Agencje ratingowe: Wielka trójka, czyli dyktatura potrójnego "A"

W najbliższy piątek agencja ratingowa Moody's ogłosi rating wiarygodności kredytowej Polski. Niektórzy ekonomiści spodziewają się obniżki. Wicepremier Mateusz Morawiecki sugeruje, że nawet ewentualna obniżka nie będzie tragedią.

- Ludzie zarabiający rocznie kwoty siedmiocyfrowe, wyłudzali od durniów zarabiających kwoty pięciocyfrowe najwyższy możliwy rating dla najgorszych kredytów - tak dekadę temu oceniał pracę jednej z agencji ratingowych pracownik dużego banku inwestycyjnego...

- Faceci, którym nie udało się załapać na Wall Street idą do Moody's - te słowa zacytował Michael Lewis w bestsellerowej książce "Big Short". Poczytne dzieło było próbą opisania przyczyn krachu na amerykańskim rynku hipotecznym, zwieńczonego historycznym upadkiem (w 2008 roku) banku braci Lehman.

"Wielka trójka" agencji ratingowych (S&P, Fitch i wspomniany Moody's) właśnie od 2008 roku stała się celem szczególnie zajadłych ataków. W tym czasie po świecie rozlewał się kryzys finansowy, a niekiedy chybione oceny wiarygodności kredytowej firm i państw były doskonałą pożywką do krytyki pod adresem autorów rankingów.

Reklama

Jednak agencje ratingowe - choć mają wiele za uszami - wciąż trzęsą światem finansów. W najbliższy piątek (13 maja) wspomniany Moody's wyda kolejny werdykt dotyczący Polski. Czy nam się to podoba czy nie, inwestorzy kupujący papiery skarbowe od polskiego rządu będą ten rating brali pod uwagę.

Dawno temu w Ameryce

Pierwsze agencje ratingowe powstały ponad 100 lat temu w USA. Były naturalnym uzupełnieniem burzliwie rozwijającego się rynku różnorodnych instrumentów finansowych (pierwsze ratingi miano sporządzać dla obligacji kolejowych).

Ratingi nie były więc niczym innym jak tylko rynkową odpowiedzią na potrzeby inwestorów, którzy oczekiwali analiz i wskazań dot. zakupów papierów wartościowych.

Po wielu latach, wśród setek mniejszych i większych agencji wyłoniła się czołówka: S&P, Fitch i Moody's. "Wielka trójka" wykroiła ok. 90 proc. ratingowego tortu, resztę pozostawiając konkurencji.

Z czasem, w regulaminach niektórych funduszy inwestycyjnych pojawiły się zapisy zmuszające zarządzających kapitałem, aby ci w decyzjach o zakupie papierów kierowali się właśnie publikowanymi ratingami.

Plusy i minusy

Na oceny (ratingi) nagłaśniane przez media i decydujące o rynkowym być albo nie być, zwykliśmy patrzeć po europejsku - uznajemy je za bezdyskusyjny werdykt poparty autorytetem jakiejś państwowej instytucji. Jednak wspomniane agencje - całkiem "po amerykańsku" - są prywatnymi firmami, którym emitenci papierów wartościowych płacą krocie za wydawanie ocen. Pytacie po co? Odpowiedź jest prosta - bez tych znienawidzonych i krytykowanych ratingów pies z kulawą nogą nie zainteresuje się emitowanymi papierami. Kilka lat temu jedno z dużych polskich miast postanowiło sprzedać (wyemitować) obligacje, aby za zdobyte w ten sposób pieniądze sfinansować ważne inwestycje. Zrobiło to z dobrym skutkiem dopiero po zleceniu oceny wiarygodności kredytowej miasta jednej z agencji ratingowych. Bez ratingu poważni inwestorzy nie kupią obligacji.

Inwestorzy zazwyczaj nie mają dużo czasu na podejmowanie decyzji. Agencje ratingowe wypracowały więc przez lata prosty system trzyliterowych ocen uzupełnionych plusami i minusami. Relacjonowane w mediach kolejne odsłony zadłużeniowego kryzysu spowodowały, że dzisiaj już dzieci w gimnazjach wiedzą, iż żyjemy w warunkach dyktatury potrójnego "A".

Standard & Poor's rozpoczęła działalność w XIX w. od publikacji statystyk finansowych. Moody's Investors Service powstała w 1900 r. jako John Moody Company - obecnie jest częścią Moody's Corporation. Fitch Ratings powstała w 1913 r. (obecnie Fitch Group). Każda agencja ma własny system ocen. Rating wyrażany jest literami, uzupełnionym znakami (+) i (-) lub cyframi. Dla przykładu: wszystkie trzy agencje najwyższy rating inwestycyjny (wyjątkowo duża zdolność emitenta do wywiązywania się z zobowiązań) określają trzema literami "A" (AAA lub Aaa). Dwie litery "A" (AA, Aa - w przypadku S&P oraz Fitcha uzupełnione bywają plusem lub minusem) oznaczają dużą zdolność emitenta do wywiązywania się ze zobowiązań). Jedna litera "A" to wysoka zdolność do spłacania zobowiązań przy jednoczesnej wrażliwości na niekorzystne otoczenie). Trzy litery "B" (BBB lub Bbb) oznaczają wciąż zachowaną wystarczającą zdolność emitenta do spłacania zobowiązań, ale dwie litery "B", a jeszcze gorzej jedna litera "B" to już powód do niepokoju (emitent wciąż może spłacać swoje zobowiązania, ale możliwe są zakłócenia w obsłudze długu). Rating na poziomie "C" (od CCC do C) to już zagrożona zdolność do spłaty długów. O ratingu "D" lepiej nie wspominać - oznacza utratę zdolności do regulowania zobowiązań.

Wielkie wpadki

Argumentem przeciw agencjom są częste błędy w ocenach. Zaczęło się od upadku Enronu, którego rating jeszcze na kilka dni przed bankructwem oceniany był przez agencje na inwestycyjnym poziomie A.

Później agencje wystawiały wysokie oceny niezrozumiałym dla przeciętnego obywatela instrumentom pochodnych opartych na amerykańskich hipotekach. Kryzys subprime nadszedł jak tsunami - niemal z dnia na dzień okazało się, że ta "inżynieria finansowa" niewiele jest warta, podobnie jak wystawiane tym instrumentom oceny.

Już tylko dla porządku wspomnijmy o najwyższych ocenach wystawianych przez agencje bankowi Lehman Brothers - tuż przed jego upadkiem.

Wreszcie Europa - na początku grudnia 2009 r. "wielka trójka" wystawiała Greckim obligacjom rating sugerujący pełną wiarygodność! W tym samym czasie już wszyscy wiedzieli, że Grecki dług grozi bankructwem tego kraju...

Nie wierzcie politykom

Gdy kryzys zadłużeniowy wielu krajów UE wypełzł z gabinetów ministrów finansów, politycy zaczęli podważać wiarygodność agencji ratingowych obniżających oceny poszczególnych państw.

- Jak to jest, że o losie Europy decydują trzy amerykańskie, prywatne firmy - zapytał kilka lat temu jeden z przedstawicieli Komisji Europejskiej. Inni obrońcy rozrzutnej polityki państw UE zaproponowali nawet powołanie własnej (najpewniej sterowanej z Brukseli) agencji ratingowej, która miałaby zastąpić znienawidzone S&P, Fitch i Moody's. Na szczęście co trzeźwiejsi unijni politycy wytłumaczyli "rewolucjonistom", jak zareagowaliby inwestorzy na takie sterowane ratingi. Warto o tym pamiętać czekając na piątkowy werdykt Moody's.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Wicepremier Mateusz Morawiecki | Moody's | rating
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »