Polska po deregulacji - kraj "złotych rączek"

Swoją publikacją na temat deregulacji zawodów wsadziłem kij w mrowisko. Internautom nie spodobało się moje zdecydowane "nie" tej ustawie: wśród 123 komentarzy do tekstu tylko kilka osób poparło przedstawioną przeze mnie opinię. Pozostali czytelnicy, komentujący tę publikację, okazali się absolutnymi zwolennikami "uwalniania" dostępu do wielu zawodów. I właśnie z tego powodu wracam do tematu deregulacji.

Problem jest wart uwagi, bowiem prawidłowe funkcjonowanie rynku pracy ma fundamentalne znaczenie dla polskiej gospodarki, co się przekłada wprost na standard życia większości obywateli. Poprzedni artykuł (Chcemy chleba i katastrof! Czyli o deregulacji zawodów oczami polityków) napisałem w formie "light", nie wytaczając przeciw planowanej ustawie ciężkich armat. Tym razem postaram się użyć konkretnych argumentów, które być może przekonają do mojej opinii na temat deregulacji także obecnych zwolenników tej ustawy.

Pobierz za darmo program PIT 2011

Na mocy ustawy do każdej zderegulowanej profesji wejdzie sporo amatorów, zwiększy się więc znacząco prawdopodobieństwo wykonania danej usługi niefachowo lub wręcz popełnienia poważnego błędu. A przecież mamy ułatwić dostęp do wielu zawodów, także tych wysokospecjalistycznych. Zastanówmy się...

...kto zapłaci za błędy na górze?

Za pewnego rodzaju perwersję można by uznać plan "uwolnienia" zawodu notariusza. Dlaczego? Jeśli bowiem w wyniku błędu w umowie sporządzonej w formie aktu notarialnego jedna ze stron poniesie znaczącą stratę (np. przy zakupie nieruchomości może to być kwota od kilkuset tysięcy nawet do kilkudziesięciu milionów złotych), to Skarb Państwa nie ponosi za tę czynność odpowiedzialności. Pomimo tego, że umowa ta została zawarta w majestacie prawa.

Oddajmy głos przedstawicielowi tej branży, którego zapytałem o zakres odpowiedzialności Skarbu Państwa za błąd notariusza: "Notariusz nie jest - wprost - urzędnikiem państwowym, wykonuje natomiast czynności o charakterze pomocniczym dla wymiaru sprawiedliwości i korzysta z ochrony przysługującej funkcjonariuszom publicznym". I ciąg dalszy tej wypowiedzi: "Notariusz odpowiada za swoje błędy, a nie Skarb Państwa. Notariusz odpowiada całym swoim majątkiem bez ograniczenia. Każdy notariusz musi być ubezpieczony od odpowiedzialności w tym zakresie - kwota minimalna ubezpieczenia to 50.000 euro".

Co to oznacza w praktyce? Jeśli notariusz sporządzający akt nie posiada majątku i ubezpieczył się na kwotę minimalną, to odzyskamy wówczas maksymalnie ok. 200 tys. zł!

Dziś, aby uzyskać prawo wykonywania zawodu notariusza trzeba na to poświęcić około 10 lat nauki połączonej z pracą. Pomimo tego, pomyłki osobom z tej branży się zdarzają - co będzie się działo, jeśli drogę do tej profesji skrócimy?

Podobny przykład z innej dziedziny. Nie podoba mi się m.in. pomysł uwolnienia dostępu do zawodu trenera. Ale, w przeciwieństwie to autorów ustawy, nie czuję się ekspertem we wszystkich branżach i profesjach rodzimej gospodarki. Pozwolę sobie więc oddać głos osobie świetnie obeznanej w tej tematyce. Oto fragment wywiadu z dnia 13 marca br., którego udzielił Gazecie Wyborczej Tomasz Majewski, jeden z najwybitniejszych polskich sportowców ostatnich lat.

GW.: Ministerstwo sprawiedliwości przygotowuje ustawę o deregulacji zawodów, w tym zawodu trenera. Znikną klasy trenerów oraz szczegółowe wymagania. Wystarczy, że chętny do pracy w sporcie będzie pełnoletni, z wykształceniem średnim i niekarany za przestępstwa związane z rywalizacją. Jaka jest twoja opinia?

Tomasz Majewski: To największa bzdura, o jakiej ostatnio słyszałem, idiotyczna próba otwarcia specjalistycznego zawodu na dyletantów. Prawdziwe kuriozum. Chcę znać nazwisko tego urzędnika, który wymyślił, że wystarczy matura, że nie trzeba się uczyć, można być skończonym gamoniem i trenować czyjeś dzieci. Na całym świecie stawia się na wiedzę i jej poszerzanie, a u nas odwrotnie - władze proponują jej spłycenie. Gwarantuję, że usiądziesz na krześle i w dziesięć minut wymyślisz sto razy lepsze rozwiązanie niż oddawanie dziecka jakiemuś naturszczykowi. Wystarczy, że zechcesz, by twoje dzieci trenowały na przykład akrobatykę sportową. Bez właściwej wiedzy można młodemu człowiekowi zepsuć nie tylko zdrowie, ale nawet życie. Nie wyobrażam sobie rodzica, który powierzyłby dziecko niedouczonemu pedagogowi, więc nie rozumiem, jak trener pozbawiony podstawowej wiedzy z biomechaniki, fizjologii czy psychologii może właściwie nadzorować fizyczny rozwój dzieci. Mam nadzieję, że ten niewydarzony pomysł nie zostanie zrealizowany.

Komentarz - chyba zbyteczny...

Kształćmy wybitnych specjalistów, zamiast skracać drogę do danej profesji! Szczególnie w dziedzinach, które bezpośrednio związane są z naszym zdrowiem i bezpieczeństwem. Dla poparcia tej tezy pozwolę sobie przypomnieć piękny moment z ubiegłego roku - wydarzenie, które wzbudziło niemal u wszystkich Polaków poczucie dumy narodowej oraz ogromny ładunek pozytywnej energii.

Spokojnie, to tylko awaria!

Do historii lotnictwa przejdzie ubiegłoroczny wyczyn kapitana Wrony. Ale bohaterów miękkiego lądowania Boeinga 767 bez podwozia było znacznie więcej. To nie tylko pozostali członkowie załogi pamiętnego lotu, ale także personel naziemny lotniska Okęcie. Dzięki świetnemu wyszkoleniu pilota i stuprocentowej fachowości wszystkich osób biorących udział w tej akcji włos z głowy nie spadł ani jednemu z 230 pasażerów. Nie było w tym zdarzeniu ani dozy przypadku - każdy po prostu precyzyjnie wykonywał swoje zadania i nikt nie popełnił najmniejszego błędu. Musimy jednak pamiętać, że niemal wszystkie stanowiska pracy w lotnictwie cywilnym to zawody, do których dostęp jest wyjątkowo trudny: lata szkoleń, egzaminów, itp. Dzięki temu wsiadając na pokład samolotu czujemy się bezpieczni.

Czy tak wysoki poziom pracy może mieć miejsce w branży zderegulowanej? Z całą pewnością nie. A przecież mikrokatastrofy mogą wydarzyć się każdemu i na dodatek w wielu sytuacjach, które wydają się pozbawione ryzyka, np. wypadek w taksówce prowadzonej przez niedoświadczonego kierowcę, strata kilkuset tysięcy złotych przy zakupie mieszkania z powodu błędu notariusza, czy też uszkodzenie kręgosłupa dziecka podczas treningu z akrobatyki sportowej. Prawdopodobieństwo tego typu sytuacji znacząco wzrasta, jeśli ułatwiamy dostęp do danej profesji osobom bez odpowiedniej wiedzy i doświadczenia.

Materiał do przemyślenia: Każdy rozsądny człowiek chciałby korzystać z usług wyłącznie ze specjalistów z prawdziwego zdarzenia, bez względu na dziedzinę. Skąd więc tak duże poparcie społeczne dla ustawy deregulacyjnej? A zarazem tak mało obaw przed konsekwencjami, które może spowodować ta...

...nieoczekiwana zmiana miejsc?

Sprawdźmy, jak działają profesje, do których już dziś mamy "wstęp wolny". Jedną z dziedzin, gdzie nie wymaga się żadnych uprawnień, licencji i certyfikatów jest bankowość hipoteczna, w której się specjalizuję. Doradcą kredytowym może zostać każda pełnoletnia osoba, nie jest przy tym wymagana nawet matura. Przeciętny poziom usług osób z tej profesji uznawany jest powszechnie za bardzo niski, choć pracuje tu także znacząca ilość specjalistów najwyższej klasy. Tylko po czym ich może rozpoznać klient poszukujący kredytu? Możemy bowiem trafić na osobę, która jest w branży od kilkunastu lat, ale mianem "doradcy kredytowego" może też określać się też osoba, która jeszcze miesiąc temu sprzedawała odkurzacze (nie uwłaczając przedstawicielom tego zawodu - przyp. aut.). W bankowości hipotecznej nie są też wymagane specjalne kwalifikacje na wyższych szczeblach, w związku z powyższym rozwój tej dziedziny zatrzymał się na etapie wczesnego średniowiecza. Przykłady? Pierwszy z brzegu: czasem na decyzję w prostej sprawie musimy czekać blisko miesiąc. W tym samym czasie można samolotem rejsowym 15 razy odbyć podróż dookoła świata.

Inny przykład zderegulowanej branży: polityka. Tu trafiają ludzie ze wszystkich profesji, nie są wymagane żadne egzaminy czy szkolenia (za wyjątkiem testów lojalności). Ale nie to jest w tej dziedzinie najbardziej groźne - działa to też w drugą stronę. Otóż, większość polityków (nie tylko rodzimych) jest przekonana o wyższości intelektualnej członków własnego ugrupowania nad resztą społeczeństwa danego kraju. Zauważalne jest to także w tak istotnej materii, jaką jest formowanie rządu po wygranych wyborach. Czasem da się jakoś połączyć wykształcenie nowo namaszczonego ministra z resortem, którym ma kierować. Niestety, zgodność ta nie zawsze jest gwarancją sukcesu (patrz: Ministerstwo Zdrowia - obecny i poprzedni minister tego resortu są lekarzami z wykształcenia), ale mamy przynajmniej na tym stanowisku człowieka, który zna branżę. Dość często się jednak zdarza, że takiej korelacji dopatrzeć się nie da. Można więc domniemywać, że nominacja wówczas zaskakuje nie tylko wyborców, ale także nominowaną osobę.

Przełóżmy to na przykład z innej dziedziny - z piłki nożnej. Wszyscy bylibyśmy niemile zdziwieni, gdyby trener Smuda wystawił przeciwko Grecji w bramce Lewandowskiego, a w ataku Boruca i Szczęsnego. Jakie byłyby reakcje kibiców, gdyby w następnym meczu w bramce pokazał się, cytowany wcześniej, Tomasz Majewski (bo duży), w ataku Robert Kubica (bo szybki), a w polu zagrało paru kumpli trenera Smudy z liceum (bo ma do nich zaufanie). Mogłoby dojść nawet do linczu na naszym selekcjonerze! Ciekawe jest niezmiernie, że tak abstrakcyjna taktyka "wystawiania składu", którą obserwujemy w polityce, jest przez wyborców jest przyjmowana z aprobatą. Można by z tego wysnuć wniosek, że wyniki polskiej drużyny na EURO 2012 są dla nas zdecydowanie bardziej istotne niż sytuacja gospodarcza kraju...

Skoro weszliśmy na teren polityki, zadajmy sobie pytanie: Dlaczego z takim trudem i nie zawsze z sukcesem wprowadza się reformy?

Możemy to stwierdzić choćby na przykładzie ostatnich kilku miesięcy, tj. próby przeforsowania przez rząd kilku ustaw.

Widzę to tak: czynności możemy na ogół podzielić na izolowane i złożone. Przykład czynności izolowanej, też z piłki nożnej: nie będąc zawodowym piłkarzem mamy obronić karnego, którego strzelcem jest sam Leo Messi. Odgadujemy jego intencje, rzucamy się w lewy róg i łapiemy piłkę. Umiejętności? Nie - zwykły fart.

A teraz przykład czynności złożonej, z tej samej branży: gramy na bramce Legii cały mecz przeciwko Barcelonie. Bronimy 5 strzałów, ale 30 razy piłka wpada do siatki. Brak szczęścia? Nie - brak umiejętności.

Konkluzja: amator ma szansę na skuteczne wykonanie wyłącznie czynności izolowanej, nawet bardzo trudnej (przykład powyżej); jeśli jednak wyznaczymy go do wykonania czynności złożonej, z całą pewnością zakończy się to ciężką porażką.

Przenieśmy ten wniosek do tematu publikacji. Każda ustawa, która ma istotne znaczenie dla funkcjonowania danego resortu, dotyczy dziesiątek lub setek czynności złożonych. Rachunek prawdopodobieństwa jest w tym wypadku nieubłagany - jeśli na każdej istotnej pozycji przy wdrażaniu danej ustawy nie znajdzie się fachowiec z prawdziwego zdarzenia, nie mamy szans na skuteczne działanie.

Niewątpliwie planowana deregulacja ma fundamentalne znaczenie dla rynku pracy - uwalniając ok. 250 zawodów, robimy tu istną rewolucję. Jeśli nie przeanalizujemy każdej z profesji z osobna (czy jest sens na ułatwienie dostępności i jakie będzie to miało konsekwencje), będzie to działanie, które może przynieść tylko straty danej branży. Także nam - konsumentom.

Czy leci z nami pilot?

Sprawdźmy zatem, kto "siedzi za sterami" ustawy? Czy są to osoby dobrze zorientowane w problematyce rynku pracy? Niestety, nie mamy takiej gwarancji.

Pierwszy oficer - minister sprawiedliwości - to doktor historii filozofii; jest on autorem wielu opracowań na temat Kościoła katolickiego w Polsce (podaję za Wikipedią - przyp. aut.). Na fotelu drugiego pilota pojawi się pewnie minister pracy i polityki społecznej. To też osoba wykształcona - pan minister jest doktorem nauk medycznych, badaczem śródbłonka u chorych na cukrzycę (dane znalezione na polityka.pl - przyp. aut.). Żaden z nich nie posiada wiedzy i doświadczenia kapitana Wrony. Czeka nas pewnie lot koszący - po drodze będziemy ścinać napotkane drzewa i walić skrzydłami o skały (to taka przenośnia - przyp. aut.). Z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że wykonanie ustawy będzie zbiorem przypadkowych działań osób - często także nie-fachowców - wyznaczonych do wprowadzenia ustawy w życie. I to na wszystkich etapach. To się nie ma prawa udać!

Czy oznacza to, że powinniśmy zostawić rynek pracy samemu sobie?

Zdecydowanie nie! Zgadzam się w pełni z opinią ustawodawcy, że rynek pracy jest w tragicznym stanie. Bezrobocie na poziomie 13,5 proc.. Dalej cytuję Gazetę Wyborczą: "Dziś na jedno miejsce pracy przypada nawet 27 osób poszukujących zajęcia. A w ciągu najbliższych czterech lat wejdą na rynek dwa miliony absolwentów szkół wyższych".

Na rynku pracy prym wiodą "umowy śmieciowe", a ich upowszechnienie spowoduje bankructwo szacownego ZUS-u. W tej sytuacji jedynym wyjściem jest postawienie na edukację i specjalizację osób poszukujących pracy. Tym bardziej, że posiadamy na to środki - różne instytucje rządowe wydają rokrocznie na ten cel setki milionów złotych, znacząca ich część to unijne dopłaty. Jednak i w tej dziedzinie, tj. odpowiedniego wykorzystania ogromnej kasy na szkolenia, błądzimy po omacku - większość wydatków na ten cel to pieniądze wyrzucone w błoto. Ale to temat na zupełnie inną publikację.

Wybrana przez naszych parlamentarzystów droga do poprawy sytuacji na rynku pracy - ma to mieć miejsce poprzez deregulację zawodów prowadzoną metodą na "chybił trafił" - to, w mojej opinii, działanie samobójcze. Będzie to prawdziwa demolka wielu jako-tako poukładanych branż. Idziemy bowiem w kierunku zaprzeczenia sensu zdobywania wiedzy, specjalizacji - po co się uczyć przez wiele lat, skoro można do danej profesji załapać się na skróty. Mniej chętnych będzie więc na studia wyższe (szczególnie te trudniejsze), także mniej - na różnego rodzaju kursy doszkalające i specjalizacje. W konsekwencji na rynku pracy przeważać będą półinteligenci i ćwierćfachowcy. Idąc tą drogą staniemy się więc za parę lat krajem "złotych rączek". Często jednak będą to dwie lewe ręce.

Deregulacja - TAK czy NIE? Podyskutuj na Forum

Na koniec tej publikacji gorąco polecam film z 2006 roku pt. "Idiokracja" (reż. Mike Judge). Jest to właśnie futurystyczna wizja kraju po pełnej deregulacji, swoją drogą świetna komedia.

Szanowny internauto! Jeśli dotrwałeś w lekturze publikacji do tego akapitu, zapraszam do dyskusji - czy jesteś "za", czy "przeciw" deregulacji zawodów? Dodam tylko, że opinia opatrzona tekstem "artykuł sponsorowany" traktowana będzie jako głos nieważny.

Krzysztof Oppenheim

Oppenheim
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »