Cnota warta miliardy

Tego jeszcze nie było: instytucje finansowe zgłosiły się do urzędu, który nałożył na nie dotkliwe obowiązki, i poprosiły o więcej. Ubezpieczyciele zgodzili się stracić 2 mld zł, aby zadowolić klientów.

Pobierz darmowy program do rozliczeń PIT 2016

Umowa zawarta pomiędzy Urzędem Ochrony Konkurencji i Konsumentów a 17 firmami ubezpieczeniowymi, dotycząca opłat likwidacyjnych od niektórych typów polis, przeszła bez większego echa. A szkoda. Bo na polskim rynku jest to ewenement. Pierwszy raz zdarzyło się, aby instytucje finansowe zgłosiły się do urzędu, który nałożył na nie dotkliwe obowiązki, i poprosiły o więcej.

Reklama

Produkt, którego sprawa dotyczy, jest znany jako polisolokaty. To nazwa myląca, jako że faktycznie są to polisy z ubezpieczeniowymi funduszami kapitałowymi. Chodzi o zwykłe fundusze inwestycyjne, do których dołożono niewielki zakres ochrony ubezpieczeniowej. To wystarczyło, aby te produkty zostały zwolnione z podatku od zysków kapitałowych, czemu w dużej części zawdzięczają swoją ogromną popularność. Do tego trzeba jeszcze doliczyć perspektywę dużych zysków z giełdy, którymi kuszono klientów (złote lata tego produktu to okres 2005-2007, kiedy indeksy giełdowe szły do góry), oraz agentów, którzy wychodzili ze skóry, aby sprzedać te polisy.

Firmy ubezpieczeniowe lubią polisy z UFK, bo są to pieniądze na długo, umowy zawierane są na 10 i więcej lat. Na dodatek zarabia się nie tylko na ochronie ubezpieczeniowej, ale także na zarządzaniu aktywami. Jeszcze bardziej UFK lubili agenci, bo do ich kieszeni wpływała czasem nawet cała składka roczna. Dlatego chętnie sprzedawali te produkty, informując klientów, że kupują polisolokatę - krótki, roczny produkt, będący rzeczywistą lokatą "opakowaną" w polisę, do którego klienci się już przyzwyczaili.

Albo strata, albo utrata

Kłopoty zaczęły się, kiedy do klientów przekonanych, że kupili roczną lokatę, zaczęły przychodzić monity, aby wpłacili kolejną składkę roczną. Dopiero wtedy posiadacze polis dowiadywali się, że mają ubezpieczenie wieloletnie. Ale tak naprawdę załamanie nastąpiło w 2008 r., wraz z wybuchem kryzysu, który zepchnął głęboko w dół kurs jednostek funduszy ubezpieczeniowych. Klienci - nawet ci, którzy naprawdę kupowali produkt inwestycyjny - próbowali się wycofać, a wtedy dowiadywali się, że istnieje coś takiego jak opłata likwidacyjna.

Nierzadko wynosiła ona 100 proc. wartości wpłaconych środków. Czasem było to mniej. Opłata likwidacyjna miała być zabezpieczeniem przed wycofywaniem przez klientów środków z długoterminowego produktu, ale w dużym stopniu miała zrekompensować towarzystwu ubezpieczeniowego koszty pozyskania klientów. Czyli prowizję agenta, stanowiącą nawet 100 proc. składki rocznej.

Klienci mieli do wyboru zlikwidować polisy, tracąc wszystko, albo zdecydowaną większość pieniędzy płacić i czekać, aż sytuacja się odwróci, fundusze odrobią straty, a opłata likwidacyjna spadnie do akceptowalnego poziomu. Była jeszcze trzecia droga - sąd. I wiele osób z niej skorzystało, kwestionując sposób sprzedaży oraz wysokość opłaty likwidacyjnej. Posypały się wyroki, w większości przypadków uznające ją za zbyt wysoką. W rezultacie opisujące opłaty klauzule zostały uznane za abuzywne (stanowiące nadużycie).

W 2015 r. wkroczył Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, którego ówczesny prezes Adam Jasser zdecydował, że 17 towarzystw ubezpieczeniowych musi obniżyć w sposób znaczący opłaty likwidacyjne. Tyle że decyzje UOKiK dotyczyły obowiązujących w danym momencie wzorów umów. W rezultacie część klientów została decyzjami UOKiK objęta, a część nie. Te różnice dotyczyły nawet tych samych firm i bardzo podobnych produktów.

Prosimy o więcej

Po mniej więcej roku do UOKiK zgłosiła się Polska Izba Ubezpieczeń oraz owe 17 firm ubezpieczeniowych z pomysłem, aby zawrzeć porozumienie, które poprawi sytuację klientów, ale pogorszy sytuację firm.

- Kiedy zapadły decyzje UOKiK, uznaliśmy, że damy sobie czas, aby zobaczyć, jak będziemy z nimi funkcjonować. Ponieważ dostawaliśmy negatywne sygnały od klientów, uznaliśmy, że jest taka potrzeba, aby rozszerzyć zakres działania decyzji UOKiK na cały portfel klientów - wyjaśnia Jan Grzegorz Prądzyński, prezes zarządu PIU i jeden z pomysłodawców porozumienia.

To na pewno nie była łatwa decyzja. Owe 17 decyzji UOKiK, wydanych przez Jassera, miało kosztować firmy ubezpieczeniowe - według szacunków -1 mld zł. Rozszerzenie ich na resztę aktualnych klientów - oraz część byłych - może kosztować ubezpieczycieli 2 mld zł. Nikt na rynku finansowym nie wpadł na to, aby dobrowolnie zrezygnować z części możliwych do pobrania opłat oraz aby oddać część już pobranych opłat od zlikwidowanych produktów - i to tylko po to, aby poprawić sytuację prawną klientów.

- To było pierwsze tego typu porozumienie na rynku finansowym - przyznaje Prądzyński.

- Cieszymy się, że kolejna grupa posiadaczy polis z UFK będzie miała ułatwioną drogę do wycofania się z takiej umowy. Dobrym krokiem jest deklaracja zwrotu części opłat wybranej grupie starszych osób, które z takiej umowy zrezygnowały. Dzięki takim działaniom setki tysięcy osób nie muszą już dochodzić swoich praw na drodze sądowej. Jednocześnie dobrze, że porozumienie nie zamyka drogi do dochodzenia swoich praw w sądzie przez osoby nieusatysfakcjonowane warunkami ugód - mówi Aleksander Daszewski, radca prawny z Biura Rzecznika Finansowego.

Oczywiście, nie wszystkich to porozumienie zadowoli. Nie objęło ono bowiem tych, którzy zdecydowali się wcześniej na zerwanie polisy i zapłacili wysoką opłatę likwidacyjną. Z jednym wyjątkiem: zwrot opłaty dostaną tylko seniorzy, którzy w chwili zawarcia umowy mieli skończone 61 lat. Pozostali będą musieli nadal walczyć o pieniądze.

- W ich umowach też znajdują się zapisy, które sądy uznają za abuzywne. Mam nadzieję, że mimo braku formalnego porozumienia, również w stosunku do takich osób zakłady ubezpieczeń będą proponowały podobne warunki ugód w trybie indywidualnym - mówi Aleksander Daszewski.

Mają spore szanse, jako że - jak wynika z danych Rzecznika Finansowego - sprawy, w których ten urząd interweniował poprzez wyrażenie istotnego poglądu, zazwyczaj kończą się korzystnie dla byłych klientów. Firmy idą na ugodę albo sądy wydają korzystne wyroki.

To już było

Ale w sprawie polis z funduszami inwestycyjnymi jest jeszcze coś, co wydaje się nawet bardziej zadziwiające niż decyzja firm ubezpieczeniowych o poniesieniu potężnych strat tylko po to, aby klienci byli zadowoleni. Chodzi o to, że tym razem cały rynek - a więc najpierw sądy, potem urzędy, a na końcu ubezpieczyciele - zareagowali. Wcześniej było inaczej.

Polisy z UFK są mutacją wcześniejszych polis inwestycyjnych, które cieszyły się wielką popularnością pod koniec lat 90. Wówczas również klientów przyciągał miraż wielkich zysków na giełdzie (wtedy trwała tzw. hossa internetowa).

Tamte polisy były nieco inne - przede wszystkim dawały większą ochronę, co znaczy, że większa część składki była odliczana na cele ubezpieczeniowe. Na dodatek wówczas też agenci sprzedawali najchętniej te polisy, na których mogli stosunkowo dużo zarobić, więc firmy pobierały jeszcze jedną opłatę, powiedzmy - dystrybucyjną. W rezultacie faktycznie inwestowana była tylko część składki. Z czasem ta część rosła, więc przy odpowiednio długim okresie inwestowania oraz dobrej sytuacji na rynku giełdowym klient pewnie by zarobił. Tyle że hossa się skończyła, w 2001 r. przyszło załamanie giełdowe, na dodatek zaczęło rosnąć bezrobocie. Klienci nie mogli płacić składek albo chcieli skorzystać z zysków, które przecież miały być ogromne - w dokumentach byłej Komisji Nadzoru Ubezpieczeń i Finansów wspomina się o reklamach na pierwszej stronie m.in. "Gazety Wyborczej", obiecujących 30-proc. rentowność takich inwestycji. Tymczasem okazało się, że klienci mają na rachunkach nie tylko o wiele mniej, niż się spodziewali, ale znacznie mniej, niż wpłacili.

W efekcie, według danych KNUiFE, w latach 2000-2002 zostało anulowanych (rozwiązanych) aż 1,2 mln polis. Wówczas w publikacjach ubezpieczeniowych pojawiło się pojęcie missellingu, czyli nieuczciwej sprzedaży dokonywanej przez agentów.

Jeden z wniosków, jakie wtedy wyciągnięto, dotyczył konstrukcji produktu - uznano, że należy zmniejszyć część ubezpieczeniową, aby większa kwota była inwestowana, na dodatek zamieniono opłatę naliczaną z góry na taką, która jest pobierana w razie przedwczesnego wycofania się klientów z umowy. Tak narodziły się polisy z funduszami.

Jednak mimo tak dużej liczby anulowanych polis, nie było ani wystąpień, ani urzędów (istniał wówczas Rzecznik Ubezpieczonych, poprzednik RF, oraz urząd antymonopolowy). Nie było też takiej liczby wyroków korzystnych dla klientów ani nie pojawiły się zmiany w prawie (obecnie opłata likwidacyjna wynosi maksymalnie 4 proc., a prowizja agenta sprzedającego produkt dłuższy niż pięć lat musi być rozłożona w czasie). Co się zmieniło?

- Rynek idzie do przodu, to, co było 15 lat temu, wygląda zupełnie inaczej. Cała Europa zdecydowała się na prokonsumencki kierunek, więc firmy ubezpieczeniowe również. Staramy się więc zwracać baczną uwagę na sytuację klienta - tłumaczy Jan Grzegorz Prądzyński z PIU.

Marek Siudaj

Gazeta Bankowa
Dowiedz się więcej na temat: polisy | ubezpieczenia | lokaty | miliardy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »