Finał QE3, czyli koniec cudów w polityce pieniężnej

Ilościowe luzowanie polityki pieniężnej, to nadzwyczajny mechanizm, który amerykańska rezerwa federalna zastosowała po raz pierwszy niemal równo sześć lat temu. Niezwykle trudno o jednoznaczną ocenę skutków prowadzonej takiej polityki pieniężnej. Nie brakuje jej zwolenników, jak i przeciwników.

Wygaszanie tego programu rynki finansowe przetrwały bez poważniejszych zaburzeń. Teraz powodem do zmartwień jest powrót do pełnej normalności.

Pierwsi obstają przy poglądzie, że gdyby tych nadzwyczajnych środków nie użyto, Ameryka i świat pogrążyłyby się w trudnym do opisania chaosie, bez szans na podniesienie się po kryzysie. Eksperci szacują, że gospodarka Stanów Zjednoczonych pozostawiona sama sobie, mogłaby skurczyć się nawet o 30 proc., a dzięki QE spadek wyniósł tylko niecałe 5 proc. Koronnym argumentem jest historia Wielkiej Depresji z 1929 r., do której doprowadził brak reakcji Fedu w postaci zwiększenia podaży pieniądza w pierwszej fazie. Dlatego kryzys przybrał formę długotrwałej depresji, a nie zwykłej recesji. Recesja z lat 2007-2009 trwała natomiast jedynie siedem kwartałów.Drudzy twierdzą, że polityka Fedu nie rozwiązała zasadniczych problemów, za to wiąże się z trudnymi do przewidzenia negatywnymi konsekwencjami i wciąż nie można mówić, że najgorsze mamy za sobą.

Reklama

Względne zgoda wśród ekonomistów panuje co do dwóch kwestii: w obliczu globalnego kryzysu finansowego zastosowanie nadzwyczajnych środków było konieczne, a powrót normalizacji polityki pieniężnej może być długi i pełen niebezpieczeństw. Można też powiedzieć, że wraz z zakończeniem QE3 część tej drogi do normalności mamy już za sobą i obyło się przy tym bez wielkich zawirowań. Następnym etapem będzie przywrócenie standardowych narzędzi polityki pieniężnej, czyli powrót do sterowania zmianami stóp procentowych. W praktyce chodzi o to, by nie pozostały one na poziomie zerowym lub bliskim zera, lecz były dostosowane do warunków panujących w gospodarce.

Gdzie jest poziom równowagi

Kłopot w tym, że wskutek kryzysu oraz między innymi nadzwyczajnych działań w polityce pieniężnej, trudno określić, jaki poziom stóp procentowych byłby adekwatny. Mówiąc ściślej, trudno to określić w inny sposób, niż metodą prób i błędów. A ponieważ na błędy nie można sobie pozwolić, Fed skazany jest na bardzo ostrożne i powolne dokonywanie owych prób, bacznie obserwując ich wpływ na to, co dzieje się w gospodarce.

Główny problem leży w tym, że zbyt pospieszne zaostrzanie polityki pieniężnej może osłabić odradzający się naturalny wzrost w gospodarce, zaś zbyt opieszałe, nie nadążające za rosnącym popytem i ożywieniem, niesie ryzyko zagrożenia inflacją.

Według ekspertów, powrót do pełnej normalności może zająć nie lata, ale dziesięciolecia. Chodzi bowiem nie tylko o znalezienie poziomu równowagi między stopami a gospodarką, ale także o sprowadzenie "na ziemię" rozdmuchanego do gigantycznych rozmiarów bilansu amerykańskiej rezerwy federalnej. To właśnie ten proces, który można nazwać "zbieraniem dolarów rozrzuconych przez helikopter Bena Bernankego", może stanowić ogromny problem, wymagający długiego czasu. Choć teoretycznie można działać na dwa sposoby, czyli albo Fed powinien sprzedawać kupione wcześniej papiery dłużne, albo trzymać je do terminu wykupu, to nie wiadomo, jak tego dokonać w praktyce, nie powodując perturbacji na rynkach i w gospodarce. Trzeba również przy tym koordynować politykę odchudzania bilansu z polityką zmian stóp procentowych, mając do tego przede wszystkim na uwadze gospodarkę. Brzmi to w sposób dość skomplikowany, bo istota problemu jest nie do końca rozpoznana, co przyznają wszyscy zainteresowani, czyli przedstawiciele Fedu, zwolennicy jego działań, jak i ich przeciwnicy. Można więc śmiało, choć nieco złośliwie powiedzieć, że rezerwa federalna używa enigmatycznego zwrotu, że stopy procentowe pozostaną na niskim poziomie przez dłuższy czas, bo nie jest w stanie powiedzieć nic bardziej konkretnego.

Charakterystyczne są zmiany w komunikacji Fedu z rynkami. Przedstawiciele amerykańskiego banku centralnego żonglują poziomami podstawowych parametrów, takich jak stopa bezrobocia czy poziom inflacji, przy których mogłoby dojść do rozpoczęcia normalizacji polityki pieniężnej, zastąpieniu jej forward guidance, czyli komunikowaniem kierunków, warunków i terminów zmiany polityki pieniężnej, czy wreszcie stosowania mieszanki złożonej z określania ram czasowych i parametrów ilościowych, jak w przypadku inflacji i jakościowych, w odniesieniu do sytuacji na rynku pracy. Gdy poziom bezrobocia, warunkujący według wcześniejszych deklaracji Fed, rozpoczęcie zaostrzania polityki został osiągnięty, zastąpiono go określeniami bardziej enigmatycznymi. Tymczasem rynki wciąż domagają się konkretu, a jeśli go nie dostają, falują w rytm spekulacji, ciągle pod tym kątem interpretując pojawiające się dane makroekonomiczne.

Arsenał niekonwencjonalny

Po nadzwyczajne narzędzie, jakim jest quantitative easing, Fed sięgnął w momencie, gdy już było wiadomo, że obniżki stóp procentowych nie są skuteczne w opanowaniu sytuacji po wybuchu globalnego kryzysu finansowego. Cięcie stóp rezerwa federalna rozpoczęła już we wrześniu 2007 r. W ciągu trzynastu miesięcy wysokość podstawowej stopy procentowej obniżona została z 5,25 do 1 proc. W żaden sposób nie doprowadziło to do opanowania sytuacji na rynkach i w gospodarce. Stało się więc jasne, że trzeba działać niekonwencjonalnie. Co prawda w listopadzie 2008 r., gdy zdecydowano się na ogłoszenie pierwszej rundy ilościowego luzowania polityki pieniężnej, czyli QE1, stopa rezerwy federalnej wynosiła 1 proc., ale było już wiadomo, że trzeba będzie ją jeszcze bardziej obniżyć, a na efekt trudno było liczyć. Ścięto ją do zera w trakcie posiedzenia Fedu w połowie grudnia 2008 r., a więc już gdy zaczął działać słynny "helikopter Bena Bernanke".

Głównym celem pierwszej rundy QE było odblokowanie pieniężnego rynku międzybankowego, który wskutek kryzysu finansowego całkowicie się załamał oraz zapewnienie względnej stabilności finansowej Stanów Zjednoczonych. W znacznym stopniu udało się to osiągnąć, choć do całkowitego uspokojenia na rynkach finansowych było jeszcze daleko, a kredytowanie gospodarki przez banki nadal było niemal całkowicie zamrożone. Szczególnie trudno ustalić wpływ pierwszej rundy QE na amerykańską gospodarkę. W chwili jej rozpoczęcia PKB kurczył się o 4 proc., a kolejne dwa kwartały przyniosły pogłębienie spadku kolejno do 6,8 i 4,9 proc. Trudno było oczywiście liczyć na natychmiastowy efekt ilościowego luzowania w tej kwestii, lecz prawdopodobnie jego brak skłonił Fed w marcu 2009 r. do znacznego powiększenia skali QE1. Stan gospodarki zaczął jednak poprawiać się stopniowo w drugim i trzecim kwartale, a w kolejnych dwóch PKB dynamicznie skoczył w górę, zwyżkując kolejno o 5 i 3,7 proc. Pierwsza runda QE dobiegła końca w marcu 2010 r.

Biliony na ożywienie

W przypadku dwóch kolejnych rund QE, rezerwie federalnej chodziło przede wszystkim o pobudzenie popytu, między innymi także poprzez tzw. efekt bogactwa, czyli wzrost wartości aktywów takich jak akcje czy nieruchomości oraz o ożywienie rynku pracy i nieruchomości. Po zakończeniu QE1 tempo wzrostu PKB znów wyraźnie się zmniejszyło do 1,7 proc., a największym zmartwieniem było uporczywe utrzymywanie się stopy bezrobocia na bardzo wysokim poziomie 9,6-9,7 proc. Prawdopodobnie to właśnie skłoniło Fed do wprowadzenia QE2 już w listopadzie 2010 r., a więc zaledwie osiem miesięcy po zakończeniu poprzedniej rundy. Jednocześnie, jak wynika ze słów Jamesa Bullarda, szefa oddziału Fed w St. Louis, jednym z głównych motywów rozpoczęcia QE2 była także obawa przed deflacją i długotrwałą recesją, według scenariusza japońskiego. Na tę stymulację wciąż jednak słabo reagowała zarówno gospodarka, jak i rynek pracy. PKB zwiększał się w kolejnych kwartałach w tempie 1,3-1,8 proc., a stopa bezrobocia nie chciała spaść poniżej 9 proc. Na przedłużenie QE2 rezerwa federalna jednak się nie zdecydowała i program wygasł w czerwcu 2011 r. Fed nie chciał prawdopodobnie ryzykować dalszego zwiększania swojego bilansu i trudnych do przewidzenia konsekwencji związanych z ilościowym luzowaniem.

Jednak już trzy miesiące później zastosował kolejną sztuczkę, czyli operację Twist. Polegała ona na zmianie struktury portfela rezerwy federalnej, a konkretnie sprzedaży papierów o krótkim terminie zapadalności i kupowaniu za uzyskane w ten sposób pieniądze obligacji długoterminowych, głównie 10- i 30-letnich papierów skarbowych. W ten sposób Fed był w stanie wpływać na obniżenie rentowności tych ostatnich, a tym samym doprowadzić do zmniejszenia kosztu kredytów hipotecznych, których oprocentowanie uzależnione jest właśnie od rentowności długoterminowych obligacji skarbowych. Przy okazji wydłużył średni okres zapadalności papierów znajdujących się w swym bilansie, odsuwając w czasie problem jego przedwczesnego odchudzania w wyniku zbliżania się terminu wykupu obligacji. Operacja Twist trwała do końca 2012 r., jednak nie widać było większej poprawy ani w gospodarce, ani na rynku pracy. Nie pozostawało więc nic innego, jak wrócić do bardziej radykalnych działań. I tak we wrześniu 2012 r. rozpoczęła się trzecia runda QE. Początkowo obejmowała ona skupywanie papierów opartych na hipotekach za 40 mld dol. miesięczne, jednak już w grudniu dołożono do tego 45 mld dol. na kupno obligacji skarbowych. Nowością QE3 był nieokreślony czas trwania programu, a tym samym wielkość przeznaczonych na ten cel środków. Od drugiego kwartału 2013 r. amerykańska gospodarka ponownie zaczęła wykazywać wyraźne oznaki ożywienia, a sytuacja na rynku pracy także znacząco się poprawiała. W trzecim kwartale PKB zwiększył się o 4,1 proc., a w czwartym stopa bezrobocia spadła do 6,7 proc. W tych warunkach Fed, zaskakując rynki, na posiedzeniu w grudniu 2013 r. podjął decyzję o rozpoczęciu ograniczania skali programu o 10 mld dol. miesięcznie. Jego łączna wartość wyniosła więc ponad 1,6 bln dol., a więc niemal dorównywała QE1. Można szacować, że w ramach wszystkich trzech rund ilościowego luzowania, Fed wpompował do systemu finansowego ok. 4 bln dol.

Filozofia helikoptera

W istocie QE nie było typowym procesem drukowania pieniądza. Polegało ono jedynie na zamianie przez banki komercyjne obligacji przekazywanych Fedowi na gotówkę zapisywaną na ich kontach w Fed w formie depozytów czy rezerw. "Wykreowany" w ten sposób pieniądz nie mógł być pompowany w gospodarkę inaczej, jak tylko poprzez samodzielne decyzje kredytowe banków komercyjnych w odniesieniu do konkretnych kredytobiorców, czyli firm. Banki mogłyby zresztą robić to także i bez pomocy QE i Fed, QE tylko do tego łagodnie zachęcało. W tym kontekście można żartobliwie powiedzieć, że "helikopter Bernankego" wcale nie zrzucał dolarów, lecz ruchem swoich śmigieł starał się pobudzić krążenie dolarów już istniejących lub możliwych do wykreowania przez banki, i skierować je do gospodarki.

To wirowanie powietrza skierowało sporą część pieniądza nie do gospodarki lecz na rynki różnych aktywów. Nie można przy tym powiedzieć też, że nie było to zgodne z zamysłami Fedu, dla którego ważny był również efekt bogactwa uzyskiwany poprzez wzrost wartości aktywów, jak i stworzenie warunków, by zarabiały na tym instytucje finansowe, jednocześnie się wzmacniając. Głównym celem QE była dla Fedu możliwość wpływania na rentowność długoterminowych obligacji, czyli obniżenie kosztów kredytu i zachęcanie do zadłużania rodzącego popyt i pośrednio wspierającego gospodarkę. Słynne wypowiedzi o zrzucaniu pieniędzy z helikoptera, użyte przez Bena Bernanke w kontekście podejmowanych zmagań Japonii z deflacją w 2000 r. oraz użyciu w tym celu prasy drukarskiej, którym były szef Fed zawdzięczał swoje przydomki "helikopterowy Ben" lub "Ben drukarz", dotyczyły nieco innych metod niż QE.

W rzeczywistości opierały się na teoriach sformułowanych jeszcze w latach 30. XX w. przez Henry Simonsa i Irvinga Fishera, które anegdotycznie popularyzowali John Maynard Keynes, proponując zakopywanie butelek z banknotami w kopalniach i następnie zlecanie ich wydobywania oraz Milton Friedman, który jako pierwszy użył przenośni z helikopterem. Dokładniej rzecz ujmując, Ben Bernanke stwierdził w 2000 r., że helicopter drop, czyli transfer pieniędzy bezpośrednio do konsumentów byłby lepszym sposobem walki z deflacją niż skup aktywów, co można uznać jako logiczny argument, że drukowanie pieniędzy i ich zrzucanie na rynek nie jest tożsame z ilościowym luzowaniem polityki pieniężnej. Nawiasem mówiąc, zrzucaniem pieniędzy miałby według "teorii helikopterowej" zająć się rząd, redukując podatki, a bank centralny miałby jedynie te pieniądze drukować, finansując deficyt budżetowy.

Bez drukowania

Zagadką dla wielu ekonomistów, a jednocześnie kolejnym argumentem, przemawiającym za tym, że QE nie było klasycznym drukowaniem pieniędzy, jest fakt, że operacja ta nie wywołała inflacji. Choć gigantycznie zwiększyła się baza monetarna Fedu i wzrosły rezerwy banków w banku centralnym, nie został uruchomiony mnożnik monetarny. Dowodem na to jest wręcz zmniejszenie się agregatu pieniężnego zwanego M2. Banki po prosu nie zwiększyły skali kredytowania realnej gospodarki, czyli firm. Inną kwestią jest, czy na ten kredyt byłby popyt w czasach gdy zarówno przedsiębiorstwa, jak i amerykańscy konsumenci myśleli przede wszystkim o delewarowaniu, czyli zmniejszeniu skali swego zadłużenia. W tej kwestii jednak Fed poprzez swoją politykę zerowych stóp procentowych i ilościowego luzowania, mocno się do tego przyczynił, gdyż dzięki taniemu kredytowi możliwe stało się refinansowanie starych zobowiązań na nowe, niżej oprocentowane. Stwarzało to tym samym warunki do ich powrotu na ścieżkę konsumpcji, napędzającej wzrost gospodarczy.

Na marginesie, warto zwrócić uwagę, że obecnie, pod koniec trzeciej rundy ilościowego luzowania polityki pieniężnej amerykańskie spółki wchodzące w skład indeksu S&P500 mają 3,6 bln dol. w gotówce i w papierach wartościowych. I nie są to pieniądze pochodzące od Fed, choć kwota ich zasobów gotówkowych jest niemal równa sumie dolarów "wykreowanych" w wyniku trzech rund QE, ale stanowią one jednak pewien argument, przemawiający za skutecznością polityki rezerwy federalnej w walce z kryzysem i stymulowaniu gospodarki.

Szaleństwo komercyjnego pieniądza

Najbardziej spektakularne były jednak konsekwencje polityki Fedu, w tym w szczególności ilościowego luzowania, dla rynków finansowych na świecie. To polityce taniego pieniądza przypisuje się gigantyczną hossę na rynkach wschodzących, na Wall Street i pozostałych giełdach, na rynku złota oraz wielu innych surowców, ale także obligacji skarbowych, których ceny szły w górę między innymi dzięki zwiększonemu popytowi na nie ze strony Fedu. Rzeczywiście trudno znaleźć inną przyczynę bezprecedensowego wzrostu cen niemal wszystkich aktywów, poza polityką Fed i innych banków centralnych. Z pewnością nie była nią poprawa w globalnej gospodarce.

W przypadku oddziaływania QE na sytuację na rynkach finansowych mechanizm polegał nie na zalewaniu pieniędzmi wydrukowanymi rzez Fed, ale na szalejącym pieniądzu banków komercyjnych i innych instytucji finansowych oraz funduszy, poszukujących wyższych stóp zwrotu niż śmiesznie niskie lub realnie ujemne, oferowane na przykład przez obligacje skarbowe. Proces ten mógł być wspierany przez mechanizm carry trade, możliwy w warunkach nadzwyczajnie taniego dolara.

Najmocniej doświadczyły tego kraje zaliczane do emerging markets. To właśnie na ich rynki finansowe masowo płynął pieniądz, prowadząc do bezprecedensowego umacniania walut tych krajów, ale i destabilizacji lokalnych rynków finansowych i procesów gospodarczych. Przykładem może być giełda brazylijska, której indeks od października 2008 r. do kwietnia 2010 r. wzrósł o prawie 150 proc., docierając niemal do poziomu sprzed kryzysu. Real zyskał w tym czasie wobec dolara ponad 40 proc., z czego aż 36 proc. w 2009 r. Wobec tak wielkiej ekspansji, brazylijskie władze wprowadziły w październiku 2009 r. 2 proc. podatek od kapitału portfelowego, płynącego na rynek akcji i obligacji tego kraju, a w 2010 r. podwyższyły jego wysokość do 6 proc. i rozszerzyły zakres stosowania. W 2010 r. brazylijski minister finansów użył sformułowania "wojna walutowa", oskarżając światowe potęgi gospodarcze o zaniżanie wartości swoich walut.

Z kolei gdy w 2013 r. Ben Bernanke zakomunikował możliwość wycofania się z QE, nastąpił proces odwrotny, czyli gwałtowny odpływ kapitałów z tych krajów i załamanie ich walut oraz giełd.

Surowcowy zawrót głowy

Wprowadzanie kolejnych rund ilościowego luzowania i ich wygaszanie bardzo silnie oddziaływało także na pozostałe segmenty rynków. Niemal do zakończenia QE2, najbardziej dynamicznie zyskiwały na wartości notowania złota i głównych surowców przemysłowych. Wbrew powszechnej opinii, biorąc pod uwagę skalę zwyżki, to nie złoto było największym beneficjentem ilościowego luzowania, choć w jego trakcie osiągnęło rekordowo wysokie ceny. Od momentu rozpoczęcia QE1 do lutego 2011 r. notowania miedzi poszybowały w górę aż o 168 proc., podczas gdy złoto do września 2011 r. zdrożało o "zaledwie" 153 proc. W tym czasie ceny ropy naftowej zwyżkowały o ok. 130 proc.

I to właśnie surowce jako pierwsze z wielu klas aktywów, przestały reagować na ilościowe luzowanie. Traciły na wartości, nie reagując zupełnie na operację Twist, ani na QE3. W przypadku złota powodem tej zmiany było prawdopodobnie, poza przegrzaniem rynku, rozczarowanie brakiem wzrostu inflacji, który zwykle sprzyja notowaniom kruszcu. Z kolei miedź i ropa reagowały najwyraźniej na brak poprawy w globalnej gospodarce oraz w znacznym stopniu na spowolnienie w Chinach.

Równie duże zmiany w rytm działań Fedu, zachodziły w przypadku dolara oraz rentowności amerykańskich obligacji. Tu jednak schemat nie był tak prosty, jak w przypadku indeksów giełdowych czy surowców. Rentowność 10-letnich papierów skarbowych początkowo zupełnie nie reagowała na ilościowe luzowanie, idąc w górę aż do kwietnia 2010 r., czyli przez cały czas trwania QE1. Choć wygląda to trochę paradoksalnie, zaczęła się obniżać tuż po jej zakończeniu. Spadek rozpoczął się z niemal 3,9 proc., by w październiku 2010 r., czyli tuż przed rozpoczęciem QE2 sięgnąć niecałych 2,4 proc. Niemal przez cały czas trwania drugiej rundy luzowania ponownie szła w górę. Jak z tego wynika, mimo użycia potężnych narzędzi, oddziaływanie Fedu na długoterminowe stopy procentowe wcale nie przebiegało bezproblemowo. Można przypuszczać, że to właśnie te kłopoty skłoniły rezerwę do sięgnięcia po działania znane pod nazwą operacji Twist. I one okazały się najbardziej skuteczne, bowiem w czasie ich stosowania rentowność obligacji osiągnęła najniższy w historii poziom 1,46 proc. aż do połowy 2013 r. pozostawała poniżej poziomu 2 proc. Ostatnich kilkanaście miesięcy to znów okres sporych wahań, czyli trwającego do początku 2014 r. wzrostu do niemal 3 proc. i późniejszego powrotu poniżej 2,5 proc.

Obecna spadkowa tendencja może świadczyć o tym, że inwestorzy nie wierzą w rychłe rozpoczęcie cyklu zaostrzania polityki pieniężnej. Podobnym wahaniom podlegał indeks wartości dolara wobec czterech głównych walut świata. Wiązały się one jednak nie tylko z działaniami polityki pieniężnej Fedu, ale także sytuacji politycznej i gospodarczej w różnych częściach świata.

Ostra jazda na Wall Street

W porównaniu z pozostałymi rynkami, znacznie bardziej jednoznacznie na bodźce polityki pieniężnej reagowała Wall Street. Gdy Fed rozpoczął 25 listopada 2008 r. pierwszą rundę skupowania obligacji, S&P500 miał za sobą spadek o 53 proc. Do marca 2009 r. jeszcze bardziej go pogłębił, zanim zaczęło się dynamiczne odreagowanie i trwała poprawa nastrojów. QE numer jeden nie zadziałało więc natychmiast, choć z czasem okazało się niezwykle skuteczne. Wyraźnie widoczna jest zbieżność rynkowych reakcji na dodruk pieniądza oraz na nadzieje na tego typu działania. Dotyczą one zarówno czasu trwania poprawy, jak i skali wzrostu giełdowych indeksów. Od 25 listopada 2008 r. do szczytu z końca kwietnia 2010 r. S&P500 zyskał prawie 340 pkt, czyli 38 proc. Choć QE oznaczone numerem dwa zaczęło się 3 listopada 2010 r., to na giełdach zwyżka trwała już od początku lipca. S&P500 szedł w górę, dyskontując kolejne działania Fedu. Do kwietnia 2011 r. zyskał 341 pkt, czyli 33 proc. Po dwumiesięcznym tąpnięciu, związanym z zakończeniem QE2, indeks amerykańskiej giełdy ponownie ruszył w górę, do momentu ogłoszenia trzeciej rundy luzowania zyskując 37 proc. Tę zwyżkę częściowo można przypisać programowi Twist, częściowo zaś dyskontowaniu QE3. W czasie trwania trzeciej rundy, S&P500 wzrósł o kolejne 37 proc.

Ostatnie tygodnie to okres bardzo łagodnego korygowania tej fali wzrostowej. Gdyby sprawdziła się analogia z zakończenia poprzednich dwóch rund, można by spodziewać się spadku sięgającego 17-21 proc. Historia nie zawsze jednak się powtarza, tym bardziej, że mamy do czynienia z odmiennymi okolicznościami. Z jednej strony amerykańska gospodarka zdaje się być w wystarczająco dobrej kondycji, by oczekiwać znacznie mniejszych rozmiarów spadkowej korekty. Z drugiej jednak, odmiennie niż w poprzednich dwóch przypadkach, mamy oczekiwanie nie na kolejne działania stymulacyjne Fedu, a wręcz przeciwnie, odliczanie miesięcy do pierwszej od sześciu lat podwyżki stóp procentowych. Trudno przewidzieć, jak na rynkach wypadnie bilans wpływu tych dwóch czynników.

Nie będzie dramatu

Według analiz Międzynarodowego Funduszu Walutowego pierwsza faza ilościowego luzowania przyczyniła się do ożywienia globalnej gospodarki, mimo kłopotów emerging markets. Teraz jednak MFW i inne międzynarodowe instytucje finansowe, jak Bank Światowy i OECD ostrzegają, że wycofywanie się z QE może doprowadzić do perturbacji w gospodarkach wschodzących.

Ocena kontynuacji tej polityki, czyli wprowadzania kolejnych rund QE, jest już znacznie bardziej dyskusyjna, a jej korzystny wpływ na stymulowanie gospodarki, mocniej kwestionowany. Prawdopodobnie można mówić w tym przypadku o spirali, jaką Fed sam nakręcił. Wycofywanie się z kolejnych rund QE skutkowało nawrotem objawów choroby, a rynki finansowe histerycznie reagowały już na same zapowiedzi zakończenia kolejnych programów. Pod tym względem finał QE3 rysuje się znacznie mniej dramatycznie, zarówno dla gospodarki, jak i dla rynków finansowych, choć trudno przewidzieć, czy ostatecznie zakończy się bezboleśnie.

Roman Przasnyski

Private Banking
Dowiedz się więcej na temat: EBC | Fed | QE3 | stopy procentowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »