Atomowy gorący kartofel

Pierwsze dwa bloki elektrowni atomowej mają kosztować 40-60 mld zł. Takich pieniędzy nie ma w polskich spółkach energetycznych. Przy obecnych cenach energii, inwestycja ta jest nieopłacalna.

Problem z budową elektrowni atomowej polega na tym, że pożyczone pieniądze trzeba będzie zwrócić w ciągu 15-20 lat, choć elektrownia jądrowa działa i 60 lat. Przez te 15 lat siłownia nie zarobi tylu pieniędzy, aby spłacić kredyt. Dlatego w Wielkiej Brytanii próbowano rozwiązać ten problem, układając kontrakt różnicowy dla projektu EJ w Hinkley Point - czyli gwarantowaną dla inwestora cenę sprzedawanego prądu dwukrotnie wyższą niż obecne ceny rynkowe na Wyspach. Projekt utknął w miejscu, bo cena kontraktu różnicowego okazała się jednak społecznie i ekonomicznie nieakceptowalna.

Reklama

Po objęciu władzy przez PiS, minister Tchórzewski odrzucił kontrakt różnicowy i zaczęły się prace nad nowym modelem finansowania. Niedawno minister stwierdził, że chciałby, aby okres spłaty długów zaciągniętych na budowę elektrowni jądrowej wydłużyć na cały okres jej eksploatacji, czyli nawet 60 lat.

Do rozdziału o finansowaniu dopisano jeden punkt: elektrownia atomowa mogłaby zostać sfinansowana dzięki dodatkowej "opłacie jądrowej", zaszytej w rachunkach gospodarstw domowych i firm.

Opłata jądrowa (być może oficjalnie nazwana "opłatą środowiskową") zastąpiłaby obecnie obowiązującą opłatę przejściową, która finansuje skutki rozwiązania kontraktów długoterminowych zawieranych przed wejściem Polski do UE. Problem w tym, że opłata przejściowa to tylko 8 zł miesięcznie, żeby zapełnić lukę finansową "opłata jądrowa", musiałaby być dwa-trzy razy wyższa. 20-30 zł miesięcznie więcej za prąd, żeby zrzucić się na elektrownię atomową?

- Taka propozycja przed wyborami praktycznie jest nie do przeprowadzenia - mówi w rozmowie z MarketNews24 Rafał Zasuń, ekspert WysokieNapiecie.pl.

Ciągle nie wiadomo, w jakiej konfiguracji spółek elektrownia atomowa miałaby powstać. Minister energii w wypowiedzi dla PAP stwierdził, że Enea, KGHM i Tauron wycofają się z projektu atomowego ze względu na swoją sytuację finansową, a PKN Orlen będzie zajęty fuzją z Lotosem.

Zresztą Orlen zaprzeczył w oficjalnym komunikacie, że będzie liderem atomowego konsorcjum. Minister energii dodał też, że chce aby PGE pozostała w projekcie. Według naszych informacji, rozważana jest jeszcze jedna koncepcja - powołania nowego podmiotu, 100-proc. spółki Skarbu Państwa, która uwolniłaby firmy notowane na giełdzie od dyskusji o atomie. Mniejszościowi akcjonariusze głosują portfelami i kurs każdej spółki "wrabianej" w projekt spada (co niedawno odbiło się na notowaniach Orlenu).

- Przed dziesięciu laty też byłem zwolennikiem budowy elektrowni jądrowej, ale zmieniłem zdanie, gdy ceny energii z odnawialnych źródeł zaczęły szybko spadać - komentuje R. Zasuń.

marketnews24.pl
Dowiedz się więcej na temat: energetyka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »