch studentów

Patrząc na potęgę Google, trudno uwierzyć, że ta firma obchodziła we wrześniu tego roku dopiero 10. urodziny. Historia Google zaczęła się od spotkania dwóch studentów: Larrego Page'a i Sergeya Brina. 24-letni Larry oprowadzał wtedy Sergeya po uniwersytecie w Stanford. Chociaż Larry i Sergey nie zgadzali się niemal we wszystkich kwestiach, to połączył ich jeden cel - stworzyć system pozwalający na precyzyjne wyszukiwanie informacji z różnych baz danych.

Początkowo wyszukiwarka nazywała się Backrub i służyła do użytku wewnętrznego Uniwersytetu Stanforda, była częścią naukowego projektu. Larry i Sergey, przekonani o jej potencjale, postanowili wykorzystać ją do uporządkowania światowych zasobów informacji, żeby stały się one powszechnie dostępne i użyteczne. Tak w skrócie powstało Google. Dziś jest wielką firmą przypominającą o swojej misji porządkowania sieci i marzeniem pracowników. A dla wielu to największa na świecie agencja reklamowa (przychody z reklam są znaczącą pozycją w budżecie firmy).

Tylko dla orłów

Bez względu na to, czy spojrzymy czysto biznesowo na firmę, czy też przez pryzmat misji porządkowania informacji - jedno jest pewne - chętnych, by stać się Googlersami, nie brakuje. Nie jest jednak łatwo tego dokonać. - U nas rzeczywiście pracę znajdują osoby, które są "najlepsze z najlepszych" - twierdzi Wojciech Burkot, szef krakowskiego centrum inżynieryjnego (R&D). Trzeba koniecznie znać język angielski, ważna jest też oryginalność.

- Staramy się zatrudniać nieszablonowych ludzi, którzy potrafią coś, czego jeszcze nie umiemy. Każdy zespół, jeśli chce się rozwijać, nie może jedynie powielać istniejących już kompetencji, ale szukać "świeżego" spojrzenia - wyjaśnia Adam Kwaśniewski, szef jednego z działów sprzedaży w warszawskim biurze. Dla Google nie jest ważne, jakie studia skończył pracownik. - Firmową dewizą jest różnorodność w miejscu pracy- wyjaśnia Marta Jóźwiak, odpowiedzialna za komunikację w polskim Google.

W Polsce najwięcej osób pracuje obecnie we wrocławskim oddziale Google. Większość z nich to absolwenci kierunków humanistycznych.

Można tu spotkać filologów, lingwistów, ekonomistów, prawników czy też politologów. - Wszyscy to ludzie o otwartych umysłach, szerokich horyzontach i pasji do Internetu - tłumaczy Jóźwiak. Różnorodność dotyczy też narodowości. We Wrocławiu pracują Niemcy, Austriacy, Francuzi, a nawet Duńczycy, Irlandczycy czy Rumunii. Polacy natomiast pracują nie tylko w Polsce, ale w oddziałach na całym świecie.

10 procent szaleństwa

Nim zdecydujemy się wziąć udział w długim i trudnym procesie rekrutacyjnym warto się dowiedzieć, jak wygląda praca w Google. - Kiedy zaczynałem pracę, miałem wiele specjalistycznych szkoleń związanych z moim stanowiskiem. Teraz mogę wybierać sesje szkoleniowe zgodne z moim osobistym planem rozwoju. W Google jest wiele możliwych ścieżek kariery i ogromną frajdą jest odnajdywanie najlepszej roli dla siebie - zachęca Bartek Oparski, młody pracownik zespołu Online Sales & Operations we Wrocławiu. - Sam mogę wybierać projekty, nad którymi chcę pracować, co pomaga mi rozwijać zdolności i predyspozycje. Jednocześnie mam poczucie, że jestem częścią wielkiego i znaczącego przedsięwzięcia - dodaje.

W Google od razu zostaniemy rzuceni na głęboką wodę. - Nie dostaniemy szczegółowej "instrukcji obsługi" stanowiska, encyklopedii z opisanymi procesami, bo wszystko zmienia się w bardzo szybkim tempie - wyjaśnia Kwaśniewski. - Trzeba mieć pomysł na siebie i chęć poznawania nowych rzeczy, aby w pełni skorzystać z możliwości, które daje praca w Google.

Zazwyczaj praca w firmie to 70-20-10, tzn. 70 proc. czasu poświęca się na pracę nad głównymi produktami (przede wszystkim wyszukiwarką), 20 proc. na dodatkowe projekty, takie jak mapy, a 10 proc. na zupełnie dowolne pomysły.

- Czasem z pozoru najbardziej szalony pomysł spodoba się innym i może zostać wprowadzony jako oficjalny produkt firmy. Tak było np. z symulatorem lotów w Google Earth - mówi Jóźwiak.

I oczywiście można liczyć na już legendarne piłkarzyki i darmowe jedzenie. - W Google udowadniamy, że robiąc poważne rzeczy, w pracy można się też dobrze bawić i stymulować kreatywność - tłumaczy Jóźwiak.

Małgorzata Słabosz

Magazynkariera
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »