Polityka uderza w walutę, giełdę i rynek długu

W przypadku rozwiniętych gospodarek wydarzenia polityczne w kontekście ich wpływu na rynek są zaledwie częścią większej układanki, w której nadrzędną rolę odgrywają fundamenty gospodarcze. Zdaniem analityków nadal zbierają się czarne chmury nad polskimi aktywami.

Aby sprawy polityczne rzeczywiście stały się determinantą zmian na rynku w przypadku gospodarek rozwiniętych, to muszą to być wydarzenia o bezprecedensowej skali, chociażby jak zbliżające się referendum w sprawie opuszczenia Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię, które pozostawiło swój odcisk na notowaniach funta brytyjskiego na szerokim rynku.

Polityka zaczyna odgrywać znacznie ważniejszą rolę w przypadku gospodarek wschodzących, w których często dochodzi do sytuacji oddalenia na dalszy plan fundamentów gospodarczych. Tak było w przypadku polskiego rynku, na którym po styczniowym obniżeniu ratingu wiarygodności kredytowej naszego kraju przez agencję S&P doszło do potężnej wyprzedaży złotego oraz przeceny na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie.

Reklama

Nie da się ukryć, że czarne chmury przez cały czas zbierają się nad polskimi aktywami. Niejasny jest ostateczny sposób rozwiązania problemów kredytów frankowych, natomiast 13 maja poznamy zaktualizowany rating wiarygodności kredytowej Polski, tym razem przedstawiony przez agencję Moody's, która już zdążyła ostrzec inwestorów przed tym, że trwający kryzys konstytucyjny może mieć negatywny wpływ na ocenę.

Najświeższy przykład wpływu wydarzeń politycznych na rynek pochodzi z Turcji, a więc kolejnej gospodarki zaliczanej do szerokiej grupy emerging markets. W trakcie wczorajszej sesji lira turecka straciła do dolara amerykańskiego około 4%, główny indeks giełdowy XU100 stracił 2,08% (dzisiaj do godziny 9:15 traci już 2%), natomiast rentowność 10-letnich tureckich obligacji rządowych wzrosła w okolice 9,5%.

Konflikt na linii premier-prezydent bardzo dynamicznie przeistoczył się w poważny spór, w którym Ahmet Davutoglu - obecny szef rządu - domagał się większej niezależności w swoich działaniach od prezydenta Erdogana. Rozmowy pomiędzy politykami zakończyły się jednak niepowodzeniem i następnie pojawiły się informacje o tym, że premier Davutoglu jeszcze w tym miesiącu zrezygnuje z piastowanego stanowiska.

Gdyby rzeczywiście taki scenariusz się spełnił, to byłby to poważny cios w stabilność polityczną Turcji oraz postrzeganie tamtejszego rynku przez zagranicznych inwestorów. Tylko w trakcie wczorajszej sesji ETF iShares MSCI Turkey stracił ponad 8%, co jest największym jednodniowym spadkiem od czerwca 2013 roku.

Wokół rajdu aktywów zaliczanych do rynków wschodzących zbiera się zatem coraz więcej znaków zapytania. Dynamiczne wzrosty z ostatnich tygodni to głównie efekt odbicia na rynku surowcowym oraz idąca w parze słabość dolara amerykańskiego. Inwestorzy widzą brak solidnych fundamentów stojących za ostatnim rajdem na rynkach EM, zadając sobie pytanie o to, czy wzrosty na rynku surowcowym mogą przerodzić się w coś bardziej trwałego.

Przez cały czas wiele krajów zaliczanych do rynków wschodzących - chociażby właśnie Turcja czy Brazylia - musi mierzyć się z rosnącą niestabilnością polityczną, która staje się głównym impulsem zmian na rynku.

Autor: Robert Pietrzak, analityk rynków finansowych HFT Brokers

............................................

Banki boją się ryzyka

Banki zaostrzają warunki kredytowania firm

Wyniki badania sytuacji na rynku kredytowym, przeprowadzanego przez NBP wskazują, że od kilku miesięcy pogarszają się warunki finansowania firm przez banki. Zwiększają się wymagania, rosną marże i pozostałe koszty. Dzieje się to w warunkach utrzymujących się na rekordowo niskim poziomie stóp procentowych oraz poprawiającej się koniunktury w gospodarce. Z tendencją wzrostu kosztów kredytu oraz zaostrzaniem kryteriów i warunków przyznawania kredytów dla firm, mamy do czynienia w warunkach bardziej restrykcyjnej polityki pieniężnej, prowadzonej przez Radę Polityki Pieniężnej lub wyraźnym pogarszaniem się warunków prowadzenia biznesu, a więc przy słabnącej koniunkturze gospodarczej. Tymczasem nic nie wskazuje na to, by rekordowo niskie oficjalne stopy procentowe miały pójść w górę, a polska gospodarka nabiera dynamiki i wiele wskazuje na to, że tendencja ta ma charakter trwały. Można się spodziewać, że nasze władze monetarne, choć deklarują kontynuację prowadzenia stabilnej polityki pieniężnej, bardziej skłonne byłyby do obniżenia stóp procentowych, niż do ich podwyżki, gdyby tylko pojawiły się jakiekolwiek sygnały pogarszania się sytuacji w gospodarce lub na rynkach finansowych. W niedawno opublikowanym Wieloletnim Planie Finansowym Państwa na lata 2016-2019 rząd zakłada, że tempo wzrostu gospodarczego będzie się systematycznie zwiększało, osiągając w 2019 r. poziom 4,1 proc. Skoro więc taka dynamika uznawana jest za pożądaną, trudno się spodziewać, by Rada Polityki Pieniężnej miała podnosić stopy, zapobiegając przegrzaniu koniunktury. To zaś powoduje, że oficjalny koszt pieniądza jeszcze przez długi czas pozostanie na niskim poziomie. W przypadku pojawienia się innych czynników przemawiających za zaostrzeniem polityki pieniężnej, takich jak na przykład rosnąca inflacja, cykl podwyższania stóp procentowych przebiegałby prawdopodobnie w bardzo łagodny sposób, nie wpływając zanadto na wysokość rynkowych stóp procentowych. W tym kontekście jest więc oczywiste, że trwająca już drugi kwartał z rzędu tendencja do zaostrzania polityki kredytowej przez banki, sygnalizowana w badaniach ankietowych prowadzonych przez NBP wśród przedstawicieli sektora, wiąże się nie z warunkami na rynku finansowym, ani z ryzykiem pogorszenia się kondycji firm, lecz z czynnikami wynikającymi z sytuacji banków, w tym osłabienia ich pozycji kapitałowej. Trudno się dziwić, że obciążone nową podatkową daniną oraz koniecznością pokrywania strat, powstałych w wyniku upadłości kilku banków spółdzielczych i SKOK-ów, starają się ograniczać wartość aktywów, stanowiących podstawę opodatkowania oraz poprawiać wyniki podwyższając marże i inne opłaty, a także wykorzystywać rosnący popyt na kredyty, głównie ze strony małych i średnich firm. Ze wspomnianych badań wynika, że rosnąca grupa banków od kilku miesięcy zaostrza wymagania dotyczące zabezpieczeń firmowych kredytów oraz podwyższa marże i pozaodsetkowe koszty finansowania, a także przewiduje kontynuację tej tendencji w najbliższej przyszłości. Taka sytuacja to oczywiście woda na młyn i tak szybko rosnącego rynku obligacji korporacyjnych. Według danych agencji ratingowej Fitch Polska, w pierwszym kwartale bieżącego roku wartość papierów wyemitowanych przez firmy zwiększyła się o 20,4 proc., przekraczając 64 mld zł. Choć pod względem kosztów kredyt uchodzi za źródło finansowania tańsze niż obligacje, to każde zaostrzenie warunków przez banki przewagę tę zmniejsza. Tym bardziej, że w przypadku wielu firm nie była ona duża, a w sporej części iluzoryczna. Generalizowanie w tym zakresie może prowadzić do uproszczonych ocen. Zdarzają się bowiem zarówno przypadki refinansowania długu obligacyjnego tańszym kredytem, ale nie brakuje także sytuacji odwrotnych. Mniejsze spółki często musiały godzić się zarówno na wysokie bankowe marże, jak i prowizje, a dodatkowe koszty także bywają spore. Z niskich, sięgających nawet około 1 proc. marż korzystały najczęściej duże korporacje, zaś mniejszym oferowano nawet 3-4 proc., a więc niewiele mniej, niż spotyka się na rynku obligacji. Również prowizje bankowe bywają porównywalne z kosztami emisji papierów dłużnych. Te ostatnie wahają się od kilkudziesięciu do 250 tys. zł, co czyni opłacalnymi pod tym względem emisje obligacji o wartości już od kilku milionów złotych. Główna różnica między bankiem a rynkiem obecnie sprowadza się do tego, że ten ostatni nie tylko nie myśli o zaostrzaniu warunków, ale błyskawicznie chłonie większość pojawiających się emisji, odprawiając z kwitkiem inwestorów o słabszym refleksie, o czym świadczą niedawne oferty choćby Alior Banku, Bestu czy PCC Rokita. Spółki chętnie korzystają z warunków panujących na rynku, coraz częściej ponawiając emisje w bardzo krótkim odstępie czasu. Piotr Dziura Członek Zarządu Gerda Broker

Złoty po raz kolejny najsłabszą walutą regionu

W czwartek złoty znowu był najsłabszą walutą naszego regionu. Analitycy wskazują m.in. na sprawę listu ministra finansów do prezesa TK. Ok. godz. 17.30 za euro trzeba było zapłacić 4,42 zł, za dolara 3,87 zł, za franka szwajcarskiego 4,00 zł, a za funta 5,62 zł.

Analityk z DM BOŚ Konrad Ryczko zauważył, że w trakcie czwartkowego handlu złoty osłabił się do poziomu 4,4286 wobec euro, czyli najniższego zakresu od blisko trzech miesięcy.

- Na rynku nie pojawiły się jednak żadne nowe - poza technicznym układem - kluczowe informacje, które uzasadniałby podbicie kursu EUR/PLN. W konsekwencji należy założyć, iż dzisiejszy ruch jest pochodną powrotu inwestorów na rynek po majowej przerwie oraz dalszych obaw związanych z prawdopodobną obniżką ratingu przez agencje Moody's w dniu 13 maja br. Scenariusz ten został dodatkowo +podbity+ przez dzisiejsze spekulacje na temat listu ministra finansów Pawła Szałamachy do prezesa Trybunału Konstytucyjnego Andrzeja Rzeplińskiego - ocenił Ryczko.

Analityk z DM mBanku Kamil Maliszewski zwrócił uwagę, że w czwartek złoty po raz kolejny w ostatnich tygodniach okazał się najsłabszą walutą z naszego regionu, tracąc bardzo wyraźnie wobec euro oraz dolara.

- Najnowsze doniesienia ze strony prezesa TK Andrzeja Rzeplińskiego z pewnością nie pomogły polskiej walucie, gdyż pokazały, że Ministerstwo Finansów jest silnie przejęte możliwością obniżki polskiego ratingu i obawia się negatywnych skutków takiej decyzji w postaci wzrostu kosztów obsługi polskiego zadłużenia - zwrócił uwagę Maliszewski.

Według niego można mieć jednak pewność, że wypowiedzi prezesa TK nie są i nie będą głównym argumentem przy podejmowaniu decyzji w sprawie ratingu Polski. Dostatecznym powodem do obaw o przyszłą kondycję polskiej gospodarki są zapowiedzi projektów dotyczących wieku emerytalnego i przewalutowania kredytów, głównie we franku szwajcarskim. Zdaniem Maliszewskiego kwestie ustrojowe mogą okazać się jedynie dodatkowym czynnikiem, negatywnie wpływającym na perspektywę wiarygodności kredytowej według agencji Moody's.

"EUR/PLN wzrósł dziś do okolic 4,42 i wydaje się, że wybicie powyżej ostatnich maksimów jeszcze przed decyzją w sprawie ratingu, którą poznamy w przyszłym tygodniu, jest bardzo prawdopodobne. Większego znaczenia dla notowań złotego nie powinna mieć jutrzejsza decyzja Rady Polityki Pieniężnej, nie można jednak wykluczyć pewnych zmian w komunikacie po posiedzeniu, które będą wpływać na ocenę prawdopodobieństwa obniżek stóp procentowych w dalszej części roku" - wskazał analityk.

Dodał, że silne wzrosty zobaczyliśmy w czwartek także parze USD/PLN, dolar odrabia bowiem straty z ostatnich tygodni, pomimo opublikowanych dziś gorszych odczytów z rynku pracy. "Widać, że inwestorzy, którzy stracili wiarę w możliwość podwyżek stóp procentowych w USA w najbliższym czasie po części weryfikują swoje stanowisko po wypowiedziach przedstawicieli Rezerwy Federalnej.

Należy więc liczyć się z dalszymi wzrostami USD/PLN powyżej 3.90, jeżeli tylko jutrzejsze, kluczowe odczyty z USA nie okażą się silnym rozczarowaniem" - zauważył Maliszewski.

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: zadłużenie państwa | agencje ratingowe | rating
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »