Tajemnice spekulacji walutowych

Polska funkcjonuje w ramach globalnej gospodarki i dlatego trudno jest skutecznie chronić nasze przedsiębiorstwa przed wpływem spekulacyjnych gier głównych graczy na międzynarodowych rynkach finansowych.

Polskie media informują, że w ciągu najbliższych kilku miesięcy z powodu opcji walutowych mogą zbankrutować tysiące firm. Przyczyną ogromnych problemów polskich firm są opcje walutowe. Nasi przedsiębiorcy chcieli zabezpieczyć sobie opcjami kurs waluty euro np. 3,50 zł, ponieważ byli eksporterami lub mieli krajowe kontrakty wyrażone w tej walucie.

Za opcje musieli zapłacić swoim bankom. Aby pokryć ten koszt, decydowali się równocześnie na wystawienie opcji w przeciwnym kierunku. Obecnie, kiedy polski złoty ruszył w dół, spółki muszą dostarczać bankom euro po kursie np. 3,50 zł, podczas gdy kosztuje ono już ponad 4 zł. W ten sposób brną w gigantyczne straty.

Reklama

Rosną straty na opcjach

Przedsiębiorcy obawiają się, że w ciągu kilku najbliższych miesięcy z tego powodu może zbankrutować kilka tysięcy firm. Prasa doniosła niedawno, że np. członek zarządu jednej z firm zatrudniającej kilkuset pracowników, bez niezbędnej zgody rady nadzorczej, zawarł z czterema bankami umowy opcyjne na 150 mln euro. Teraz okazało się, że firma może stracić na tej operacji 70 mln zł.

Według Deloitte przez opcje ucierpią setki firm, a straty idą w miliardy złotych. Jest to wynikiem zmiany trendu na rynku walutowym w lipcu 2008 roku. Kiedy złoty był rekordowo mocny, eksporterzy zaczęli spekulować, obstawiając jego dalszy spadek. Wszystko po to, aby zrównoważyć straty z tytułu mocnego złotego. Zamiast zarobić pogrążają się obecnie w coraz większych stratach.

Spekulowanie opcjami walutowymi jest bardzo ryzykownym przedsięwzięciem. W zaistniałej dramatycznej sytuacji przedsiębiorcy starają się odpowiedzialność za straty przerzucić na instytucje finansowe, z którymi zawarły umowy na opcje walutowe.

Niektórzy z nich zgłaszają się o pomoc do firm doradczych. Same bowiem nie są w stanie poradzić sobie z wielomilionowymi stratami na opcjach. Zarządy przedsiębiorstw zdecydowały się na ogromne ryzyko, (najczęściej nie mając o tym pojęcia), zgodnie z zasadą: jakoś to będzie.

Doradcy proponują

Firmy doradcze radzą swoim klientom, aby jak najszybciej pozbyli się spekulacyjnego balastu. Informują ich również, że przed podpisaniem umowy z bankiem, każda firma powinna bardzo szczegółowo i dokładnie przeanalizować, które instrumenty finansowe służą zabezpieczeniu rzeczywistych przepływów pieniężnych w obcych walutach, a które są jedynie czystą spekulacją rynkową. Pozycje z tej kategorii spekulacyjnej powinno się jak najszybciej zamknąć.

Osoby spekulujące opcjami walutowymi muszą mieć świadomość, że nie uda im się odrobić strat i muszą się z tym pogodzić. Muszą także liczyć się z tym, że mogą zbankrutować.

Ta bolesna lekcja w sytuacji światowego kryzysu finansowego 2008 roku może okazać się kosztowna dla bardzo wielu firm.

Czy wyciągną z tego odpowiednie wnioski?

Spekulowanie walutami tylko nielicznym podmiotom pozwala osiągnąć korzyści, ponieważ jest to gra o sumie zerowej: jeden traci, a drugi zarabia.

Banki oraz inne instytucje finansowe, sprzedając opcje walutowe, zarabiały jedynie na prowizjach. Opcje kupna, jakie wystawiali ich klienci, trafiały z reguły do dużych globalnych banków inwestycyjnych. Jeżeli tak się nie stało, to bank na własną rękę zajmował przeciwstawne pozycje na rynku terminowym. Z tego powodu olbrzymie straty klientów nie są bankom na rękę.

Co powinny banki

Banki powinny wykazać się gotowością wsparcia swoich klientów w poprawnym zabezpieczaniu ryzyka walutowego. Banki i ich klienci powinni przystąpić do rozmów o restrukturyzacji zobowiązań.

Przed zawarciem umowy bank powinien dostarczyć klientowi w formie pisemnej wszelkich informacji istotnych dla oceny ryzyka i kosztów związanych z kredytem, w tym - informacje o wpływie spreadu walutowego na obciążenia z tytułu spłaty rat. Bank przedstawiając ofertę kredytu w walucie, lub indeksowanego do waluty obcej, powinien dokładnie wyliczyć koszt kredytu. Banki powinny także monitorować zmiany zachodzące na rynkach podstawowych typów przyjmowanych zabezpieczeń.

Nad tym pracuje Komisja Nadzoru Finansowego.

Zbyt wolno postępuje dostosowywanie naszego prawa do norm europejskich. Obecny rząd przyspieszył implementację MiFiD, czyli dyrektywy o rynkach instrumentów finansowych. Dyrektywa powinna obowiązywać już od dwóch lat. Gdyby europejskie normy były już wtedy implementowane, to prawdopodobnie nie doszłoby do większości spekulacyjnych transakcji. Jeśli banki przeprowadziłyby je wbrew potrzebom klientów, wykorzystując ich niewiedzę, to klienci mogliby liczyć na odszkodowania w sądach. Natomiast, jeżeli twierdzą, że nie wiedzieli, co podpisują, to niestety, skazani są na sądową klęskę.

Tymczasem w Ameryce...

W świecie amerykańskiej finansjery głośno w ostatnich dniach grudnia 2008 roku o największym oszustwie finansowym minionych kilkudziesięciu lat. Fundusz inwestycyjny Madoffa zdefraudował 50 miliardów USD, które powierzyli mu naiwni inwestorzy i największe banki z USA, Europy i Japonii.

Siedemdziesięcioletni dzisiaj B.L. Madoff w młodości był ratownikiem, ochraniarzem, a potem hydraulikiem. W 1960 roku ożenił się z Ruth Madoff. W tym samym roku z kapitałem 5.000 dolarów założył własną firmę. Niebawem stał się niezwykle aktywnym członkiem w National Association of Securities Dealers (NASD), która nadzorowała NASDAQ - czyli pozagiełdowy, regulowany rynek akcji. Od 1990 roku Madoff pełnił zaszczytny urząd prezesa nowojorskiego elektronicznego rynku papierów wartościowych - Board of Governors NASDAQ - tej niezwykle ważnej instytucji nadzoru finansowego w USA.

B.L. Madoff jest właścicielem wielu drogich nieruchomości na Manhattanie, w Palm Beach i w Paryżu. Wspólnie ze swoją żoną Ruth prowadzili w przeszłości działalność filantropijną, wspierając szkoły, teatry i żydowskie organizacje dobroczynne.Przede wszystkim jednak fundusz hedgingowy Madoffa pod nazwą Bernard L. Madoff Investment Securities LLC funkcjonował na giełdzie jako broker, a także jako ważny inwestor. Jego firma stała się organizatorem największego oszustwa, jakie kiedykolwiek przeżyła Giełda Nowojorska. Jak podaje New York Times księgi rachunkowe jego firmy zawierają tajne zapisy o depozytach najbogatszych i wpływowych klientów oraz kilkunastu funduszy inwestycyjnych o wartości 17 miliardów USD.

Podejrzany o przestępstwa

W grudniu 2008 roku B. Madoff został aresztowany przez funkcjonariuszy FBI i niebawem stanie przed sądem jako podejrzany o oszustwa na wielką skalę. Amerykańska Securities and Exchange Commission (SEC) zablokowała jego rachunki bankowe na kwotę 70 mln USD, stanowiących resztkę pieniędzy Madoffa. Jego system "śnieżnej kuli" (piramida Madoffa) pozwolił mu ukraść 50 miliardów USD kapitałów powierzonych przez osoby fizyczne i prawne, spodziewające się ogromnych zysków. System ten załamał się, kiedy jeden z klientów jego funduszu hedgingowego zażądał wypłaty kilku miliardów USD. W zaistniałej sytuacji amerykańska komisja papierów wartościowych (SEC) 11 grudnia 2008 roku skierowała sprawę do prokuratora.

Powstaje pytanie, jak skuteczna była kontrola działalności prowadzonej przez kilkadziesiąt lat przez tego "kreatywnego" maklera?

Odpowiedź jest przynajmniej dziwna, ponieważ jego księgi były kontrolowane przez maleńką firmę Friehling & Horowitzhad, zatrudniającą sekretarkę i 78-letniego księgowego, pracujących od czasu do czasu w pokoju o powierzchni 20 m kwadratowych. Można powiedzieć, że praktycznie działalność Madoffa była kontrolowana tylko przez niego samego.

Ofiary spekulacji

Nasz bohater bardzo starannie dobierał sobie ofiary swoich spekulacji. Przede wszystkim byli to bardzo bogaci ludzie. Stawiał też dość wysoko poprzeczkę co do kwot inwestycji, którymi się zajmował. Drobny ciułacz nie miał szansy stać się jego klientem i ofiarą.

Najważniejszą grupę oszukanych stanowiły jednak banki i fundusze inwestycyjne. Poniżej przedstawiamy, za Bloombergiem, wybrane ofiary spekulacji Bernarda L. Madoffa. Spustoszenie jest ogromne, bo wynosi 50 miliardów USD. Informacje te podajemy ku przestrodze polskich przedsiębiorców i inwestorów.

Największy poszkodowany, to amerykański fundusz inwestycyjny Fairfield Sentry Ltd., należący do Walter Noel's Fairfield Greenwich Group. Został on okradziony na 7,3 miliarda USD.

Na drugim miejscu znalazł się hiszpański bank Banco Santander ze stratą 3,6 miliarda USD. Na trzecim - amerykański fundusz inwestycyjny Kingate Management, należący do Kingate Global Fund Ltd. W tym wypadku strata wyniosła 2,8 miliarda USD. Na czwartej pozycji wśród poszkodowanych znalazł się jeden z największych banków brytyjskich HSBC (Hongkong and Shanghai Banking Corporation), który nieopatrznie zainwestował 1,2 miliarda USD w fundusz Madoffa.

Szwajcarski bank Banque Benedict Hentsch Fairfield Partners SA z siedzibą w Genewie zainwestował w fundusz inwestycyjny Madoffa 56 mln franków szwajcarskich Straty ocenia się na 47,5 mln USD. Banki szwajcarskie straciły według informacji Reutersa łącznie 4,22 miliardy USD. Japoński Bank Aozora stracił 101 mln USD, a BNP Paribas stracił 350 mln.

Jakie wnioski dla przedsiębiorców?

Kiedy tak duże banki podliczają swoje straty, wypada postawić pytanie, jakie straty pojawią się niebawem w funduszach hedgingowych tych wszystkich Global Players, które swoje zyski budowały na piasku i powietrzu derywatów. Czego można oczekiwać od tych skrytek pocztowych zarejestrowanych na Bermudach lub Kajmanach? Czy pozostaną tylko puste obietnice 25-procentowych i większych zysków? Czy może powstaną wielomiliardowe straty?

"Papierami wartościowymi" Madoffa były zabezpieczane wielomilionowe kredyty i finansowane ogromne fuzje banków. Wszystkie skomplikowane instrumenty pochodne i opcje walutowe posiadały wartość zerową! Cała branża samochodowa w USA, a częściowo w Unii Europejskiej, padła ofiarą oszustów typu B.L. Madoff. Prawdziwe zyski, pochodzące z realnej gospodarki, zostały utopione w funduszach hedgingowych, derywatach i innych podejrzanych transakcjach finansowych. Zyski te należało zainwestować w przedsiębiorstwa, które je osiągnęły, a nie w absurdalną derywatową grę giełdową, pozostającą poza solidną kontrolą państwowych instytucji nadzoru finansowego. Przerażające jest to, że nikt nie chce zgłębić faktycznych przyczyn tych oszustw i pociągnąć do karnej odpowiedzialności dobrze zorganizowanych oszustów. Ich działalność jest wspierana przez pseudouczonych, którzy wymyślają coraz bardziej skomplikowane i irracjonalne wzory, aby przyciągnąć naiwnych przedsiębiorców i przywłaszczyć sobie ich w trudzie wypracowane kapitały.

dr Tadeusz T. Kaczmarek

Autor pracuje w Wyższej Szkole Handlu i Prawa w Warszawie

Nowe Życie Gospodarcze
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »