W Polsce hazard nie jest interesem

Do Totalizatora Sportowego nie trafiają fachowcy, lecz ludzie z politycznego klucza. Nic dziwnego, że coraz większe kawałki wartego 5,6 mld zł hazardowego tortu konsumują bandyci.

Jednoręcy bandyci. Rynek hazardu w Polsce w 2005 r. wart był ponad 5,6 mld zł. 8 proc. więcej niż rok wcześniej. Wciąż największym graczem pozostaje Totalizator Sportowy (TS): przychody to prawie 2,4 mld zł. Ale udział tej spółki w rynku systematycznie spada - z niemal 60 proc. w 1997 r. do prawie 48 proc. w 2004 r. i niewiele ponad 42 proc. w 2005 r. To efekt stagnacji sprzedaży gier liczbowych i spadku sprzedaży loterii. A przede wszystkim - braku profesjonalnego zarządzania. No chyba że miarą profesjonalizmu jest znajomość z aktualnym premierem czy szefem rządzącej partii?

Reklama

Fluktuacje

TS stracił. Najwięcej zyskali operatorzy automatów zwanych jednorękimi bandytami: i tych niskohazardowych w pubach i barach, i tych ze specjalnych salonów (można na nich wygrać więcej). Ci pierwsi zwiększyli sprzedaż z prawie 773 mln zł w 2004 r. aż do 1,05 mld zł w 2005 r. (ich udział w rynku hazardu wzrósł z 14,8 do ponad 18,5 proc.), a drudzy - z ponad 347 do blisko 550 mln zł (z 6,63 do 9,72 proc.). Hazard to biznes ściśle reglamentowany. Skarb państwa zachował monopol na gry liczbowe, loterie pieniężne oraz jeszcze nie wprowadzone bingo telewizyjne i wideoloterie. W innych segmentach rynku mogą działać podmioty prywatne. Ale ograniczeń jest sporo. Kasyn nie może być więcej niż jedno na 250 tys. ludzi. Salonów z automatami do gier i salonów bingo góra po jednym na 100 tys. ludzi. Takie limity nie obejmują automatów o niskich wygranych. Punkty z nimi muszą się jednak znajdować co najmniej 100 m od szkół i kościołów. Lżej mają firmy organizujące zakłady wzajemne (totalizatory i zakłady bukmacherskie), loterie fantowe i audiotekstowe (audiotele) oraz bingo fantowe. Nie ma limitów. Ale i te spółki muszą występować do Ministerstwa Finansów o zezwolenia na działalność czy zatwierdzenie regulaminów gier. I liczyć się z licznymi kontrolami. Mimo utrudnień na polskim hazardowym rynku działa aż 65 spółek (najwięcej 35 to operatorzy jednorękich bandytów). Trzynaście firm organizuje salony do gier na automatach, osiem zajmuje się zakładami wzajemnymi, pięć prowadzi kasyna, a po dwie: salony bingo oraz gry liczbowe i loterie (państwowe spółki: TS i Polski Monopol Loteryjny PML).

Mieć i nie mieć

Co ciekawe: hazard nie jest złotym interesem. Przynajmniej ten legalny. Spółki nim się zajmujące w 2003 r. łącznie zarobiły na czysto 193,5 mln zł, w 2004 r. 227,4 mln zł, szacunki za 2005 r. mówią o podobnych wartościach. Trzeba też pamiętać, że ponad 80 proc. zysku całej branży wypracowuje TS. Rentowność sprzedaży w poszczególnych segmentach nie przekracza 10 proc., a bywa że od kilku lat jest ujemna (choćby w przypadku loterii PML czy salonów bingo). Powód? Przede wszystkim ograniczenia nałożone przez państwo, które -ze względów społecznych chce limitować zyski z hazardu. Przecież nie można zarabiać kokosów na ludzkich uzależnieniach! To dlatego w grach liczbowych, totalizatorach i w bingo pieniężnym na wygrane musi trafiać co najmniej połowa z wpłat od graczy. W przypadku loterii pieniężnych i fantowych oraz telebingo musi to być 30 proc. A jest o co grać! Łącznie hazardziści w 2005 r. wygrali niemal 3,7 mld zł, czyli około 1 mld zł więcej niż jeszcze dwa lata wcześniej.

A w co grać, by wygrać? Najlepiej udać się do kasyna (wykrywalność w 2005 r. ponad 80 proc.), bukmachera (prawie 80 proc.) lub salonu z automatami (ponad 70 proc.). Najmniejsze szanse mamy, kupując los loterii (zaledwie 40 proc.) i kupon Totalizatora Sportowego -niewiele ponad 50 proc. Na hazardzie największe kokosy zbijają nie zajmujące się nim spółki czy gracze (ci z natury rzeczy muszą więcej włożyć niż wyjąć), ale państwo. W 2005 r. z podatku od gier (w branży: POG) budżet zainkasował 805,7 mln zł prawie o 100 mln zł więcej niż rok wcześniej. Wciąż największe daniny składa TS, którego gry obłożone są 20-procentowym podatkiem. W 2005 r. z tytułu POG odprowadził do fiskusa 469,1 mln zł: ponad 58 proc. podatku od całej branży. Od kilku lat jednak udział TS w całości odprowadzanego POG systematycznie spada (jeszcze w 2002 r. wynosił 64,6 proc.). A segment automatów do gry o niskich wygranych w 2004 r. uiścił 14,4 mln zł (1,87 proc. ogółu POG), w 2005 r. już 56,2 mln zł (prawie 7 proc.). Podatek od gier nie zaspokaja apetytu fiskusa. Wielkie kwoty budżet zyskuje dzięki tzw. dopłatom (gry liczbowe i loterie). Każdy klient TS do złotówki, wydawanej na kupon np. Dużego Lotka, dokłada 20 gr na sport i kolejne 5 gr na kulturę narodową.

Pieniądze te zasilają budżety odpowiednich ministerstw i są przeznaczane na budowę obiektów sportowych czy mecenat kulturalny. Od 1994 r. do końca marca 2006 r. TS wpłacił z tego tytułu do budżetu ponad 4,5 mld zł! W 2005 r. z dopłat uzbierało się 591,6 mln zł. Po raz pierwszy w historii ? mniej niż rok wcześniej (w 2004 r. było to 601,7 mln zł). To efekt stagnacji w Totalizatorze Sportowym i tragicznej kondycji Polskiego Monopolu Loteryjnego w maju Ministerstwo Skarbu Państwa złożyło w sądzie wniosek o upadłość spółki. Nie zmienia to faktu, że wciąż to TS co roku generuje prawie 80 proc. wszystkich wpływów budżetowych z hazardu (dopłatami nie są objęte automaty, kasyna czy zakłady bukmacherskie).

Słabnący potentat

Główna działalność TS to gry liczbowe. Od kilku lat ich sprzedaż bardzo powoli, ale jednak rosła. Ale w 2005 r. po raz pierwszy w historii spółki gracze na Dużego Lotka, Multi Lotka, Express Lotka i Zakłady Specjalne wydali mniej niż rok wcześniej! Kilka tygodni temu w PB ujawniliśmy, że w pierwszym kwartale 2006 r. tendencja ta się pogłębiła: przychody TS spadły prawie o 20 proc. Gdyby ta prawidłowość się utrzymała, w 2006 r. przychody hazardowego giganta skurczyłyby się do poniżej 2 mld zł. A im one niższe, tym mniejsze wpływy do budżetu (TS co rok dostarcza fiskusowi ponad 1 mld zł). W spółce powstał zatem plan ratunkowy. Jak napisaliśmy w PB, głównym jego punktem jest podwyżka stawek na najpopularniejszą grę Dużego Lotka (około 55 proc. sprzedaży TS). Aż o 60 proc. (gracz za kupon miałby zapłacić 2 zł zamiast 1,25 zł). Według spółki zmiana ma przynieść do końca 2006 r. wzrost przychodów TS o 200 mln zł. Duża część ekspertów i posłowie z komisji sportu twierdzą jednak, że podwyżka wywoła efekt bumerangu: przyniesie dalsze umniejszenie przychodów. Są i zwolennicy pomysłu. Cena zakładu Dużego Lotka nie zmieniła się od 2000 r., a siła nabywcza ludności rośnie. Na wzrost obrotów co prawda nie można liczyć, ale przy okazji podwyżki cen spadną koszty. Będzie się przecież zużywać mniej materiałów eksploatacyjnych tłumaczy specjalista od hazardu. I dodaje, że sama podwyżka cen nic nie da, a TS jak powietrza potrzebuje choćby nowych gier liczbowych i obecności w nowych segmentach rynku: wideoloterii (automaty do gry połączone w sieć) i telebingo (od klasycznego bingo różnią go losowania w telewizji). Jeśli nic się nie zmieni, to obecni klienci spółki po prostu wymrą, a nowi się nie pojawią. By zdobyć młodzież, Totalizator musi wpuścić gry w nowe technologie: internet czy SMS-y przekonuje ekspert. Coś może być na rzeczy -istnieją analizy, że na świecie za trzy lata na hazard przez komórki gracze wydadzą 19 mld USD!

Władze TS twierdzą jednak, że wcześniej potrzebne jest doprecyzowanie zapisów ustawy hazardowej: takie zdefiniowanie dowodu udziału w grze, by nie było wątpliwości, co nim jest w przypadku internetu i telefonów komórkowych. Zarzuca mi się, że byłem zbyt konserwatywny. Niesłusznie. Trzeba pamiętać, że TS to specyficzna firma, która przede wszystkim ma dostarczać pieniądze dla budżetu. A to dzieje się nie tylko w postaci zysku i podatku od gier, ale przede wszystkim 25-procentowych dopłat. Przy nowych grach, jak wideoloterie czy telebingo, byłyby one znacznie niższe (dla wideoloterii np. 10 proc. -przyp. aut.). Poza tym z analiz wynikało, że ich wprowadzenie wcale nie musiało zakończyć się sukcesem - twierdzi Mirosław Roguski, były prezes TS (był nim od 2001 r. do stycznia 2006 r.). Jeśli prezes Roguski chciał zwiększać wpływy budżetowe, winien zwiększyć sprzedaż. Tymczasem Totalizator cały czas ma prawie 600 mln zł gotówki, która leży na lokatach i nie pracuje. A mogłaby! ? odpowiada jeden ze specjalistów od hazardu. Jak wynika z naszych informacji, TS w umowie z operatorem swej sieci, amerykańską spółką GTech, ma zagwarantowane wprowadzanie dwóch nowych gier rocznie za darmo. Nie wprowadził żadnej od 1998 r.! Jeszcze przed wyborami parlamentarnymi Kazimierz Marcinkiewicz oceniał Mirosława Roguskiego (uchodzącego powszechnie za człowieka lewicy) poniżej zera. Nic dziwnego, że po wyborach PiS chciał go wymienić: i to tak szybko, że nie patrzył na procedury prawne. Efekt Do dziś w aktach rejestrowych spółki w rubryce: prezes widnieje Mirosław Roguski, a rada nadzorcza w ogóle nie istnieje! Właśnie trwa już trzeci konkurs na szefa firmy. Z nieoficjalnych informacji wynika, że największe szanse na fotel prezesa ma Waldemar Milewicz, który kilka tygodni temu trafił do rady nadzorczej spółki, skąd od razu oddelegowano go do zarządu. Waldemar Milewicz pracował m.in. w Polskim Banku Rozwoju i kontrolowanej przez państwo spółce: Bumar Waryński Grupa Holdingowa. Był też związany z Ligą Polskich Rodzin. W 2003 r. współtworzył jej program, przygotowując rozdział o obronie narodowej (tak przynajmniej twierdzi inny z jego twórców). W 2002 r. był też sygnatariuszem deklaracji powołującej Polski Komitet Niepodległościowy ruch przeciwny wejściu Polski do Unii. I jeszcze jedno, chyba klucz -jego znajomi nie kryją, że dziś ma bardzo dobre układy z wpływowymi działaczami PiS. Na razie nowym władzom TS z pomocą przyszedł los.

W Dużym Lotku kilka razy z rzędu nie padła główna wygrana, co powiększyło pulę na wygrane i podreperowało wyniki spółki (ludzie chętniej grają, gdy dochodzi do kumulacji). Ale... W najlepszym wypadku TS wykaże w tym roku przychody takie same jak w 2005 r. To znacznie mniej, niż 5 lat temu prognozowała spółka doradcza Deloitte & Touche (w 2005 r. 3,6 mld zł) i o wiele mniej, niż 7 lat temu zakładała sama spółka (5 mld zł). A są analizy, szacujące pojemność rynku i na 10 mld zł! Obserwatorzy branży hazardowej są zgodni. Od lat spółkę kolejne ekipy rządzące traktują jako jeden z kluczowych łupów. Wiadomo -bogata firma, więc jest co wydawać: na sponsoring, reklamę itd. Dobrze, by mieli nad tym pieczę swoi. Prawie zawsze to ludzie bez pojęcia o hazardzie. Jeśli pogłoski dotyczące Waldemara Milewicza się potwierdzą, będzie to znów nominacja polityczna, a nie merytoryczna. A wtedy w TS nic się nie zmieni prorokują specjaliści.

Automat i kasa!

Przeciwnie do gier liczbowych wygląda sytuacja w segmencie tzw. automatów wysokohazardowych. Gra się na nich w wyznaczonych salonach, gdzie może ich stać dowolna liczba (niskohazardowych może być góra trzy w jednym miejscu). W 2005 r. przychody wzrosły o prawie 36 proc. (z 772,7 mln zł do 1,05 mld zł): to ponad 18,5 proc. udziału w rynku hazardu i po raz pierwszy w historii II miejsce w rankingu (kosztem kasyn). Z roku na rok zwiększa się zarówno grupa spółek, zajmujących się tym biznesem (w 2005 r. z 11 do 13), liczba salonów (ze 167 do 180), jak i średni przychód na salon (z 4,6 do 5,8 mln zł). Rosną też wpływy do budżetu z tytułu podatku (ze 108,9 mln zł rok wcześniej do 121,5 mln zł w 2005 r.).

Z kasyn

Możliwe, że klienci w salonach z automatami trafili tam z kasyn. Mimo iż w 2005 r. ich liczba wzrosła z 25 do 27, łączne przychody zwiększyły się nieznacznie z 953,9 do 967,6 mln zł (to kolejny już rok do roku spadek udziału w rynku, tym razem z 18,2 do 17,1 proc.).

Efekt? Pięć spółek prowadzących kasyna odprowadziło do budżetu jedynie 83,7 mln zł POG. Wyniki kasyn byłyby jeszcze gorsze, ale i w nich można pograć na automatach (przychody z tego tytułu powiększyły się z 240,5 do 263,4 mln zł). Najbardziej kojarzące się z kasynem gry w karty i ruletkę odnotowały spadek sprzedaży (z 713,4 do 704,2 mln zł). Efekt? Wpływy z automatów stanowią już 27,2 proc. przychodów kasyn (jeszcze w 2002 r. było to 21,7 proc.). Spadek popularności ruletki czy black jacka (oczka -przyp. aut.) wynika z tendencji ogólnoświatowych. Spadek udziału kasyn w rynku hazardowym to już efekt jaskrawej niesprawiedliwości podatkowej w naszym kraju. Operatorzy automatów niskohazardowych płacą minimalny podatek ryczałtowy, a my aż 45 proc. od przychodów! W takich warunkach kasyna nie mogą się rozwijać. W spółkach zostaje za mało pieniędzy: nie stać nas na wymianę parku maszynowego, uatrakcyjnianie oferty czy organizację tak popularnych choćby w USA show wyjaśnia Jacek Sabo, członek zarządu Orbis Casino. I mimochodem dodaje: A obłożenie jednorękich bandytów podatkiem ryczałtowym dodatkowo wzmaga podejrzenie, że mogą one służyć do prania pieniędzy.

Pranie brudów

Nie tylko on to sugeruje. W swoich zeznaniach mówił o tym głośny świadek koronny Masa, który opisując związki gangu pruszkowskiego z biznesem automatów -wspomniał o powiązaniach największych polskich firm tej branży z politykami, głównie SLD. To właśnie przede wszystkim głosy lewicy zdecydowały, że w 2003 r. przyjęto nowelizację ustawy hazardowej: automaciarze płacą podatek ryczałtowy, który rośnie od 50 EUR miesięcznie za automat w 2003 r. do 125 EUR w 2006 r. (na tym poziomie się zatrzyma). Prokuratura do dziś sprawdza, czy jacyś posłowie nie wzięli łapówki za promowanie korzystnych przepisów dla branży (projekt rządowy przewidywał stawkę 200 EUR za automat). W jednorękich bandytach stawka nie może przekroczyć równowartości 0,07 EUR, a jednorazowa wygrana 15 EUR. Mimo to przychody wszystkich automatów wzrosły z 347,3 mln zł w 2004 r. do blisko 550 mln zł w 2005 r. (to szacunki - automaciarze na przesłanie danych mają czas do końca czerwca). Oznacza to wzrost wpłat do budżetu z tytułu POG (z 14,4 do 56,2 mln zł) i udziału w rynku hazardu (z 6,63 do 9,72 proc.). Nic dziwnego, że w zeszłym roku w sektorze automatów pojawił się tuzin nowych spółek (łącznie jest ich 35). Wszystkie na koniec 2005 r. miały 15 606 automatów ustawionych w 9647 punktach. Rynek rósłby jeszcze szybciej, gdyby nie utrudnianie nam życia przez urzędników Ministerstwa Finansów. Niebywale przedłużają oni procedury uzyskiwania zezwoleń i rejestracji automatów. Gdyby nie to, już w 2005 r. działałoby 25 tys. automatów, które przyniosłyby co najmniej 1 mld zł przychodów. Tak czy inaczej: szacujemy, że w 2006 r. nasze przychody wzrosną co najmniej dwukrotnie -mówi Stanisław Matuszewski, prezes Izby Gospodarczej Producentów i Operatorów Urządzeń Rozrywkowych. Jego zdaniem, w Polsce jest miejsce na 37-38 tys. automatów. I chyba rzeczywiście: według naszych informacji, już dziś na rynku działa blisko 19 tys. automatów, a liczba punktów, gdzie są dostępne, jest już wyższa niż liczba kolektur TS (tych jest prawie 10,7 tys.). Tyle automatów działa legalnie. A w szarej strefie? Zdaniem Stanisława Matuszewskiego do 10 tys. Według innych znawców, może to być nawet 40 tys. I w 2005 r., i rok wcześniej celnicy zarekwirowali po ponad 3 tys. lewych jednorękich bandytów. Najczęściej proceder wygląda tak: w barach, pubach i na dworcach stoją automaty, które rzekomo nie wypłacają wygranych i służą wyłącznie do zabawy, a w rzeczywistości wygrane wypłacają pod stołem barmani czy kelnerzy.

Bukmacherka

Mniej niż punktów z automatami jest w Polsce miejsc, gdzie można zawrzeć zakłady wzajemne. To gry polegające na odgadywaniu wyników sportowych. Dzielą się na totalizatory (wygrana zależy od tego, ile w sumie wpłacą gracze) i zakłady bukmacherskie (grający jeszcze przed grą umawia się z firmą na przelicznik, wedle którego zostanie wypłacona wygrana). Na koniec 2005 r. działało ich 1562, o 150 więcej niż rok wcześniej. Wzrost to rezultat coraz większej popularności zakładów bukmacherskich: przychody w tym segmencie wzrosły z 608,2 mln zł w 2004 r. do 645,3 mln zł w 2005 r., totalizatory się bowiem kurczą odpowiednio 33,6 i 20,0 mln zł.

Nawet jednak wzrost przychodów z bukmacherki był w 2005 r. najniższy od kilku lat. Powód? Konkurencja zagranicznych firm, oferujących zakłady za pomocą internetu (już ponad 20 polskojęzycznych serwisów tego typu; tradycyjnych firm bukmacherskich jest 8). Zgodnie z prawem, internetowy hazard jest nielegalny. Ani Ministerstwo Finansów, ani organa ścigania nie zrobiły jednak nic, by poradzić sobie z tym problemem. Państwo zamyka oczy, tak jak kiedyś na szarą strefę automatów. Gdyby resort finansów rzeczywiście chciał coś z tym zrobić, to mógłby. Te firmy mają przecież konta w polskich bankach i można prześledzić ich historię przekonuje Tomasz Chalimoniuk, wiceprezes Totolotek Toto-Mix. Przyznaje, że materia jest trudna. Zupełną grandą jest za to tolerowanie reklam tych serwisów. A są wszędzie: na stadionach, na koszulkach zawodników. Przecież reklama hazardu jest zakazana! Gdybym zdecydował się na reklamę, już nazajutrz miałbym prokuratora na karku. A to przecież my płacimy w Polsce POG, za zezwolenia, koncesje, egzaminy dla pracowników! piekli się Tomasz Chalimoniuk. Trudno mu się dziwić. Toto-Mix i siedem pozostałych firm muszą zapłacić za wynajem lokali, ustawić w nich komputery, opłacić pracowników i ZUS za nich. Nie mogą też oferować swych usług w sieci! Nic dziwnego, że firmy internetowe, z minimalnymi kosztami własnymi, mogą pozwolić sobie na lepsze stawki dla grających. Tylko gracze (ich liczbę szacuje się na od pół do miliona osób) cieszą się z tej konkurencji. Firmy tradycyjne, by utrzymać się na rynku, z roku na rok muszą bowiem podnosić stawki (wygrywalność wzrosła z 66,1 proc. w 2002 r. do 79,3 proc. w 2005 r.). Trudny rywal. W 2005 r. przychody z hazardu w sieci, wedle różnych danych, wyniosły na świecie między 10 a 13 mld USD. Z dobrze poinformowanych źródeł wiemy też, że jednym z powodów odejścia Andrzeja Mikosza ze stanowiska ministra skarbu państwa była właśnie chęć zwalczenia hazardu internetowego...

Bingo!

Najmniej popularnymi grami hazardowymi są loterie i bingo. Sprzedażą loterii zajmują się w Polsce dwie państwowe spółki: TS i PML. Ale w kilka dni po naszej publikacji sprzed kilku tygodni (ujawniliśmy katastrofalny stan finansów PML), Ministerstwo Skarbu Państwa złożyło w sądzie wniosek o upadłość tej spółki. Ewentualne bankructwo PML (decyzję podejmie sąd) nie oznacza, że Polacy nie będą mogli kupować zdrapek. Cały czas losy sprzedaje Totalizator. Ale i jemu nie idzie najlepiej. Jeszcze w 2003 r. TS i PML sprzedały losy za 140 mln zł, w zeszłym roku było to jedynie 70 mln zł. A na rynku w ciągu roku można upchnąć zdrapki i za 500 mln zł. A przecież większy obrót to wyższe wpływy do budżetu państwa narzeka ekspert rynku hazardowego. W 2005 r. loterie przyniosły fiskusowi (w postaci POG i dopłat) zaledwie 15,7 mln zł. Dlatego TS jeszcze w tym roku chce wprowadzić nowe loterie o wyższej wypłacalności (około 55 proc.) i wygrywalności (1 na 3 losy wygrywa). Miałoby to przynieść wzrost przychodów o 32 mln zł. Tymczasem wiarygodne źródła twierdzą, że w 2006 r. przychody z loterii w TS mogą nie przekroczyć 50 mln zł. A to będzie poziom z 1999 r., kiedy TS zaczął sprzedawać loterie i osiągnął taką sprzedaż w 3 miesiące! Jeszcze gorzej z salonami bingo. W Polsce jest ich zaledwie trzy; przynoszą straty, a ich przychody z roku na rok dramatycznie spadają (z 24,2 mln zł w 2002 r. do 8,7 mln zł w 2005 r.). Oznacza to, że spółki je prowadzące do budżetu odprowadziły zaledwie 0,9 mln zł podatku od gier. Totek, kasyna, bingo.... Hazard uzależnia. Graczy. Ale i państwo. Bo przyjemnie księgować po stronie wpływów miliardowe kwoty. Na zbożne cele, oczywiście.

Dawid Tokarz

Puls Biznesu
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »