Czarne chmury nad projektem dyrektywy UE wymierzonej w Nord Stream 2

Austria, która 1 lipca objęła przewodnictwo w Radzie UE, zapewne nie będzie spieszyć się z pracami nad unijną dyrektywą gazową, która wymierzona jest w Nord Stream 2 - powiedział dziennikarzom unijny dyplomata. - To zła wiadomość dla Polski - wskazał inny.

Polsce, która jest jednym z największych przeciwników budowy gazociągu, zależy na szybkim przyjęciu nowelizacji tej dyrektywy przez kraje członkowskie.

Parlament Europejski opowiedział się już za nowelizacją, nadal brakuje jednak stanowiska państw UE. Prace toczą się w Radzie UE. W pierwszym półroczu 2018 roku odpowiadała za nie prezydencja bułgarska, jednak tempo rozmów było powolne. Choć Polska i wiele krajów UE apelowało o ich przyspieszenie, by nowe prawo mogło szybko wejść w życie, Bułgarzy wskazywali na potrzebę dalszych konsultacji.

Wątpliwości na spotkaniach przedstawicieli krajów członkowskich wyrażały m.in. Niemcy, którym najbardziej zależy na powstaniu Nord Stream 2; Berlin domaga się dalszych analiz prawnych projektu nowelizacji. Część dyplomatów wskazywała jednak, że jest to pretekst do opóźnienia prac nad nowelizacją.

Reklama

Stawka jest wysoka, bo wejście w życie nowej dyrektywy może mieć wpływ na opłacalność gazociągu, który ma połączyć Rosję z Niemcami przez Morze Bałtyckie.

Projekt nowelizacji dyrektywy gazowej nie jest skomplikowany od strony prawnej, ma jednak kluczowe znaczenie dla europejskiego rynku gazu - wprowadzone zmiany mają jednoznacznie wskazać, że podmorskie części gazociągów na terytorium UE podlegają przepisom unijnego trzeciego pakietu energetycznego.

Przyjęcie takich przepisów mogłoby mieć ogromny wpływ na rentowność Nord Stream 2. Znaczenie ma jednak czas, bo budowa gazociągu już się rozpoczęła.

Część dyplomatów nie ma wątpliwości, że Wiedeń, który będzie sprawował prezydencję w UE do końca roku, nie będzie skłonny do szybkiej pracy nad nowymi przepisami, bo jest w interesie Austrii, by Nord Stream 2 powstał; w projekt jest zaangażowana austriacka spółka OMV. - Austriacy, którzy 1 lipca objęli prezydencję w UE, nie będą prawdopodobnie spieszyć się z pracami nad unijną dyrektywą gazową, która wymierzona jest w Nord Stream 2 - powiedział dziennikarzom unijny dyplomata.

Część ekspertów wskazuje, że spowolnienie prac może spowodować, że gazociąg powstanie, zanim nowe prawo wejdzie w życie. "Może się okazać, że tylko nowe gazociągi będą podlegały nowym regulacjom. Jest to więc także gra na czas" - wskazuje dyplomata.

Przeszkodą w szybkim przyjęciu nowych regulacji mogą być też przyszłoroczne wybory do europarlamentu. - Choć projekt ma krótkie vacatio legis, to trzeba pamiętać o kalendarzu wyborczym. Wybory do PE odbędą się w maju przyszłego roku i jeśli do tego czasu kraje członkowskie nie przyjmą mandatu negocjacyjnego i nie porozumieją się europosłami w sprawie ostatecznych przepisów (dyrektywy gazowej), będzie się tym zajmował kolejny PE. Jeśli tak się stanie, sprawa zapewne zostanie podjęta w przyszłym PE dopiero jesienią 2019 roku. Wtedy może być już jednak za późno - uważa unijny dyplomata.

Według źródeł w UE dotychczasowe spotkania ambasadorów pokazały, że ok. 20 państw UE chce przyspieszenia prac nad dyrektywą. Dyplomaci podkreślają, że prezydencja austriacka nie będzie mogła całkowicie "blokować" projektu. - Liczymy na to, że w jakimś wymiarze z projektem uda się zrobić krok do przodu po wakacjach - wskazuje jeden z nich.

Ze źródeł zbliżonych do austriackiej prezydencji wynika jednak, że ciągle nie ma planu prac na najbliższe tygodnie nad nowelizacją dyrektywy. - Harmonogram zostanie wyznaczony po wakacyjnej przerwie - powiedziało źródło unijne.

Na korzyść przeciwników budowy Nord Stream 2 przemawia jednak ciągły brak zgody Kopenhagi, by nitka gazociągu przebiegała po dnie wód terytorialnych Danii.

- Władze fińskie, szwedzkie i niemieckie wydały już taką zgodę. Nowe duńskie przepisy nie mówią o tym, że istnieje data graniczna na wydanie decyzji. To może sprawić, że budowa się opóźni - wskazuje dyplomata. Nowe duńskie prawo zakłada, że właściwe władze mogą nie wydać zgody na gazociąg ze względów związanych z polityką zagraniczną i bezpieczeństwem narodowym. Dotychczas w grę jako powód wchodziły tylko kwestie środowiskowe.

Brak takiej zgody ze strony Duńczyków byłby ogromnym utrudnieniem dla realizacji projektu. Wzrosłyby koszty budowy, bo projekt obecnie zakłada, że trasa będzie przebiegała wzdłuż nitki Nord Stream 1. Z pewnością wydłużyłoby to też czas realizacji projektu. Dyplomata wskazuje, że ewentualne opóźnienia w realizacji mogą sprawić, że nowe unijne przepisy obejmą projekt.

W ostatnich tygodniach Niemcy zaczęły używać nowych argumentów w sprawie Nord Stream 2. Na czerwcowym spotkaniu ministrów w Luksemburgu przedstawiciele Berlina argumentowali, że wkrótce mają rozpocząć się rozmowy między Rosją, Ukrainą i Komisją Europejską o przyszłości tranzytu gazu przez Ukrainę po wygaśnięciu umowy na przesył z końcem 2019 roku, a wejście w życie dyrektywy mogłoby osłabić pozycję negocjacyjną KE w tych negocjacjach. Dlatego - jak informują unijne źródła - niemiecki minister argumentował, że dyrektywa powinna być elementem tych negocjacji, a prace nad nią nie powinny przyspieszać.

Na tym samym spotkaniu w Luksemburgu Polska wezwała do przyspieszenie prac. Do apelu dołączyło 10 innych krajów UE, natomiast przeciwko wypowiedziały się wtedy Austria, Belgia, Holandia i Niemcy.

Zgodnie z obecnym planem, Nord Stream 2 ma być gotowy pod koniec 2019 roku i wtedy też Rosja zamierza ograniczyć przesyłanie gazu rurociągami biegnącymi przez terytorium Ukrainy. Budowie Nord Stream 2 sprzeciwiają się obok Polski także kraje bałtyckie i Ukraina.

Partnerami rosyjskiego Gazpromu w tym projekcie jest pięć zachodnich firm energetycznych: austriacka OMV, niemieckie BASF-Wintershall i Uniper (wydzielona z E.On), francuska Engie i brytyjsko-holenderska Royal Dutch Shell.

Rosyjski Gazprom zapowiada, że po wybudowaniu Nord Stream 2 tranzyt przez Ukrainę może być utrzymany w "pewnej skali", przy czym strona ukraińska powinna uzasadnić "celowość ekonomiczną nowego kontraktu" tranzytowego. (PAP)

- - - - -

Źródło: W czwartek w Brukseli polsko-amerykańskie spotkanie w sprawie Nord Stream 2

- W czwartek w Brukseli, przy okazji szczytu NATO, ma dojść do polsko-amerykańskiego spotkania w sprawie gazociągu Nord Stream 2. O jego organizację zwrócili się do strony polskiej Amerykanie - poinformowało źródło dyplomatycznie w Brukseli.

W spotkaniu, jak informuje źródło, wezmą udział minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz i asystent ds. energii sekretarza stanu USA Francis Fannon, który jest w delegacji prezydenta Donalda Trumpa na szczyt NATO.

- W czwartek przy okazji organizacji szczytu NATO w Brukseli ma dojść do spotkania ministra spraw zagranicznych Polski Jacka Czaputowicza i Francisa Fannona. Spotkanie zostało zorganizowane na prośbę strony amerykańskiej. Będzie dotyczyło projektu budowy gazociągu Nord Stream 2, nowelizacji unijnej dyrektywy gazowej i kwestii energetycznych. W relacjach z Rosją amerykański prezydent traktuje te sprawy bardzo poważnie - poinformowało źródło dyplomatyczne.

Stany Zjednoczone są przeciwne budowie Nord Stream 2, a Trump w kwietniu skrytykował Niemcy za poparcie dla tego gazociągu. "Niemcy pompują miliardy do Rosji" - powiedział wtedy w Białym Domu po spotkaniu z prezydentami Litwy, Łotwy i Estonii. Zarzucił Niemcom, że przeznaczając tylko 1 proc. PKB na obronność, nie realizują obecnie swych zobowiązań wobec NATO, natomiast wspierają Rosję w kwestii Nord Stream 2.

W maju minister Czaputowicz spotkał się w Waszyngtonie z sekretarzem stanu USA Mike'iem Pompeo. W kwestiach bezpieczeństwa regionalnego szef amerykańskiej dyplomacji zgodził się ze swoim polskim gościem, że budowa gazociągu Nord Stream 2 jest niekorzystna dla bezpieczeństwa energetycznego Europy Wschodniej i zagraża integralności terytorialnej Ukrainy.

Szczyt NATO rozpoczyna się w środę. We wtorek przybył do Brukseli prezydent Andrzej Duda, a w skład polskiej delegacji, obok szefa państwa i Czaputowicza, wchodzą także m.in. minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak i szef Sztabu Generalnego generał broni Rajmund Andrzejczak.

(PAP)

- - - - -

W Polsce wciąż odkrywamy nowe zasoby gazu

Przy dzisiejszym poziomie wydobycia polskie złoża gazu ziemnego wystarczą nam jeszcze na 25 lat. Tak samo było... 15 lat temu. Dzięki nowym odkryciom za 15 lat sytuacja może być podobna. Sprawdziliśmy, gdzie w Polsce szuka się dziś ropy i gazu, jak się to robi i czy mamy jeszcze szansę na wielkie odkrycia.

Ponad jedna piąta gazu ziemnego zużytego w ubiegłym roku w Polsce pochodziła z krajowych złóż. Licząc po cenach giełdowych, w kraju zostały dzięki temu prawie 4 mld zł, jakie musielibyśmy wydać na import tego surowca. Własne wydobycie to też miejsca pracy i większe bezpieczeństwo energetyczne.

W poszukiwaniu pułapek

Jednak eksploatowane w Polsce złoża powoli się wyczerpują. Jeżeli chcemy utrzymać wydobycie, musimy cały czas szukać nowych zasobów. Badania prowadzone są m.in. na Podkarpaciu (gdzie dzięki nowym technologiom PGNiG zaledwie cztery miesiące temu odkryło nowe zasoby w złożu eksploatowanym od 60 lat), w Wielkopolsce, na Górnym Śląsku (gaz towarzyszy tam złożom węgla), pod dnem Bałtyku (gdzie błękitnego paliwa szuka Lotos) oraz w Zachodniopomorskiem, gdzie badania sejsmiczne w okolicach Gryfic wystartowały w czerwcu.

- Północ województwa zachodniopomorskiego i południe lubuskiego ponad 250 mln lat temu były dwoma brzegami morza wcinającego się w Polskę od zachodu aż po Mazowsze. Szczątki żyjących tam wówczas raf koralowych, wielkich paproci i zwierząt - m.in. rekinów pływających mniej więcej tam, gdzie dziś leży Gorzów Wielkopolski oraz ogromnych płazów depczących po terenach dzisiejszej Zielonej Góry na długo przed dinozaurami - dały początek złożom gazu, których dziś szukamy - tłumaczy dr Adam Wójcicki z Państwowego Instytutu Geologicznego.

Powstawaniu gazu i jego uwięzieniu tak, aby zachował się przez miliony lat w skałach, musiały towarzyszyć jeszcze odpowiednie warunki - głębokość, na jakiej się znalazły w wyniku ruchów tektonicznych i przykrywania ich kolejnymi warstwami ziemi i skał, a także przykrycie ich nieprzepuszczalnymi warstwami, które uwięziły ulatniający się gaz w tzw. pułapkach. To właśnie takie pułapki trzeba dziś znaleźć. - W Polsce szuka się ich zwykle na głębokości 2-3 km - dodaje dr Wójcicki.

Jak sprawdzić, co kryje ziemia?

- Poszukiwania prowadzimy za pomocą pojazdów wyposażonych w wibrosejsy, a więc urządzenia do wywoływania drgań w podłożu, docierających na głębokość przynajmniej kilku kilometrów. Tam, gdzie nie możemy dojechać, posługujemy się dynamitem. Brzmi ekscytująco, ale w rzeczywistości chodzi o ładunki o niewielkiej sile zakopane pod ziemią, więc - podobnie jak drgania wibrosejsów - są ledwo wyczuwalne na powierzchni i całkowicie bezpieczne dla ludzi, zwierząt i infrastruktury - tłumaczy Maciej Stawinoga z Geofizyki Toruń, spółki należącej do Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa.

Wysyłana w głąb ziemi fala akustyczna powraca na powierzchnię, a geofizycy odnotowują ją dzięki sieci geofonów. To rodzaj mikrofonów, które drgania gruntu zamieniają na prąd elektryczny i przesyłają do komputera. - Jednorazowo siecią ok. 500 km kabli i geofonów rozstawionych co 50 metrów pokrywamy obszar 25-30 km kw. Na zlecenie PGNiG badamy tutaj kilkukrotnie większy obszar, więc sieć geofonów systematycznie przestawiamy wraz z postępem prac - wyjaśnia Piotr Matuszczak, kierownik grupy sejsmicznej w Geofizyce Toruń, odpowiedzialny za badania pod Gryficami. Czuła aparatura odróżnia podłoże, od którego fala się odbija. Na tej podstawie powstaje obraz 3D tego, co znajduje się kilka kilometrów pod nogami.

Dane trafiają następnie do komputerów o ogromnej łącznej mocy obliczeniowej - 160 teraflopów. Dla porównania aktualną listę pięciuset najszybszych superkomputerów świata zamykają maszyny o mocy ok. 550 teraflopów.

- Przetwarzaniem i interpretacją danych zajmują się również programy tworzone przez polskich informatyków. W Geofizyce zatrudniamy programistów do rozwoju naszego oprogramowania, co wyraźnie przekłada się na zwiększenie konkurencyjności naszej firmy- tłumaczy Maciej Stawinoga.

Trafione odwierty

Tak stworzone mapy dają obraz tego, czego możemy się spodziewać na poszczególnych głębokościach, ale nie gwarantują jeszcze sukcesu. W pułapkach, w których może znajdować się gaz, trafić też można na zwykłą solankę. Dlatego oprócz najnowocześniejszej technologii niezwykle ważne są wiedza i doświadczenie geologów. Podpowiadają, w którym miejscu najlepiej zacząć wiercenia. W ubiegłym roku procent trafionych otworów poszukiwawczych i rozpoznawczych PGNiG przekraczał 63%. To wyjątkowo wysoki wynik. Przeciętnie na świecie ok. 35-40% odwiertów kończy się sukcesem. To o tyle istotne, że każdy z odwiertów kosztuje od kilkunastu do kilkudziesięciu milionów złotych.

Badania pod Gryficami potrwają jeszcze wiele miesięcy. Stworzona dzięki nim mapa 3D budowy geologicznej powinna pozwolić ustalić miejsca, gdzie zostaną wykonane odwierty poszukiwawcze. Dzięki nim być może uda się odkryć kolejne złoże gazu ziemnego, które wydłuży horyzont eksploatacji krajowych zasobów. Prezes PGNiG, z wykształcenia geolog, zwraca jednak uwagę, że na wielkie odkrycia gazu konwencjonalnego w Polsce nie ma już co liczyć. Jednak wiele małych złóż i pogłębione badania eksploatowanych już zasobów mogą dać nam jeszcze kilka dekad własnego wydobycia, dostarczając surowiec dla przemysłu i pomagając w transformacji energetycznej oraz walce ze smogiem.

Bartłomiej Derski, WysokieNapiecie.pl

PAP/INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: gaz | Nord Stream 2
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »