Prof. Leszek Balcerowicz: Przeciw bredniom

Wystąpienie prof. Leszka Balcerowicza podczas Konferencji "Mity ekonomiczne w dyskursie politycznym". Zdecydowane przeciwstawienie się szkodliwym schematom myślowym i mitom w ekonomii powinno stać się naszym priorytetem. Schematy te, ze względu na zawarte w nich nierealne obietnice, stanowiąc podstawy do decyzji państwa, prowadzą do skutków fatalnych dla nas wszystkich.

Jak pokazuje doświadczenie, tylko nielicznym ubogim krajom udaje się wyjść z biedy. Z kolei w krajach zamożnych obserwuje się obecnie różne poziomy bezrobocia. Główna przyczyna różnic w wynikach gospodarczych (poziomie biedy czy bezrobocia) jest prosta: są nią lepsze lub gorsze instytucjonalne ramy dla ludzkiej działalności (ustroje) - w tym zwłaszcza dla pracy i innowacji.

Populistyczne zombies

Od czego zależy ustrój? Decydują czynniki narzucone z zewnątrz - jak w Polsce do '89 roku - lub kształtujące się spontanicznie w warunkach politycznej wolności. Mimo że trudno zaprzeczyć zdecydowanej przewadze demokracji nad nie-demokracją, nie gwarantuje ona jednak sama w sobie podejmowania decyzji dobrych dla rozwoju kraju. Obywatele wiele ryzykują, pochopnie, bez namysłu wybierając swoich przedstawicieli. W demokracji, jak sobie wybierzesz, tak się wyśpisz.

Wolność polityczna może i powinna służyć rozwojowi społecznemu, czyli systematycznej poprawie warunków życia ludzi. Aby to osiągnąć, trzeba zmierzyć się z przeszkodami blokującymi działania konieczne dla realizacji marzeń o dobrobycie. Myślę tu przede wszystkim o rozpowszechnionych w społeczeństwie mitach ekonomicznych i pomysłach, które zawierają recepty na klęskę, chociaż są reklamowane jako recepty na sukces. Wymagają one demaskacji, z czym zgodzi się każdy, kto uważa, że poglądy zawierające elementarne błędy logiczne oraz poglądy sprzeczne z wiedzą empiryczną nie powinny triumfować w debacie publicznej. Niektóre z tych schematów zdemaskowano już w starożytności, wiele w XIX wieku, fałszywość kolejnych wykazali współcześni myśliciele: Schumpeter, von Mises, Hayek, Nozick i inni. One jednak imponują swoją żywotnością - temat wciąż istnieje. Nie należy się jednak tym zrażać. W imię prawdy i dla rozwoju powinniśmy jak najskuteczniej się im przeciwstawiać. Bez tego będziemy wprawdzie wolni, ale powolni.

Schizofrenia w sprawie państwa

Jeden z najgroźniejszych przesądów, pokutujących w ekonomicznej mitologii, objawia się w kwestii relacji państwa i społeczeństwa. W tym miejscu, ale w gruncie rzeczy w każdej głębszej debacie gospodarczej, dyskusja wchodzi w sferę filozofii politycznej, w kwestie roli jednostki i państwa w społeczeństwie. Kto stwierdza, że zna się na państwie, lecz nie na gospodarce, albo odwrotnie - zna się na gospodarce, ale nie interesuje go państwo w czasach transformacji, deklaruje tym samym swoją ignorancję, gdyż państwa i gospodarki nie sposób traktować rozłącznie w jakiejkolwiek głębszej merytorycznej dyskusji.

W Polsce panuje w tym względzie powszechna schizofrenia: z jednej strony politycy i urzędnicy stanowią grupę o bardzo niskim prestiżu społecznym; pogardliwie i lekceważąco stosuje się wobec nich niedopuszczalny wielki kwantyfikator - "wszyscy", w stylu: "wszyscy szewcy oszukują na zelówkach". Z drugiej strony istnieje powszechne oczekiwanie, że państwo rozwiąże każdy problem. Tymczasem obie postawy - często dwie strony jednego medalu - grzeszą nieumiarkowaniem. Państwo posiada ograniczony zasób możliwości. Nawet jeśli uznamy polityków i urzędników za anioły - to nie wystarczy, by spełniło się marzenie o dobrobycie poprzez rozdymanie zadań i aparatu państwa..

Wynikający z takiego podejścia antyrynkowy interwencjonizm obciąża państwo rozwiązywaniem licznych problemów, które nie powinny leżeć w jego gestii. Każde niepowodzenie zrzuca się na karb niewydolności państwa. Trawa za wolno rośnie? Państwo powinno jej wzrost przyspieszyć. Takie nastawienie zabija racjonalność, motywację i innowacyjność.

Tymczasem źródłem wielu problemów jest właśnie "rozdęte" państwo, działające poprzez nielubianych polityków i urzędników. Blokuje wielość form międzyludzkiej dobrowolnej współpracy - czy to w ramach rynku, czy innych. Takie państwo nie pozwala wzrastać autentycznej, międzyludzkiej solidarności - skoro wszystko spoczywa na jego barkach na skutek narzucenia obywatelom wysokich podatków, dlaczego mają się oni troszczyć o innych?

Rzeczpospolita kibucników

Następnym problemem jest zespół powszechnych, również (a może szczególnie) wśród osób legitymujących się wyższym wykształceniem, postaw wobec rynku, czyli masowego mechanizmu współpracy międzyludzkiej. Dostrzec tu można moralistyczną pogardę wobec tego ułomnego, jak wszystko, co ludzkie, sposobu współpracy. Problem polega na tym, że krytykuje się faktyczne czy rzekome ułomności rynku, nie mówiąc, co się dzieje, gdy rynku nie ma lub jest go mniej. Według niektórych "moralistów", gdyby nie wolny rynek, to społeczeństwo stanowiłoby wielką solidarystyczną wspólnotę: jakby kibuc [żydowskie spółdzielnie rolne, w których wszystko jest własnością wspólną; kształtujące solidarność społeczną w oparciu o ideologię syjonistyczno-socjalistyczną - red.]. Nie mam nic przeciwko kibucom, ale jeżeli ktoś uważa, że wyparcie rynku (co jest możliwe tylko poprzez dyktat państwa) uzdrowi relacje społeczne, ten ma skrzywiony obraz rzeczywistości. Kibuce w Izraelu zrzeszają jeden procent społeczeństwa, na zasadzie całkowitej dobrowolności. I nie sądzę, by u nas znalazło się więcej chętnych.

Kiedy legalny rynek zawęża się przez interwencje państwa, pozostaje wolna przestrzeń. Co ją wypełnia? W praktyce mniej rynku oznacza więcej walki politycznej, więcej biurokracji, więcej szarej strefy i więcej korupcji. To daje się sprawdzić empirycznie. Ci, którzy głoszą co innego, wykazują brak szacunku dla rzetelnego, naukowego oglądu rzeczywistości. Specyficzną odmianą tych antyrynkowych rojeń jest przekonanie, że w ogromnym kibucu rozkwitłoby społeczeństwo obywatelskie. Pominę dłuższą definicję społeczeństwa obywatelskiego. Określmy je za Alexisem de Tocqueville jako sieć dobrowolnych stowarzyszeń. Każdy, kto czytał przemyślenia Tocqueville'a o Stanach Zjednoczonych w XIX wieku, kolebce "wilczego kapitalizmu", spostrzeże, z jakim podziwem francuski myśliciel opisywał wysoki poziom rozwoju społeczeństwa obywatelskiego w porównaniu do jego zalążkowej formy na Starym Kontynencie.

Całkowicie nieuprawnionym w świetle badań empirycznych jest wniosek, że więcej legalnych możliwości transakcji rynkowych wypiera społeczeństwo obywatelskie. Gdyby przyznać temu rację, dojść można by do zaskakującego wniosku, że najlepsze warunki dla rozwoju społeczeństwa obywatelskiego panowały w najbardziej antyrynkowym systemie, jaki znamy: w socjalizmie. Absolutny brak rynku, jak pamiętamy, przejawia się m.in. w kolejkach po wszystko i doprawdy nie są one najlepszą formą społeczeństwa obywatelskiego.

Słowa, słowa, słowa...

Najbardziej pierwotne, a przez to powszechne i skuteczne, są mity oparte na pewnych słowach-wytrychach, wywołujących określone i noszące znamiona oczywistości skojarzenia. Niech za przykład posłuży społeczny żywot słowa "kapitalizm", używanego powszechnie z negatywnym wydźwiękiem. Hasło to zostało wynalezione przez wrogów jego desygnatu, czyli socjalistów. Lecz z jakiego punktu widzenia kapitalizm jest złem (często: "złem koniecznym"!)? Czy to, co miałoby go zastąpić, byłoby lepsze?

Poraża mnie łatwość, z jaką te mity zapadają ludziom w umysły, i brak woli ich podważania. Szczególnie, kiedy w nieuprawniony sposób wkraczają w sferę moralną. Jak w przypadku przekonania, że kapitalizm, a zatem i rynek, zmieniają człowieka. Brak tu dowodów empirycznych, istnieją zaś pełne pychy tezy moralizujących ideologów. Opinia głosząca, że natura ludzka jest lepsza lub gorsza w zależności od ustroju, to kalka tez Marksa i socjalistów. Według tych poglądów nie ma natury ludzkiej, bowiem wszystko, co stanowi człowieczeństwo, jest plastyczne; chciwość zaś, jako cecha osobowa, rodzi się w kapitalizmie; po nastaniu socjalizmu ludzie staną się altruistami. Czy na pewno chcemy powtarzać te anachroniczne bzdury? A czy kapitalizm deformuje ludzkie zachowania? Czy ustrój o szerokim zakresie działania legalnego rynku, spójny, z szerokim zakresem społeczeństwa obywatelskiego, wywołuje gorsze moralnie działania niż ustrój z szeroką interwencją polityków i urzędników? Nie znam żadnego empirycznego dowodu na tę powszechnie przyjmowaną tezę.

A co z wyznającymi hasło "demokracja tak, kapitalizm nie"? Według wszelkich danych empirycznych na dłuższą metę nie da się połączyć demokracji z nie-kapitalizmem, czyli z socjalizmem. Nierzadko jednak mamy do czynienia z ludźmi z profesorskimi tytułami, twierdzącymi, że są zawiedzeni, iż mamy kapitalizm w Polsce, lecz deklarującymi miłość do demokracji. To tak jak głosić: "mleko - tak, ale krowy i inne mlekodajne zwierzęta - nie"!

Bezrobocie

Panuje powszechna opinia, przyjmowana jako oczywistość, jakoby wysokie bezrobocie było rezultatem wolnorynkowych reform i było typowe dla kapitalizmu. W związku z tym: im mniej reform, tym mniej byłoby bezrobocia. Fałsz tych rewelacji wykazać jest dziecinnie prosto: spójrzmy na kraje OECD, te z wysokim bezrobociem, jak Francja, Niemcy, Włochy - czyżby to były przykłady dzikiego kapitalizmu?

Édouard Balladur, były premier Francji, głosił pretensjonalną bzdurę głosząc, że rynek to barbarzyństwo a państwo - to cywilizacja. Tymczasem w badaniach wykazano, że tam, gdzie bezrobocie jest wysokie i systematycznie wzrasta, dzieje się tak w rezultacie antyrynkowej, państwowej interwencji: wysokich podatków prowadzących do obciążeń kosztów pracy, przepisów usztywniających zawieranie umów o pracę. Nie znam ponadto żadnego przykładu zaprzeczającego tezie, że w krajach, gdzie występuje wysokie strukturalne bezrobocie, główne przyczyny tkwią w antyrynkowych blokadach. Tak stało się również niestety w Polsce. Nasze wysokie bezrobocie nie powstało na skutek wprowadzenia za dużej wolności na rynku pracy, lecz wskutek zablokowania szerszej liberalizacji rynku pracy. A może mamy za niskie podatki? Z badań wiemy, że główne przyczyny wysokiego bezrobocia w Polsce to zbyt wysokie wydatki budżetowe, które prowadzą do ogromnych podatków, obciążających w sposób szkodliwy obywateli - w formie składek podnoszących koszty pracy i w efekcie zmniejszających na nią zapotrzebowanie. To zablokowanie niektórych rynkowych reform, a nie ich nadmiar, spowodowały w Polsce plagę bezrobocia i wielką szarą strefę.

***

Lista niebezpiecznych stereotypów ekonomicznych i zwykłych bredni jest długa. Pod żadnym pozorem nie można ich bagatelizować, trzeba je wytrwale, zdecydowanie i skutecznie zwalczać. Albowiem ich triumf utrwaliłby wysokie bezrobocie - zwłaszcza wśród ludzi młodych. Stawka jest więc wysoka.

Dlatego nie powinno być taryfy ulgowej dla producentów bredni - szczególnie z profesorskimi tytułami. Brednie należy zwalczać. Nie tylko za pomocą naukowych wywodów, ale i ostrzem satyry. Oto zadanie dla odpowiedzialnych publicystów.

Leszek Balcerowicz

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: bezrobocie | prof | społeczeństwo | kapitalizm | ustrój | Leszek Balcerowicz | mity
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »