Polski Ład

Walka z inflacją w Polsce: NBP swoje, a rząd swoje. Czy to się może udać?

Walka z inflacją dzisiaj wygląda tak, że rząd rozluźnia politykę fiskalną, a Narodowy Bank Polski zacieśnia politykę pieniężną. Gdy rząd planuje obniżkę podatków, bank centralny podnosi stopy procentowe. Gdy w jednej przegrodzie portfela zostaje nam więcej pieniędzy, z drugiej ich ubywa. Tymczasem inflacja z każdym miesiącem coraz bardziej ucieka w górę, w marcu osiągając poziom blisko 11 proc. Na Wschodzie trwa regularna wojna, oczekiwania inflacyjne nad Wisłą są wysokie, szoki podażowe nie mijają, a w Polsce wpadamy w błędne koło luzowania i zacieśniania.

Niedopasowanie polityki fiskalnej i monetarnej cały czas się pogłębia, przez co walka z inflacją staje się coraz trudniejsza. Ekonomiści City Handlowego napisali pod koniec marca w jednym z komentarzy rynkowych, że łączna skala obniżek podatków i wzrostu wydatków zapowiedzianych w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy to około 145 mld zł, a więc 4,8 proc. PKB. Tylko najnowsze propozycje rządu zakładające od lipca m.in. obniżkę stawki PIT z 17 proc. na 12 proc. są warte 30 mld zł.

Czy to dużo? - bardzo. Czy może być więcej? - tego wykluczać nie powinniśmy.

Wojna na Wschodzie i napływ uchodźców, rosnące wydatki na obronność, zmiany w podatkach, które właśnie są omawiane, tarcze antyinflacyjne, transfery społeczne, w tym 13. i 14. emerytury - to już jest lub zostało zapowiedziane. Ale zbliża się rok wyborczy i trudno sobie dzisiaj wyobrazić, by rząd zaczął zaciskać pasa akurat wtedy.

To powoduje, że strumień pieniędzy jaki popłynie na rynek w najbliższych miesiącach będzie ogromny. Łagodzi on po części negatywny wpływ na domowe budżety rosnących cen i powoduje, że konsumpcja nad Wisłą pozostaje mocna (w lutym wzrost realnie o 8,1 proc.). To działa w kierunku wyższej inflacji. Dlatego NBP postanowił ten popyt trochę ograniczyć podnosząc stopy procentowe - w kwietniu o 1 pkt proc.

Reklama

Klasyczny policy mix?

- Ktoś musi być skąpcem, który zacieśnia i ogranicza - powiedział na konferencji prasowej po posiedzeniu RPP w kwietniu prezes NBP Adam Glapiński. Jak zauważył: Polskę czekają duże wydatki, polityka fiskalna powinna być hojna i właśnie dlatego polityka pieniężna musi być zacieśniająca, zabezpieczać przed utratą kontroli nad inflacją. - To jest klasyczna polityka, klasyczny policy mix - podkreślił.

Czy aby na pewno? - Nie wiem, co prezes miał na myśli mówiąc o klasycznym policy mix, bo to co teraz mamy nie jest skoordynowane i spójne; nie jest ukierunkowane na ograniczenie presji inflacyjnej i stłumienie inflacji - zauważa w rozmowie z Interią Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium.

Dzisiaj wygląda to tak, że działania banku centralnego w postaci podwyżek stóp proc. (przypomnijmy, że od października stopy proc. wzrosły w Polsce z poziomu 0,1 proc. do 4,50 proc.), są neutralizowane impulsem fiskalnym, który ma charakter popytowy.

Przy ekspansywnej polityce fiskalnej i wysokiej inflacji (która przecież nie jest przejściowa, a uporczywa), odpowiedź polityki monetarnej będzie musiała być bardziej zdecydowana. Problem jednak w tym, że czas transmisji na gospodarkę polityki pieniężnej to kilka kwartałów, polityka fiskalna i jej zmiany przynoszą widoczne efekty znacznie szybciej.

- To luzowanie fiskalne mamy na dość dużą skalę, jakby pozbierać te wszystkie wydatki, które zostały zaplanowane w ostatnim czasie, to są miliardy złotych. W sytuacji, gdy inflacja jest już dwucyfrowa i jeszcze będzie przyśpieszać, pojawia się pytanie czy aż tak duża skala luzowania fiskalnego powinna mieć miejsce. Ale skoro tak się dzieje, to odpowiedź musi być po stronie polityki monetarnej - mówi Interii Monika Kurtek, główna ekonomistka Banku Pocztowego.

Wpadamy tym samym w błędne koło luzowania i zaciskania: im bardziej ekspansywna polityka fiskalna, tym mocniejsze zacieśnienie NBP.

Potrzeby będą rosły

Sytuacja jest trudna. Rosnące ceny uderzają najmocniej w najbiedniejszych - oni bez wątpienia potrzebują dzisiaj wsparcia. Do tego ponad 2 mln uchodźców, którzy przed wojną uciekli właśnie do Polski, wymaga pomocy na miejscu. Musimy być przygotowani, że te potrzeby wydatkowe będą rosły.

Ekonomiści podkreślają, że w czasie, w którym mamy rosnące wydatki publiczne związane z uchodźcami, konieczność zwiększania wydatków militarnych, rząd w obrębie całego budżetu mógłby zarządzać wydatkami inaczej. Zwłaszcza, że na te wymienione już nakładają się obniżki podatków i kolejne świadczenia socjalne, które maja - według deklaracji rządu - złagodzić skutki inflacji, ale w konsekwencji stymulują jej wzrost.

To oznacza, że RPP będzie podnosiła stopy proc. i jest ryzyko silniejszych niż do tej pory się wydawało ruchów. - Policy mix nie jest optymalne: stymulujemy gospodarkę jednym kanałem, drugim próbujemy ograniczać inflację - mówi Maliszewski. I podkreśla, że perspektywa wyhamowania wzrostu gospodarczego w kolejnych kwartałach, co jest scenariuszem spodziewanym, oznacza wzrost deficytu budżetowego, długu publicznego i dodatkową presję na stopy rynkowe i wzrost rentowności obligacji.

- Więc ten czynnik fiskalny zmienia bilans czynników ryzyka i ocenę perspektyw inflacji i stóp proc. w średnim terminie - dodaje Maliszewski.

Stymulacja fiskalna będzie się powiększać - wynika z planów rządu odnośnie do wyłączenia wydatków zbrojeniowych z limitów długu i deficytu. Nie pomogą też ewentualne rozwiązania, które mają pomóc kredytobiorcom w momencie, gdy raty kredytów rosną. Na ten moment nie wiemy, czym się ten wyścig polityczny by ulżyć spłacającym wysokie dzisiaj odsetki skończy. Jednakże, zamrożenie WIBOR-u (co proponował w czwartek Donald Tusk) oznaczałoby, że zmniejszy się mechanizm transmisji polityki pieniężnej.

Bank centralny po to podnosi stopy proc., by ograniczyć dostępność kredytów i "przyciąć" dochody rozporządzalne konsumentów z kredytami, co w efekcie ma doprowadzić do schłodzenia gospodarki i ograniczenia inflacji. Ewentualne dopłaty do kredytów, ograniczenia marż (to już pomysł, który miał pojawić się w kancelarii premiera), spowodują, że pomimo tego, że stopy są podnoszone, to konsumenci nie odczują tego w pełni, przez co ich wpływ będzie mniejszy. - Podtrzymujemy popyt a to działa w kierunku wyższej inflacji - podkreśla raz jeszcze Maliszewski. Miejmy oczywiście świadomość, że spora część inflacji to efekt wojny i szoków podażowych, niemniej w warunkach mocnego popytu, a z takim mamy dzisiaj do czynienia, schłodzenie gospodarki jest konieczne. W I kw. 2022 r. PKB zwiększy się - według prognoz - o ok. 7 proc.

W stronę nierównowagi

- Wszystkie te razem wydatki idą w grube miliardy złotych. W sytuacji - jeszcze tego nie widzimy - spowolnienia gospodarki to zacznie być problem - mówi Monika Kurtek, która prognozuje spadek dynamiki PKB w tym roku do 3 proc. To oznacza wyższy deficyt finansów publicznych i rosnący dług. - Bez tego się nie obejdzie, nie ma innych źródeł pozyskania niezbędnych pieniędzy na pokrycie rosnących wydatków - dodaje. Warunki dla tego też nie są najlepsze. Rośnie koszt, po którym państwo będzie mogło pożyczać na rynku.

Główna ekonomistka Banku Pocztowego rysuje mało optymistyczną wizję gospodarki i finansów publicznych. Pogłębienie deficytu finansów publicznych, wzrost długu publicznego w relacji do PKB, podwyższona inflacja przez kilka najbliższych lat. - Do celu NBP (2,5 proc. - red.) wrócimy najwcześniej w 2026 r. Stopy proc. wzrosną o kolejne 100-150 pkt bazowych. Nie mogą wzrosnąć do 10 proc. bo zabiłoby nam to gospodarkę, gdzieś w okolicach 6 proc. będziemy musieli się zatrzymać - mówi Kurtek.

Sama prognozuje, że do czerwca tego roku inflacja będzie przyśpieszać, potem - m.in. ze względu na efekt bazy statystycznej - zacznie hamować. - Mam nadzieję, że nie przekroczymy 12 proc. do czerwca, ale tutaj znowu czynników ryzyka jest bardzo dużo - dodaje. Rosną ceny żywności i nawozów, nie wiadomo jak będzie wyglądać sytuacja na rynku surowców energetycznych, jak się będą kształtować ceny paliw.

- Będziemy mieli dwucyfrową, średniorocznie, inflację w 2022 r. Zakładam, że ani w tym roku tarcze nie będą odwracane, ani w roku przyszłym - zauważa. Powodem tu są wybory w 2023 r. i pokusa, by jednak przedłużyć działanie tarcz, co będzie powiększać deficyt.

- Na ten moment zakładamy, że do końca roku tarcze będą utrzymane, ale jest prawdopodobieństwo, dość wysokie, że to będzie przedłużane. Bo inflacja będzie ciągle wysoka a rezygnacja z tarczy doda 1,5-2 pkt proc. - mówi Maliszewski. Wszystko oczywiście zależy od tego, gdzie będą wtedy stopy proc., jaka będzie kondycja budżetu i gospodarki.

Bartosz Bednarz

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: podatki | Polski Ład | inflacja | NBP | stopy procentowe | inflacja w Polsce | drożyzna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »