OZE: Polskę czeka fala roszczeń

Nowe przepisy o opłacie zastępczej przeszły przez parlament jak burza. Inwestorzy apelują do prezydenta o weto i szykują się do pozwów - pisze w piątek "Puls Biznesu".

W czwartek, bez żadnych poprawek Senat przyjął nowelizację ustawy o odnawialnych źródłach energii, zmieniającej wzór obliczania opłaty zastępczej.

Zdaniem cytowanego przez "PB" prezesa Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej (PSEW) Janusza Gajowieckiego, wprowadzone zmiany mogą spowodować "falę roszczeń ze strony inwestorów".

Opłata zastępcza to kwota, która dla firm sprzedających energię jest alternatywą (lub karą za niekupienie) wobec konieczności zakupu zielonych certyfikatów. Dotychczas opłata opisana była konkretną kwotą, a teraz ma to być 125 proc. ceny zielonych certyfikatów, ustalane raz na rok.

Reklama

Dla inwestorów to kolosalna zmiana - pisze "PB". Opłata zastępcza jest bowiem punktem odniesienia w wielu kontraktach długoterminowych, w ramach których zielone źródła sprzedają energię i certyfikaty.

Według PSEW, zmiany we wzorze opłaty zastępczej mogą mechanicznie zmienić zapisy tych kontraktów albo służyć jako powód ich wypowiedzenia.

.....................

Senat poparł w tym tygodniu nowelizację ustawy o Odnawialnych Źródłach Energii. Głównym jej założeniem jest powiązanie tzw. opłaty zastępczej z rynkowymi cenami świadectw pochodzenia energii z niektórych OZE.

Na 87 głosujących senatorów, 54 było za uchwaleniem nowelizacji bez poprawek, 30 - przeciwko, trzech senatorów wstrzymało się od głosu. Wcześniej przepadły wniosek o odrzucenie ustawy w całości oraz propozycje poprawek, jakie zgłosiła mniejszość połączonych komisji gospodarki narodowej i innowacyjności oraz środowiska.

Zasadniczą zmianą w nowelizacji jest rezygnacja ze stałej wartości tzw. opłaty zastępczej, wynoszącej 300,03 zł/MWh i powiązanie jej z rynkowymi cenami świadectw pochodzenia energii z niektórych OZE - zielonych certyfikatów (w praktyce wiatraki) oraz błękitnych certyfikatów (biogaz rolniczy). Opłata ma wynosić 125 proc. średniej ceny danych certyfikatów z poprzedniego roku, ale nie więcej niż 300,03 zł/MWh.

W opartym na prawach majątkowych (certyfikatach) systemie wsparcia dla OZE, wytwórca energii w źródle odnawialnym, oprócz sprzedaży energii otrzymuje za każdą MWh certyfikat, który jest prawem majątkowym i może być sprzedany - albo na giełdzie, albo w indywidualnej transakcji typu OTC. Cena sprzedaży jest wsparciem dla wytwórcy. Z kolei sprzedawcy energii do odbiorców końcowych muszą się legitymować odpowiednią do wielkości sprzedaży ilością certyfikatów, czyli muszą je kupić. Ewentualnie mogą uiścić tzw. opłatę zastępczą.

Cena rynkowa zielonych certyfikatów z powodu nadpodaży, w ciągu kilku lat spadła o 90 proc. Wnioskodawcy uważają, że powiązanie wysokości opłaty zastępczej z ceną rynkową spowoduje większe zainteresowanie certyfikatami i stopniowe rozładowanie ich nadpodaży.

Wiceminister energii Andrzej Piotrowski podkreślał podczas prac parlamentarnych, że w ostatnich dniach rynkowa cena certyfikatów gwałtownie wzrosła, właśnie dlatego, że rynek przewiduje już skutki ustawy.

Ustawę krytykował prezes Urzędu Regulacji Energetyki Maciej Bando. Podczas prac w Senacie oświadczył, że prezentowane w uzasadnieniu projektu tabele są "pełne błędów i nieprawdziwych informacji".

"Opieranie się na tych danych stanowi wręcz wprowadzanie wszystkich posłów, którzy głosowali za ustawą w błąd" - mówił Bando. "Gdyż nie zdawali sobie sprawy z tego, że chociażby skutki dotyczące ceny, które konsumenci energii elektrycznej mogą ponieść, są dwukrotnie zaniżone" - dodał. Uzasadnienie stwierdza, że skutki te to wzrost do 2020 r. obciążenia "standardowego gospodarstwa domowego o niecałe 10 zł/rok". Bando ocenił również, że ustawa nie przyczyni się do likwidacji nadpodaży, szacowanej dziś na 20 TWh. Jego zdaniem pozostanie nadwyżka rzędu 8 TWh.

Prezes URE stwierdził też, że ustawa jest korzystna wyłącznie dla tych, którzy zawarli z producentami energii z OZE umowy na kupno zielonych certyfikatów po cenach, odnoszących się do opłaty zastępczej. "Dzisiaj uważają oni, że należy doprowadzić do sytuacji, aby te umowy unieważnić" - mówił.

Wiceminister Piotrowski w odpowiedzi stwierdził, że kontrakty te nie były zawierane przez małych przedsiębiorców, bo z nimi duże koncerny umów nie chciały zawierać. "To jest tak naprawdę regulacja dotycząca niewielkiej grupy przedsiębiorców", dysponujących dużymi źródłami wytwórczymi, "po kilkadziesiąt MW" - stwierdził.

Argumentował też, że ogromna większość certyfikatów jest handlowana poza giełdą po cenach wielokrotnie wyższych niż rynkowe. - Być może coś zostało niewłaściwie sformułowane w prawie, że dało asumpt do takiego skrzywienia rynku. Jeżeli w oparciu o prawo rodzi się patologia, to należy podstawę tej patologii usunąć i to jest istota tej zmiany - stwierdził wiceminister Piotrowski.

PAP
Dowiedz się więcej na temat: odnawialne źródła energii
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »