Ekspert: Nierentowne kopalnie należy zamknąć, a ludzi przekwalifikować. Drogi polski węgiel jest kulą u nogi

Sektor wydobycia węgla kamiennego co jakiś czas informuje o wielomilionowych zyskach. Jednak prawda jest taka, że żyje z nieustannego wsparcia budżetowego.

Tylko w ubiegłym roku podatnicy dorzucili górnikom kilka mld zł. Nie oznacza to, że mamy zamknąć wszystkie kopalnie. Trzeba postawić tylko na te, które są rentowne. I oczywiście nie można zostawiać pracowników na lodzie. Wszyscy wiedzą, że kopalnictwo jest w opłakanym stanie, ale od lat politycy nie chcą zmienić tego stanu rzeczy. W tym sektorze łatwo jest zatrudnić krewnych i znajomych. Efekt to zapaść, brak inwestycji, spadek wydobycia i wzrost importu. Można ten stan zmienić, ale w tej kwestii brakuje odważnych decyzji. O problemach górnictwa mówi Łukasz Białek, ekonomista i analityk gospodarczy.

Reklama

Czy wobec wszystkich wad górnictwa należy likwidować kopalnie węgla kamiennego?

Łukasz Białek, ekonomista i analityk gospodarczy: - Na takie pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi, choć wielu chciałoby, żeby właśnie tak było. Jeśli kopalnie są rentowne, jak np. lubelska Bogdanka, to nie ma powodu do ich zamykania. W przypadku zakładów przynoszących straty, najpierw należy się zastanowić, czy możliwe są działania restrukturyzacyjne, w krótkim czasie prowadzące do zyskowności i opłacalności wydobycia. Jedno jest pewne - górnictwo węgla kamiennego w Polsce nie jest dochodowe, ponieważ wciąż, rok po roku musimy do niego dopłacać i to całkiem sporo. Decyzje o losie poszczególnych kopalń czy całej branży powinno się podjąć w ciągu najbliższych dwóch lat. To musi być męska decyzja, ale szczególnie politykom brakuje tutaj odwagi.

Dobry zespół fachowców i szybkie decyzje wystarczyłyby do tego, żeby naprawić branżę. A jednak do tej pory tak się nie stało. Dlaczego?

- Oczywiście łatwo się mówi, ale trudniej jest to zrobić. Wyraźnie widzimy, że przez ostatnie lata nie było woli politycznej. Decyzje i problemy odkłada się na później, zmuszając koncerny energetyczne do przejęcia części zakładów wydobywczych, w dużej mierze nierentownych. I z pewnością to nie są działania biznesowe, tylko stricte księgowe i pokazowe. Służą ukryciu różnego rodzaju deficytów i złych wyników tych podmiotów. Powstały molochy o skomplikowanej sieci relacji i powiązań, co w efekcie uniemożliwia ocenę ich kondycji i źródeł generujących straty. Konsekwentnie utrudnia to podejmowanie poważnych decyzji strategicznych. Powstał nieprzejrzysty system niezgodny z duchem przedsiębiorczości.

W takim razie zamknijmy wszystko?

- Łatwo tak powiedzieć lub zostawić wszystko bez zmian i przez kolejne dekady dopłacać do kopalń, jak to czynimy od wielu lat. W obu przypadkach będą to decyzje nieodpowiedzialne. Po pierwsze, możemy postawić na zakłady wydobywcze zautomatyzowane, bezpieczne, bez pionowych szybów. Tego typu kopalnie powstają w Chinach czy w Japonii. A my nie korzystamy z takich rozwiązań. Warto zaznaczyć, że w latach 1990-2016 dopłaciliśmy do górnictwa nawet 230 mld zł. Czyli ok. 8,5 mld zł rocznie. I wciąż wydajemy krocie. Te subwencje rosną z roku na rok, a spowodowane są trwałą nierentownością tych zakładów. Nawet jeśli okresowo wykazują one wielomilionowe zyski, to nie uwzględnia się w wynikach ukrytych dopłat, np. na emerytury górnicze.

Jakie są inne przyczyny wysokich kosztów górnictwa?

- Wiadomo, że wysokie koszty wynikają m.in. z przywilejów górniczych i związkowych, tj. dwóch dodatkowych nagród jubileuszowych czy skróconego do 6 godzin czasu pracy bez obniżenia pensji. To także wczesne i dobrze płatne emerytury, związane z nimi odprawy, zasiłki dla rodzin, wyprawki dla dzieci, a nawet bezpłatne bilety kolejowe na przejazdy urlopowe. Dodatkowo absurdalnie wysokie wynagrodzenia nijak się mają do wyników i rentowności, a patrząc z punktu widzenia biznesowego, wygląda to mało racjonalnie. Co więcej, ze specjalnych uprawnień korzystają często także pracownicy naziemni. Branża pozostaje nierentowna od kilkudziesięciu lat m.in. ze względu na takie patologie.

Jak na kraj, który węglem stoi, nie wygląda to różowo?

- Warto podać przykład Rosji, gdzie wydobycie węgla jest tańsze niż u nas. Wynika to m.in. z tego, że 70 proc. zakładów to kopalnie odkrywkowe, w których surowce znajdują się płytko. Ponadto praca jest tam bardziej wydajna, a górnicy zarabiają o połowę mniej niż nasi. W Polsce ponad 50 proc. kosztów stałych wiąże się z utrzymaniem pracownika. Według Agencji Rozwoju Przemysłu, przy cenach tony surowca na poziomie 60 dol. wydajność pracy na jednego górnika w ciągu roku powinna wynieść 1 tys. ton wydobytego węgla. Jednak, jak wskazują analizy, obecnie jest ona na poziomie ok. 700 ton. W Rosji statystyczny pracownik wydobywa 2,3 tys. ton węgla rocznie. Natomiast w USA czy w Australii to średnio aż 10 tys. ton rocznie. Przy takich różnicach nigdy nie będziemy konkurencyjni.

Czy w takim razie pomogłaby reforma? Promujemy kopalnie rentowne, zamykamy te mało opłacalne? Pana zdaniem, politycy baliby się protestów górników?

- Politycy wcale nie obawiają się zmian, a taka sytuacja jest im raczej na rękę. Zasłanianie się strachem przed potencjalnym przyjazdem protestujących górników to blef. Branża daje ogromne możliwości zatrudniania członków rodzin i swoich ludzi. Z tego korzystali i korzystają działacze niezależnie od poglądów czy przynależności partyjnej. W samej Kompanii Węglowej istnieje ponad 160 organizacji związkowych, a poziom uzwiązkowienia przekracza 100 proc. Oficjalnie koszt ich utrzymania wynosi 25 mln zł rocznie. Dlatego nikomu nie zależy na reformach, wszyscy pragną utrzymania status quo. Sensowne próby likwidacji nierentownych zakładów, proponowane w przeszłości np. przez Janusza Steinhoffa i Jerzego Buzka, właśnie z tego powodu zostały storpedowane. Problem jest wyłącznie polityczny. Gdyby kopalnie były w prywatnych rękach, już dawno znalazłyby zagranicznych inwestorów zdolnych do przeprowadzenia restrukturyzacji. Dzisiaj utrzymuje się nienormalny stan rzeczy.

Ale pracownicy firm wydobywczych utrzymują, że są fundamentem gospodarki i należą im się specjalne świadczenia. Mają rację?

- Tak było kiedyś, ale czasy się zmieniły. 16 milionów podatników składa się na około 80 tys. górników, pozostających w zdecydowanie lepszej sytuacji finansowej od większości społeczeństwa. A ci przy tym pracują w branży nierentownej od dziesiątek lat, często posługującej się kreatywną księgowością przy publikacji danych. W 2018 roku zarabiali przeciętnie ponad 6 tys. zł, a cała reszta zatrudnionych w innych sektorach miała mniej. Nie wspominając o tym, że zwykli pracownicy nie mogą liczyć na sowitą emeryturę, mając ok. 40 lat. I nie chodzi tutaj o to, aby tym ciężko pracującym górnikom, którzy narażają życie, cokolwiek zabierać. Konieczne jest zdywersyfikowanie poziomów zarobków. W tej chwili system jest nieefektywny. Wróćmy jednak do danych o państwowym wsparciu dla branży wydobywczej. Czyje to pieniądze? Wyłącznie podatników, a więc w założeniu dobro wspólne.

Jak na potencjalne decyzje o likwidacji górnictwa wpływa niechęć Komisji Europejskiej do stosowania tego wysokoemisyjnego surowca?

- Ta niechęć wynika nie tylko z kwestii przeciwdziałania zmianom klimatycznym, choć jest ważnym elementem. Ale w głównej mierze wiąże się z wyczerpywaniem zasobów i w konsekwencji nieopłacalności wydobycia. Widać to też w naszym kraju. Proszę zwrócić uwagę na fakt, że wydobycie węgla kamiennego cały czas spada, rośnie import, także na potrzeby koncernów energetycznych, które po przejęciu części kopalń miały się usamodzielnić. I nic z tego nie wyszło.

Co mamy robić? Zamknąć wszystko i wyrzucić pracowników na bruk?

- To nie jest do zrobienia. Z jednej strony nie da się zamknąć kopalń z dnia na dzień, a z drugiej - obecna sytuacja jest na rękę politykom. Powinniśmy zmienić ten stan, jednak gwałtowne ruchy lub rewolucje nie są wskazane. Należy działać ewolucyjnie. Trzeba rozwijać odnawialne źródła energii. Błędem było zahamowanie inwestycji w takie instalacje przez rząd, chociaż to się zmienia. Powinniśmy myśleć długofalowo, bo z upływem czasu dotrzemy do granicy głębokości wydobycia, a produkcja węgla będzie jeszcze bardziej spadać. Jeśli w tym czasie nie zapewnimy alternatywnych rozwiązań, będziemy zmuszeni do stałego importu. Dla własnego bezpieczeństwa powinniśmy dążyć do pełnej dywersyfikacji na tym rynku, tj. stawiać elektrownie atomowe, słoneczne, wiatrowe i gazowe, a tam gdzie to uzasadnione ekonomicznie - także węglowe.

Brzmi to dobrze, ale co z górnikami? Niezależnie od ich roszczeniowości mogą po prostu wylądować na bruku.

- Bez względu na podejście rządu, zmiany w energetyce będą postępować. Nie chodzi o to, by kogokolwiek zostawiać bez pracy, ale by zapewnić mu alternatywę. Kończą się możliwości schodzenia w głąb z wydobyciem, a to kiepska perspektywa dla młodych pracowników. Potrzebny jest szybki przegląd kondycji kopalń i podjęcie decyzji, ile sobie dobrze radzi, jak wiele można zrestrukturyzować, a ile trzeba finalnie zamknąć. Ważny będzie też sposób przekazania takich informacji pracownikom i zaproponowanie im w zamian sensownych rozwiązań. Może to być pełna pomoc państwa w zdobyciu nowych, przydatnych kwalifikacji zawodowych, np. w sektorze odnawialnych źródeł energii, a także wsparcie kompetencyjne czy psychologiczne. Należy im i ich rodzinom dać poczucie bezpieczeństwa. Tylko wtedy ta cała operacja miałaby sens i jakiekolwiek uzasadnienie finansowe.

Pobierz darmowy program do rozliczeń PIT 2018

MondayNews
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »