Kto zapłaci za ustawę frankową? Prawnicy nie są zgodni

Prawnicy nie są zgodni w ocenie skutków ustawy o przewalutowaniu kredytów (tzw. ustawa frankowa). Nie brakuje skrajnych opinii wskazujących wręcz na potencjalną nieważność umów zawartych między kredytobiorcami i bankami. Z drugiej strony pojawiają się głosy o możliwych roszczeniach finansowych zagranicznych właścicieli działających w Polsce banków, które stracą na uchwalanej właśnie pomocy dla frankowiczów.

Ustawa dot. kredytów walutowych w obecnym kształcie spowodowałoby ogromne straty banków, dlatego ich zagraniczni akcjonariusze zapewne będą korzystać ze wszystkich środków prawnych, w tym arbitrażu - ocenia radca prawny w kancelarii Linklaters Anna Cudna-Wagner.

W czwartek senacka komisja finansów zajmowała się ustawą o szczególnych zasadach restrukturyzacji walutowych kredytów mieszkaniowych. Komisja zarekomendowała, by koszty przewalutowania kredytów frankowych pół na pół poniosły banki i frankowicze.

Senat ma zająć się ustawą na posiedzeniu w przyszłym tygodniu.

Reklama

Podczas niedawnego uchwalania w Sejmie tych regulacji posłowie przyjęli poprawkę, zgodnie z którą koszt restrukturyzacji w 90 proc. musiałyby wziąć na siebie banki. W pierwotnej wersji zapisano tymczasem, że koszty miałyby być dzielone po równo między bank a kredytobiorcę. Uchwalenie niekorzystnych dla sektora przepisów wywołało poruszenie na giełdzie - akcje banków w dzień po przyjęciu ustawy traciły od kilku do ponad 20 proc.

Zagraniczni akcjonariusze działających nad Wisłą banków, m.in. Commerzbank, General Electric i Raiffeisen skierowali pisma do prezydenta Andrzeja Dudy, premier Ewy Kopacz oraz marszałków Sejmu i Senatu. Wskazali, że wejście w życie ustawy w obecnym kształcie będzie złamaniem przez Polskę umów międzynarodowych. Podkreślili też, że zamierzają dochodzić rekompensat za poniesione z tego powodu szkody.

- Tak naprawdę obie strony pokazują, jakie mogą być konsekwencje przyjęcia nowych regulacji. O tym, co dalej, będziemy mogli mówić dopiero, gdy poznamy ostateczny kształt ustawy - stwierdziła prawniczka z Linklaters.

- Nie wyobrażam sobie jednak, by tak poważne instytucje jak banki, należące do międzynarodowych grup kapitałowych używały narzędzia, jakim jest arbitraż, jako straszaka. Zapewne listy, które akcjonariusze banków skierowali do władz polskich, wskazując w nich także na umowy o wzajemnym popieraniu i ochronie inwestycji, tj. tzw. BIT, oraz na ewentualne roszczenia odszkodowawcze przeciwko Polsce przed arbitrażem międzynarodowym, poprzedzone zostały gruntownymi analizami prawnymi - oceniła.

- Mamy do czynienia z sytuacją, w której banki - na skutek wejścia w życie ustawy frankowej w proponowanym brzmieniu - mogą ponieść gigantyczne straty. Dlatego zapewne będą korzystać ze wszystkich narzędzi prawnych, jakie są dostępne - dodała.

Prawniczka oceniła, że takie postępowanie mogłoby trwać 2-3 lata. - Oczywiście dopóki sad arbitrażowy nie wyda wyroku, żadna ze stron nie może być pewna swoich racji - zaznaczyła.

Zwróciła jednak uwagę, że inwestorzy (zagraniczni akcjonariusze banków) mają za sobą poważne argumenty i precedensy w podobnych sprawach, np. w sprawach przeciwko Argentynie w związku z przewalutowaniem zobowiązań wyrażonych w dolarach. Dlatego też w państwowej kasie powinna znaleźć się rezerwa na ewentualne odszkodowania. - Mówimy tu o bardzo dużych kwotach - podkreśliła.

Cudna-Wagner odniosła się też do opinii, iż zawarte z bankami umowy kredytów walutowych można byłoby podważyć, gdyż de facto kredytobiorca zaciągając taki kredyt nie otrzymywał od banku środków w walucie obcej, ale w złotych. Jak mówiła, w kilku wytoczonych przeciwko bankom indywidualnych sprawach pojawiały się podobne argumenty, a mimo to sądy wydają wyroki na korzyść banków. - W szczególności warto tu odwołać się do wyroku Sadu Najwyższego z dnia 19 marca 2015 roku w sprawie (IV CSK 362/14) - wskazała.

- Kredyt indeksowany czy też kredyt denominowany do waluty obcej jest wprost wymieniony w art. 69 Prawa bankowego. Tego typu kredyty są ustawowo wymienione, dlatego takie argumenty są niezrozumiałe - dodała.

Tymczasem Barbara Garlacz - radca prawny w Harvest Legal House, kancelarii specjalizującej się w prawie rynków kapitałowych i finansowych zwraca uwagę, że banki udostępniały kwoty kredytów denominowanych we frankach w walucie polskiej i jedynie na zabezpieczenie swojego bilansu w związku z udzielaniem kredytów w złotych - ale oprocentowanych stawką LIBOR - korzystały z instrumentów pochodnych. Według niej stosowanie takiej konstrukcji nie oznacza, że klient otrzymał kredyt we frankach, lecz "swoistego rodzaju spekulacyjny instrument finansowy oparty jedynie o konstrukcję umowy kredytu". A to - zdaniem Barbary Garlacz - jest sprzeczne z celem umowy kredytu.

- Naturę kredytu określa prawo bankowe, zgodnie z którym przez umowę kredytu bank zobowiązuje się udostępnić określoną kwotę kredytu, którą kredytobiorca zobowiązuje się zwrócić - zaznacza Garlacz. - Zatem jeśli zaproponowana przez banki konstrukcja umów kredytowych powoduje, że klient zwraca kwotę wyższą niż udostępniona, to taka umowa nie odpowiada przepisom prawa bankowego ani też naturze tej instytucji, a co najmniej zmierza do jej obejścia.

Ekspertka podkreśliła, że stosowanie konstrukcji opartej o umowę kredytu, gdzie złotówki poddane są oprocentowaniu LIBOR, to nic innego jak obejście przepisów prawa bankowego motywowane chęcią maksymalizacji zysków.

- Zgodnie zaś z art. 58 Kodeksu Cywilnego, jeżeli umowa jest sprzeczna z prawem lub ma na celu jedynie obejście ustawy, to jest ona nieważna, chyba że istnieją przepisy, które pozwalają na zastąpienie nimi nieważnych postanowień umownych - podsumowała prawniczka.

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »