
Współczesne samochody to prawdziwe komputery na czterech kołach, naszpikowane technologią, która jeszcze dekadę temu wydawała się domeną filmów science fiction. Jednym z elementów tej rewolucji są zaawansowane systemy wspomagania kierowcy (ADAS), a wśród nich prym wiodą te odpowiedzialne za hamowanie. Ale czy można im zaufać w stu procentach, w krytycznym momencie powierzając swoje bezpieczeństwo automatowi?

Systemy automatycznego hamowania awaryjnego, opisywane skrótem AEB (Autonomous Emergency Braking), to - ujmując rzecz metaforycznie - cyfrowy strażnik, który nigdy nie śpi i nie odrywa wzroku od drogi. Jego zadaniem jest ciągłe monitorowanie otoczenia przed pojazdem w poszukiwaniu potencjalnych zagrożeń, takich jak inne samochody, piesi czy rowerzyści. Wykorzystuje do tego zestaw zaawansowanych "zmysłów" - najczęściej jest to kombinacja radaru, który doskonale radzi sobie z oceną odległości i prędkości obiektów, oraz kamery, która rozpoznaje ich kształt. W najdroższych rozwiązaniach do gry wchodzi również LiDAR, czyli laserowy skaner zapewniający niezwykle precyzyjny, trójwymiarowy obraz otoczenia.
Gdy system wykryje ryzyko kolizji, jego działanie przebiega zazwyczaj trójetapowo. Najpierw ostrzega kierowcę sygnałem dźwiękowym i wizualnym, dając mu szansę na samodzielną reakcję. Jeśli kierowca nie zareaguje lub jego reakcja będzie niewystarczająca (np. naciśnie pedał hamulca zbyt lekko), system zwiększy ciśnienie w układzie hamulcowym, aby maksymalnie skrócić drogę hamowania. W ostateczności - gdy zderzenie jest nieuniknione, a kierowca pozostaje bierny - system samodzielnie uruchamia hamulce z pełną mocą. Celem jest albo całkowite uniknięcie wypadku przy niższych prędkościach, albo przynajmniej znaczne zredukowanie jego skutków.

Mimo że technologia AEB jest imponująca, nie jest ona systemem nieomylnym. Jej skuteczność zależy od wielu czynników i dla bezpiecznego korzystania z jej wsparcia niezbędna jest świadomość tych ograniczeń. Największym wrogiem elektronicznych "oczu" samochodu jest zła pogoda. Gęsta mgła, ulewny deszcz czy obfite opady śniegu mogą zakłócać działanie zarówno radaru, jak i kamery, znacząco ograniczając ich zasięg i precyzję. Czasami nie wszystko zadziała poprawnie także przy słabym oświetleniu lub jeździe pod ostre słońce, które może oślepiać kamerę. Podobnie dzieje się, gdy sensory są po prostu brudne (pokryte błotem, lodem czy owadami) - może to prowadzić do ich tymczasowej dezaktywacji.
Problemem bywają również nietypowe scenariusze drogowe, których algorytmy nie były w stanie przewidzieć. System może mieć trudności z poprawną identyfikacją częściowo zasłoniętego pieszego, nietypowo poruszającego się obiektu czy skomplikowanej sytuacji na zatłoczonym skrzyżowaniu. Czasami zdarzają się tak zwane fałszywe alarmy, gdy system gwałtownie hamuje przed niegroźną przeszkodą, jak uniesiona pokrywa studzienki kanalizacyjnej. Ponadto system ma ograniczoną skuteczność przy wyższych prędkościach - może po prostu nie zdążyć zatrzymać auta na czas. Jak widać, nawet najnowocześniejsze technologie bywają zawodne. Dlatego pomyśl o odpowiednim zabezpieczeniu na wypadek nieprzewidzianych zdarzeń, oblicz składkę w kalkulatorze OC i AC i zainwestuj w ubezpieczenie, które zapewni ci stuprocentowy spokój ducha.
Najlepszym dowodem na skuteczność systemów wspomagających hamowanie są wyniki niezależnych testów zderzeniowych, przeprowadzanych przez organizacje takie jak Euro NCAP. Od kilku lat ocena skuteczności działania systemu AEB jest jednym ze składników ogólnej noty bezpieczeństwa pojazdu. Testy te są niezwykle rygorystyczne i obejmują różnorodne scenariusze, takie jak najechanie na tył poprzedzającego pojazdu (stojącego i poruszającego się wolniej), a także reakcja na pieszych i rowerzystów w różnych sytuacjach - w tym wtargnięcie na jezdnię zza przeszkody czy przechodzenie przez jezdnię w nocy.
Samochody, które w testach osiągają wysokie noty, potrafią w wielu symulowanych sytuacjach całkowicie uniknąć kolizji lub drastycznie zredukować prędkość przed uderzeniem. Wpływ tych systemów na ogólne statystyki wypadków jest niezaprzeczalny. Analizy prowadzone m.in. przez Partnership for Analytics Research in Traffic Safety[1] czy Insurance Institute for Highway Safety[2] potwierdzają, że pojazdy wyposażone w AEB biorą udział w znacznie mniejszej liczbie kolizji polegających na najechaniu na tył innego auta. To twardy dowód na to, że technologia ta realnie ratuje zdrowie i życie ludzkie, a jej obecność w standardowym wyposażeniu staje się powoli normą, a nie luksusem.
Systemy autonomicznego hamowania, które znamy obecnie, to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Inżynierowie nieustannie pracują nad kolejną generacją technologii bezpieczeństwa, która ma być jeszcze bardziej proaktywna i rozpoznawać zagrożenia, jeszcze zanim staną się one widoczne dla pokładowych czujników. Mowa tutaj o systemach komunikacji V2X (Vehicle-to-Everything), które pozwolą samochodom "rozmawiać" nie tylko ze sobą nawzajem (V2V), ale także z elementami infrastruktury drogowej, takimi jak sygnalizacja świetlna (V2I). Wyobraź sobie scenariusz, w którym samochód jadący kilkaset metrów przed tobą gwałtownie hamuje za ostrym zakrętem. Dzięki V2X twój pojazd otrzyma tę informację natychmiast i będzie mógł cię ostrzec lub nawet rozpocząć delikatne hamowanie, zanim ty czy samochodowe sensory w ogóle dostrzeżecie zagrożenie.
Kolejnym krokiem jest jeszcze głębsza fuzja danych. Systemy hamowania przyszłości, oprócz radarów i kamer, będą korzystać z precyzyjnych map HD, danych o pogodzie w czasie rzeczywistym i informacji o natężeniu ruchu. Samochód będzie wiedział o oblodzeniu na drodze, zanim na nie wjedzie, i odpowiednio dostosuje próg zadziałania systemów bezpieczeństwa. Ważną rolę odegra tu również sztuczna inteligencja i uczenie maszynowe. Algorytmy, analizując dane z milionów kilometrów przejechanych przez całą flotę pojazdów danej marki, będą uczyć się przewidywać nietypowe zachowania pieszych czy rowerzystów, stając się z każdą aktualizacją oprogramowania coraz "mądrzejsze" i skuteczniejsze.

Odpowiedź na to pytanie jest złożona i brzmi: i tak, i nie. Z jednej strony systemy wspomagające hamowanie są niezwykle skutecznym narzędziem, które potrafi zadziałać szybciej i bardziej zdecydowanie niż człowiek. Komputer nie panikuje, nie myli pedału hamulca z gazem i reaguje w ułamku sekundy. Jednakże kluczowe jest tu słowo "wspomagające". Technologia ta została zaprojektowana, aby asystować kierowcy, a nie go zastępować. To człowiek za kierownicą wciąż ponosi pełną odpowiedzialność za prowadzenie pojazdu i musi pozostać skupiony przez cały czas.
Zbytnie zaufanie do technologii prowadzi niekiedy do niebezpiecznego zjawiska zwanego dekoncentracją. Kierowca, mając świadomość istnienia "elektronicznego anioła stróża", może stać się mniej uważny. To prosta droga do tragedii, zwłaszcza gdy system z jakiegoś powodu zawiedzie. Dlatego najważniejsze jest traktowanie AEB jako ostatniej deski ratunku, polisy ubezpieczeniowej na wypadek chwili nieuwagi, a nie jako autopilota. Najbezpieczniejsze warunki na drodze tworzy bowiem synergia między czujnością człowieka a precyzją maszyny.
Źródła:
[1] PARTS, A Study on Real-world Effectiveness of Model Year 2015-2023 Advanced Driver Assistance Systems, https://www.mitre.org/news-insights/publication/study-real-world-effectiveness-model-year-2015-2023-adas
[2] IIHS, Effectiveness of Forward Collision Warning and Autonomous Emergency Braking Systems in Reducing Front-to-Rear Crash Rates, https://www.iihs.org/research-areas/bibliography/ref/2111
Artykuł sponsorowany
