Kredytów nie ubędzie

Banki w Polsce znów, po chudych latach, zamierzają przekazać lwią część swoich zysków akcjonariuszom. Współczynniki wypłacalności kształtują się na poziomie wystarczająco wysokim, by myśleć i o wzmożonej akcji kredytowej, i o wypłacie dywidendy.

Banki w Polsce znów, po chudych latach, zamierzają przekazać lwią część swoich zysków akcjonariuszom. Współczynniki wypłacalności kształtują się na poziomie wystarczająco wysokim, by myśleć i o wzmożonej akcji kredytowej, i o wypłacie dywidendy.

W rzeczy samej, na dywidendę można przeznaczać coraz więcej, ponieważ mimo wysiłków marketingowych rządu i zaklinania rzeczywistości (tj. zapewnień o stabilnej gospodarce) kolejek chętnych po kredyty jakoś nie widać. Jedyny segment pożyczek, który notował wzrost rok do roku (w IV kwartale 2010 r.), to kredyty hipoteczne, ale on akurat ratowany jest wprowadzającymi niemałe zamieszanie zapowiedziami ukrócenia programu Rodzina na Swoim, których realizacja jest jednak wciąż przekładana.

To, co chcę podkreślić, to fakt, że pomimo widocznej odbudowy gospodarki i poprawy większości jej wskaźników, poziom zaufania konsumentów do kredytów pozostaje niski. Być może indeksy nastrojów tu i ówdzie wskazują na poprawę, ale gdyby stworzyć indeks zaufania mierzony liczbą udzielonych kredytów, bez trudu dostrzeglibyśmy, że ten pozostaje niski, zarówno wśród przedsiębiorców, jak i konsumentów.

Reklama

I nie jest to obserwacja dotycząca tylko Polski, lecz większości rynków. Konsumpcja na kredyt to już w dużej mierze przeszłość, do której wzdychają banki i prędko sytuacja się nie odmieni. Konsumenci pomni kredytowej traumy z 2008 i 2009 roku nie tylko nie chcą nowych kredytów, lecz marzą o pozbyciu się tych już zaciągniętych.

Jest to - jak sądzę - jeden z powodów, dla których rynki akcji nie obawiają się podwyżek stóp procentowych. Mają świadomość, że podniesienie oprocentowania kredytów nie zmieni znowu tak wiele w akcji kredytowej (choć być może utrudni spłatę już zaciągniętych zobowiązań).

Dlatego banki centralne być może niepotrzebnie wahają się przed podniesieniem stóp, ryzykując pojawieniem się efektu drugiej rundy w reakcji na rosnące ceny żywności i ropy. Tymczasem jeśli przyjąć, że ceny surowców rosną z przyczyn czysto spekulacyjnych, a rynki towarowe po prostu akumulują nadmiar taniego pieniądza w gospodarce, to podwyżka kosztów kredytu pomogłaby przekłuć bańkę na rynku surowców i zdławić zagrożenie inflacyjne, co z kolei lepiej przysłużyłoby się gospodarce niż sztuczne utrzymywanie niskich stóp w nadziei na to, że konsument sięgnie wreszcie po kredyt.

Nie sięgnie, bo sen z oczu spędza mu nie nowy iPod, lecz drożejący chleb. Paradoksalnie więc, to podwyżki stóp mogą - jeśli spadną po nich ceny żywności - ożywić gospodarkę skuteczniej niż pompowanie pieniędzy na rynki finansowe.

Emil Szweda

Private Banking
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »