Obawy przed dolarem są poważnie przesadzone

Od czasu, gdy na horyzoncie pojawiła się perspektywa zmiany polityki pieniężnej przez Fed, nieustannie formułowane są obawy związane z globalnymi konsekwencjami umocnienia dolara. Spora część z nich już zdążyła się zmaterializować. Wiele wskazuje na to, że zbliżająca się podwyżka stóp procentowych w Stanach Zjednoczonych, nie spowoduje szoku na rynkach finansowych, ani nie podkopie kondycji gospodarki.

Mocny dolar powszechnie uznawany jest za poważne zagrożenie dla kondycji krajów zaliczanych do emerging markets, rynków surowcowych, ale także dla gospodarki amerykańskiej. Kraje rozwijające się cierpią potrójnie, zarówno wskutek ucieczki kapitału, który napływał do nich w czasach taniego dolara, rosnących kłopotów z dolarowym zadłużeniem, które teraz okazuje się nadmiernym obciążeniem dla finansów publicznych i firm, jak również ze względu na spadek cen surowców, dla wielu z nich stanowiących podstawę funkcjonowania gospodarki i główne źródło dochodów budżetowych. Spadek wpływów z eksportu oraz drastyczne osłabienie walut większości krajów surowcowych rzeczywiście robią wrażenie i grożą narastaniem zjawisk kryzysowych.

Reklama

Warto jednak zauważyć, że głównym winowajcą krachu na rynkach surowcowych, a przynajmniej jednym ze współwinnych, jest spowolnienie w globalnej, a w szczególności w chińskiej gospodarce oraz nadwyżka podaży nad popytem, spowodowana przecież nie umocnieniem dolara, ale między innymi chińskimi pomysłami na transformację gospodarki, amerykańską rewolucją łupkową i naftową polityką Arabii Saudyjskiej. Z tymi zjawiskami drożejący dolar ma niewiele wspólnego, choć tendencja jego umacniania z pewnością spotęgowała ich wpływ na rynki.

Należy również zauważyć, że osłabienie walut pociąga za sobą nie tylko konsekwencje negatywne, ale ma też pewne zalety, pod warunkiem, że nie jest ono zbyt gwałtowne i głębokie. Wiele państw, także rozwiniętych, dałoby wiele, by ich waluty były słabsze, by wymienić choćby Szwajcarię oraz Niemcy, wraz z większością państw strefy euro. Inna rzecz, że słabość walut przynosi korzyści przede wszystkim gospodarkom o wysokim stopniu rozwoju, a nie wschodzącym surowcowym monokulturom. Najbardziej obrazową ilustracją tej tezy może być niemal euforyczna reakcja indeksu giełdy we Frankfurcie na publikację w pierwszych dniach listopada nadspodziewanie dobrych danych z amerykańskiego rynku pracy. Zostały one odebrane jako argument przesądzający decyzję o grudniowej podwyżce stóp procentowych w USA i spowodowały dynamiczny spadek kursu euro wobec dolara.

Nie należy także demonizować przekonania o negatywnym wpływie mocnego dolara na amerykańską gospodarkę. Po pierwsze, nie jest ona aż tak mocno uzależniona od eksportu, jak choćby niemiecka, czy japońska. Wręcz przeciwnie, Stany Zjednoczone są postrzegane jako znaczący "konsument" towarów zagranicznych, a więc silny dolar powinien sprzyjać większemu popytowi na nie. Po drugie, wzrost kursu waluty najmocniej odczuwalny jest przez firmy sektora przemysłowego, a ten nie ma dominującego udziału w tworzeniu amerykańskiego PKB. Po trzecie, dochodząc do głównej tezy, kontynuacja tendencji umacniania dolara wcale nie jest pewna, a jeszcze mniej pewne są prognozy mówiące o jego bardzo dynamicznej aprecjacji w związku z podwyżką stóp procentowych.

Przekonuje o tym obserwacja wcześniejszego zachowania kursu dolara, jak i sytuacji na rynkach na kilka tygodni przed już niemal pewną decyzją Fed o zaostrzeniu polityki pieniężnej. Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na to, że Dollar Index, obrazujący siłę dolara wobec sześciu głównych walut świata, wzrósł od lipca 2014 r. do kwietnia 2015 r. z 56,8 do 67,9 punktu, czyli o prawie 20 proc. To największy skok wskaźnika od czasu globalnego kryzysu finansowego z lat 2007-2009.

Symptomatyczny jest fakt, że tendencja ta rozpoczęła się kilkanaście tygodni przed oficjalnym ogłoszeniem decyzji o zakończeniu QE3, czyli trzeciej rundy ilościowego luzowania polityki pieniężnej przez Fed i wygasła kilka tygodni po pożegnaniu się z tym programem. Można więc zaryzykować tezę, że główną falę umacniania dolara, związaną ze zmianą polityki przez rezerwę federalną, mamy już za sobą. Kolejna faza tej zmiany, czyli pierwsza od niemal dziesięciu lat podwyżka stóp procentowych, może mieć znaczenie bardziej symboliczne niż realnie wpłynąć na koszt pieniądza i tym samym na sytuację na rynkach finansowych. Oderwanie głównej stopy od zera na odległość 0,25 punktu procentowego nie będzie żadnym wstrząsem, a prawdopodobieństwo kontynuacji podobnych ruchów w perspektywie następnych kilkunastu miesięcy jest niewielkie. Choć nie można wykluczyć, że znajdujący się na początku listopada w rejonie 65-66 punktów Dollar Index podskoczy w najbliższych tygodniach w okolice kwietniowego szczytu, być może nawet nieznacznie go pokonując, trwałe utrzymanie tak dużej siły przez amerykańską walutę nie wydaje się realnym scenariuszem.

Nie sposób też pominąć faktu, że siła dolara nie wynika w głównej mierze jedynie z mocnych fundamentów amerykańskiej gospodarki i wsparcia ze strony Fed, ale jest wynikiem także słabości większości innych walut, wynikającej z wciąż rozluźnianej polityki pieniężnej banków centralnych, z EBC i BoJ na czele.

Roman Przasnyski

Private Banking
Dowiedz się więcej na temat: dolar
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »