Wielka awantura o rurę

Nord Stream 2: Nie da się ukryć, że z punktu widzenia Polski, to inwestycja wręcz niebezpieczna. Rurociągiem bezpośrednio łączącym Rosję z Niemcami miałoby co roku przepływać 55 mld m sześc. gazu.

Koszt inwestycji to około 8 mld euro. Skoro coraz częściej mówi się, że w XXI wieku o sile gospodarek narodowych będzie decydował dostęp do surowców, to dlaczego Nord Stream 2 budzi takie kontrowersje? Bo podzieli kraje europejskie na lepsze i gorsze. Na te, które na uruchomieniu rurociągu skorzystają, i te, które na nim stracą.

Groźba

Prezes Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa Piotr Woźniak istotę problemu wykłada jasno i bez ogródek: budowa drugiej, omijającej Polskę nitki Gazociągu Północnego doprowadziłaby do powstania poważnej konkurencji, "która mogłaby działać bez ograniczeń na naszym rynku". Zwraca też uwagę na nieprzejrzystość metod działania Gazpromu i jego spółki-córki - Gazpromu Export. Poza tym budowa Nord Stream 2 naruszałaby ideę unijnej solidarności oraz jej regulacje.

Reklama

W czym rzecz? Otóż jest prawdą, że Nord Stream 2 to jeszcze jeden szlak, którym gaz można by transportować do Europy. Tyle że jego budowa nie stworzy jego potencjalnym nabywcom większych możliwości wyboru jego źródeł. Wręcz przeciwnie: umocni rynkową pozycję Gazpromu. I właśnie to stanowi tutaj istotę problemu.

Rosjanie będą mogli nowym gazociągiem pompować do Niemiec dodatkowe miliardy metrów sześciennych gazu. Oczywiście doskonale przy tym wiedząc, że niemiecka gospodarka wchłonie tylko jego część. Resztę, a raczej większość, chcieliby wprowadzić na rynki innych krajów Europy. Trafiłaby ona zatem między innymi do Czech, na Słowację i Węgry, do Rumunii i Bułgarii. A także do Polski. Nawet zatem zmieniając kierunek dostaw gazu ze wschodniego na zachodni i tak kupowalibyśmy ten rosyjski. Fakt, że w Niemczech, ale od spółki z rosyjskim udziałowcem.

Krótko mówiąc, wpadlibyśmy z deszczu pod rynnę. A tego nie chcemy, bo to w oczywisty sposób nie służyłoby naszemu bezpieczeństwu energetycznemu. Razem z innymi krajami, które wbrew swej woli i interesom, wciąż musiałyby kupować gaz od Gazpromu, zostalibyśmy bowiem poddani groźbie cenowego dyktatu Rosjan albo nawet wstrzymania dostaw. Ci wszak nie będą mieli skrupułów, by wykorzystać tę okoliczność, jeśli z ich punktu widzenia zajdzie taka potrzeba. Tak, jak wtedy, gdy zakręcając kurek z gazem, wymuszali polityczne ustępstwa od Białorusi i Ukrainy.

Konsekwencje wynikające z budowy Nord Streamu 2 dotknęłyby także te kraje, przez które przebiegają dziś eksploatowane rurociągi z rosyjskim gazem. Przede wszystkim Ukrainy, która i bez tego odczuwa skutki agresywnej polityki Kremla. Ale Polski też...

Znawcy tematu uważają, że Nord Stream 2 poróżni kraje Unii Europejskiej. Rosjanie będą próbowali podzielić je na te, które pozostaną uzależnione od ich gazu i będą musiały liczyć się z ich dyktatem oraz na te pozostałe. Już pęka unijna solidarność; możliwe, że jej erozja będzie się pogłębiać. Oto rząd Austrii zdecydował się na ścisłą współpracę z Gazpromem, licząc na przyszłe, wynikające z niej korzyści. W Niemczech kooperują z Rosjanami spółki prywatne. Dodajmy - potężne spółki. Rząd w Berlinie nie wspiera ich działań, ale też nie zniechęca do robienia interesów z Gazpromem.

Teoretycznie Komisja Europejska nie powinna się zgodzić na Nord Stream 2. Wedle norm obowiązujących w Unii Energetycznej jedna firma nie może bowiem odpowiadać jednocześnie za wydobycie i przesył gazu. Ale tu też jakoś nie widać zdecydowanych kroków zmierzających do powstrzymania rosyjskiej ekspansji.

Odpowiedź

Nic więc dziwnego, że w wielu krajach podniosły się głosy sprzeciwu. W bardzo ostrych słowach wypowiedział się na temat gazociągu Nord Stream 2 słowacki premier Robert Fico.

- Umowa pomiędzy Gazpromem i zachodnimi firmami gazowymi w sprawie budowy kolejnej linii Gazociągu Północnego nie jest tylko kwestią biznesu - podkreślił.

W marcu państwa Grupy Wyszehradzkiej (czyli Polska, Węgry, Czechy i Słowacja) oraz Łotwa, Litwa, Estonia, Rumunia i Chorwacja wystosowały list protestacyjny do szefa Komisji Europejskiej Jean-Claude'a Junckera.

- Zwracamy uwagę, by Komisja Europejska stosowała w stosunku do tej inwestycji zasady, które obowiązują w Unii Europejskiej - komentowała treść listu premier Beata Szydło. - Zwracamy uwagę, że nie jest to inwestycja, która ma wymiar ekonomiczny. Zwracamy uwagę, że ona jest zagrożeniem dla bezpieczeństwa energetycznego w Europie.

Także były szef Parlamentu Europejskiego, wielki orędownik idei Unii Energetycznej, prof. Jerzy Buzek uważa, że Polska musi zrobić wszystko, by cała ta sprawa nie odbiła się negatywnie na jej interesach.

Dlatego między innymi tak ważny jest, zakrojony na dużą skalę, nasz program inwestycji infrastrukturalnych. Bezpieczeństwo mają nam dzięki niemu zapewnić nowe gazociągi i połączenia międzysystemowe.

Już teraz z Rosji pochodzi trzecia część gazu dostarczanego do Unii, a Moskwa chce, by ten jej udział w europejskim rynku jeszcze się zwiększył. Właśnie między innymi temu służyć ma Nord Stream 2. Musimy więc iść dokładnie w przeciwnym kierunku i dążyć do uniezależnienia się od dostaw rosyjskiego gazu.

- Inwestycje w infrastrukturę przesyłową w połączeniu z terminalem LNG w Świnoujściu zupełnie odmienią działający obecnie model importowy - zapewnia prezes Gaz-Systemu Tomasz Stępień.

Wtóruje mu przedstawiciel PGNiG. - Chcemy w znacznie większym niż dotąd stopniu oprzeć się na dostawach gazu z innych niż dotychczasowe kierunków - wyjaśnia wiceprezes zarządu Maciej Woźniak. - Liczymy na gazowe połączenie z Danią, które zmieniłoby naszą pozycję. Obecnie wciąż mamy wrażenie, że gazowy rynek w Europie jest "rozgrywany" przez naszych wschodnich sąsiadów.

Jego słowa potwierdzają fakty: gaz z dostaw spotowych, który trafił na nasz rynek w czerwcu, nie dotarł do Polski gazociągiem, lecz przypłynął tankowcem. W świetle obecnych wydarzeń jeszcze lepiej niż dotychczas widać jak ważnym, strategicznym obiektem jest gazoport w Świnoujściu. I jak bardzo przydałaby się gazowa nitka pociągnięta z Danii i Norwegii. Dzięki niej Polska, razem ze swoim gazoportem, mogłaby stać się ważnym graczem na rynku gazu.

Jeśli ziszczą się nasze plany, za kilka lat, z kierunków innych niż rosyjski będziemy importować nawet 20 mld m sześc. gazu. A to wystarczy, by całkowicie uniezależnić się od Rosjan. Moglibyśmy go nawet odsprzedawać sąsiadom.

Problemy

Na szczęście nie wszystko w kwestii Nord Streamu 2 zostało już przesądzone. Gdy wydawało się, że - pomimo politycznych sprzeciwów - budowa jednak ruszy z kopyta przy współudziale zachodnioeuropejskich firm, okazało się, że Polska może, jeśli nie powstrzymać, to przynajmniej utrudnić rozpoczęcie układania kontrowersyjnego gazociągu.

Oto jeszcze w grudniu ubiegłego roku akcjonariusze Nord Streamu 2, czyli sześć firm: PAO Gazprom z Rosji, Uniper SE z Niemiec, ENGIE z Francji, OMV AG z Austrii, brytyjsko-holenderska Royal Dutch Shell plc i niemiecka BASF SE/Wintershall Holding GmbH, zwrócili się do polskiego urzędu antymonopolowego o zgodę na założenie w Szwajcarii spółki, która zajęłaby się zaprojektowaniem, finansowaniem, budową i eksploatacją rurociągu.

Rosyjscy eksperci zastanawiali się zrazu, czy w ogóle składać taki wniosek. Doszli jednak do wniosku, że skoro Shell i RWE, czyli dwie firmy mające współtworzyć konsorcjum budujące Nord Streamu 2, prowadzą w Polsce szerokie interesy, trudno nie zapytać nas o zdanie w tej kwestii. Stawką była jakość przyszłych stosunków pomiędzy nimi a polską administracją. Gazpromu, jako firmy spoza Unii Europejskiej, nie uwzględniono w tych rachubach.

Sprawa toczyła się swoim biegiem przez pół roku, aż 22 lipca Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów poinformował, że ma zastrzeżenia dotyczące budowy gazociągu Nord Stream 2. Uznał, że powstanie grupy, która miałaby go zbudować i eksploatować, nadmiernie wzmocniłoby i tak mocną pozycję Gazpromu w Polsce.

Trzy tygodnie później udziałowcy konsorcjum oświadczyli, że wycofują wniosek o zgodę polskiego Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta na założenie spółki w Szwajcarii.

- Decyzja nie ma wpływu na realizację projektu - podkreślili.

- Wycofanie wniosku oznacza, że nie jest możliwe utworzenie przez sześć podmiotów wspólnego przedsiębiorcy, który miał się zająć budową gazociągu Nord Stream 2. To czerwone światło dla tej transakcji - wyjaśnia prezes UOKiK Marek Niechciał.

Rosjanie wcale nie byli zaskoczeni tym, że Polsce udało się zablokować joint venture Gazpromu z zachodnioeuropejskimi koncernami energetycznymi. Taki przebieg wypadków od początku był przez nich brany pod uwagę. Dał im do myślenia fakt, że polski regulator dwukrotnie odraczał podjęcie decyzji; zwłaszcza że Berlin - co podkreślają - pozytywną decyzję wydał niemal natychmiast.

Co dalej?

Według jednego z pomysłów Nord Stream 2 miałby powstać z udziałem tylko tych firm zachodnioeuropejskich, które w Polsce nie prowadzą znaczących interesów. W takim wariancie w skład takiego konsorcjum weszłyby tylko OMV, Engie Uniper i oczywiście Gazprom. W ten sposób nie trzeba byłoby pytać Polski o zdanie. Jednak, jak zauważają sami pomysłodawcy, taki projekt byłby "bardzo kulawy", bo w jego realizacji nie wzięłyby udziału firmy niemieckie. Na razie więc sprawy, choć idą naprzód, to - zdaniem Moskwy - według najgorszego scenariusza.

Ale gazociąg i tak ma powstać. Tyle że Gaprom zbuduje go sam, bez niczyjej pomocy. Według doniesień rosyjskiego dziennika "Kommiersant", strony niedoszłego joint venture zgodziły się na to, by na czas nieokreślony Gazprom pozostał jedynym udziałowcem spółki Nord Stream AG i wybudował gazociąg z własnych środków.

Analitycy rosyjskiej spółki uważają, że nie doprowadzi to do powstania znaczących problemów technicznych czy finansowych. Nord Stream 2 AG nadal będzie w stanie przyciągnąć finansowanie zewnętrzne, z którego pochodzić ma według Rosjan około 70 proc. potrzebnych na inwestycję 8 mld euro. Jednakże ze względu na fakt, że Gazprom pozostanie w spółce sam, to on będzie musiał wyłożyć pieniądze za niedoszłych partnerów. Chodzi o około 1,2 mld euro. Eksperci uważają, że stać go na to.

Z politycznego punktu widzenia, projekt, który nadal jest pozycjonowany jako ogólnoeuropejski, w praktyce będzie znacznie bardziej podatny na krytykę przeciwników i na skutki ewentualnych zmian w unijnym prawodawstwie. Co więcej, nawet po wybudowaniu gazociągu nie ma żadnej pewności, iż Rosjanie będą nim mogli zarządzać tak, jakby chcieli.

- Gazprom jest bliski zrealizowania projektu bez udziału zachodnioeuropejskich partnerów, ale także bez żadnej nowej umowy na dostawy gazu i bez przekonania, że gazociąg będzie w stanie normalnie funkcjonować - komentuje sytuację jeden z rosyjskich specjalistów.

Dariusz Malinowski

Więcej informacji w portalu "Wirtualny Nowy Przemysł"

Dowiedz się więcej na temat: Nord Stream 2
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »