Kopalnie do sanacji. "Frankowicze" muszą być cierpliwi.

Bez przywrócenia minimum racjonalności w działaniu kopalń zarząd Spółki Restrukturyzacji Kopalń będzie decydował o ich wygaszeniu - ocenił wicepremier Janusz Piechociński w wywiadzie dla PAP. Odniósł się także do sytuacji "frankowiczów", sugerując, że nie należy wzbudzać nienawiści do bankierów, choć nie wszystkie banki grały w tej sprawie "fair".

PAP: Co grozi człowiekowi z zapaleniem wyrostka, którego się na czas nie wytnie?

Janusz Piechociński: - Infekcja całego organizmu. Taki człowiek znajdzie się na ostrym dyżurze i będzie miał operację ostatniej szansy na pograniczu śmierci.

Mamy zapalenie wyrostka. Możemy czekać w nieskończoność, może samo przejdzie, może trzeba ciąć. Doszliśmy do przekonania, że jedynym ratunkiem uratowania pozostałych czterdziestu kilku tysięcy miejsc pracy w Kompanii Węglowej jest cięcie, czyli wycofanie z eksploatacji tych czterech kopalń" - mówił pan w wywiadzie 9 stycznia. Rząd potem wycofał się z tego cięcia. To oznacza, że pacjent jest na pograniczu śmierci?

Reklama

- Mówiłem o wycięciu tego, co nieefektowne. Tylko te cztery kopalnie w ciągu dwóch lat wygenerowały 1 mld 900 mln zł straty.

Jednak wycofanie się z zapowiedzi likwidacji kopalń było sprzedawane przez rząd jako sukces.

- Nie można mówić o relacjach rząd - Kompania Węglowa - strona społeczna w kategoriach sukcesu lub jego braku. Stwierdzam tylko fakt, że związkowcy zaaprobowali projekt ustawy, wokół którego ci sami związkowcy narobili olbrzymiego dymu. Gdy nie ma kamer, niektórzy działacze związkowi inaczej reagują, jest też mniej emocji. To porozumienie jest ostatnią szansą na wsparcie restrukturyzacji górnictwa w trybie innym niż postępowanie upadłościowe.

W ostatnich dniach pojawiła się informacja mówiąca o tym, że likwidacja kopalń jest warunkiem udzielenia pomocy publicznej.

- To informacji podobna do tej, według której zarabiam 19700 zł brutto. Moja żona wie, że pensja wicepremiera to 13,5 tys. brutto. Będę się musiał przed nią tłumaczyć.

Przyznał pan, że zabrakło determinacji, by przekonać premiera Tuska do zdecydowanych działań w górnictwie. Czuje się pan za to odpowiedzialny jako minister gospodarki?

- Zabrakło determinacji po stronie rządu, gdy było wiadomo o tendencji spadku cen węgla na rynku europejskim, by wbrew twardej opinii związkowców uruchomić bardzo brutalne działania sanacyjne. Zarówno w marcu, jak i listopadzie zeszłego roku byliśmy na to gotowi, ale brakowało aprobaty społecznej. Przez to zostały zahamowane logiczne działania polegające na reorganizacji kopalni. To nie jest tylko kwestia determinacji po stronie urzędników. Po drugiej stronie jest też mocne zbiorowe przywództwo.

Czy ocena realizacji zawartej umowy może doprowadzić do wygaszania kopalń?

- Jeśli w ramach realizacji tej umowy nie dojdzie do przywrócenia minimum racjonalności w funkcjonowaniu kopalń, to na szczeblu zarządu Spółki Restrukturyzacji Kopalń będą zapadały dramatyczne decyzje o fizycznym wygaszeniu produkcji, zamknięciu jednego czy drugiego szybu, albo całej kopalni. Nie da się przywrócić zasad ekonomiki, jeśli nie nastąpi trzęsienie ziemi w postawach górników w kwestii chronienia własnych miejsc pracy. Jeśli nie nastąpi otrzeźwienie, to zakończymy proces sanacji czterech kopalń. Jeśli ktoś myśli, że trudne wyzwania dotyczą tylko kopalń podlegających SRK, to się myli.

Jak szybko nastąpi ocena efektywności kopalń?

- Efektywność będzie oceniana każdego dnia. Także w rozmowach z załogą oceniane będzie, czy koszty maleją, czy nadal rosną.

W pierwszym odruchu po skoku kursu franka mówił pan o tym, że jest on jednorazowy. Teraz przedstawił pan pakiet, który ma pomoc m.in. frankowiczom.

- Taki skok się nie zdarza. Pierwsza zasada polega na tym, by uspokajać, póki dym nie opadnie. Uleganie presji, by zrobić coś natychmiast, to najgorsza opcja. Opinie są podzielone. Jedna z gazet mnie pochwaliła, że aktywnie próbuję wypracować rozwiązania dla frankowiczów i nie tylko. Inna gazeta mnie podała mnie jako łobuza, który chce obsmarować frankowiczów.

Wariant węgierski pan odrzuca?

- Przeanalizowałem wariant Orbana i jego konsekwencje w postaci ucieczki kapitału. Inwestorzy w Polsce też mówili z obawą o możliwości dojścia do władzy w Polsce polskiej odmiany Orbana.

Niektórzy uważają, że lekiem na całe zło jest upadłość konsumencka.

- Tak mówi część środowiska prawniczego. Ludziom trzeba jasno powiedzieć, że upadłość konsumencka pozbawia kłopotu w postaci konsekwencji niespłaconego kredytu, ale wyzuwa człowieka i jego rodzinę z majątku.

Nie dołączył pan do głosów krytycznych wobec banków. Dlaczego?

- Nie należy wzbudzać nienawiści do środowiska banków. To by było nierozsądne. Banki nie tylko obsługują kredyty złotówkowe i walutowe, ale też obsługują przedsiębiorczość i gospodarkę. Nie stawiam tego w ten sposób: Piechociński, politycznie musisz się umizgiwać do kredytobiorców, a chłostać banki. Ja się tak skandalicznie nie zachowam.

Pana zdaniem nic nie można zarzucić bankom?

- Nie wszystkie banki grały fair, ale nie można liczyć, że w oparciu o pozwy zbiorowe i orzeczenie w jednej sprawie doprowadzi się do wymuszenia czegokolwiek na bankach. Jak znam życie, to banki zadbały o takie zapisy w umowach, że nie będzie to możliwe.

Czy przedstawiając rekomendacje resortu gospodarki, które mają na celu pomoc kredytobiorcom, nie wchodzi pan w paradę ministrowi finansów?

- Minister finansów jest wiodący w rządzie dla takich spraw. Zapewne przejmie część rekomendacji ministerstwa gospodarki i je wykorzysta. Część może rozwinie. W najbliższych dniach będą zaprezentowane rekomendacje w imieniu całego rządu, a nie tylko ministerstwa gospodarki.

Rozmawiał Grzegorz Łakomski

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »