Ale spadki indeksów o 5-6% trochę inwestorów rozruszały. To był największy spadek od czasu rozpoczęcia całej obecnej fali wzrostowej, czyli od połowy lutego. W skali pięciu sesji indeks największych spółek obniżył swoją wartość o 5,7%, a WIG zniżkował o 4,6%. To zdecydowanie popsuło techniczny obraz rynku i podkopało morale grających na zwyżkę. Jednak z "handlowego" punktu widzenia, znaczenie poniedziałkowego spadku nie powinno być zbyt duże.
Odbywało się ono przy bardzo niskich obrotach i spowodowane było czynnikami zewnętrznymi, które szybko ustąpiły. Inwestorzy doszli do wniosku, że reakcja na nieznaczne obniżenie przez Bank Światowy prognoz dla globalnej gospodarki była mocno przesadzona. Ale w trakcie kolejnych sesji notowania w górę już nie poszły. Indeksy poruszały się przez cały tydzień płasko w bok. Nie było mowy o powrocie na wyższe poziomy.
Najbardziej ucierpiały akcje spółek surowcowych. Subindeks WIG-Paliwa stracił aż 8,3%, o prawie 7% zniżkował też WIG-Chemia. "Neutralnie" zachowywał się wskaźnik WIG-Banki, tracąc 5,6%, czyli mniej więcej tyle samo, co główne indeksy. Zdecydowanie lepiej korektę wzrostów przetrwały indeksy małych i średnich firm. mWIG40 obniżył swoją wartość o niecałe 3%, a sWIG80 zaledwie o 1,4%. Trudno jednak z tego wyciągać jakiekolwiek wnioski. Potwierdza to tylko tezę, że miniwyprzedaż miała incydentalny charakter i była prawdopodobnie spowodowana paniczną reakcję kilku zagranicznych inwestorów. Ale jej znaczenia dla obrazu rynku umniejszać nie można.
Europa
Na najważniejszych europejskich rynkach akcji w minionym tygodniu trwały próby powrotu do tendencji wzrostowej. Nie szło to jednak nadzwyczajnie. Indeks giełdy niemieckiej stracił nieco ponad 1%, spadek francuskiego CAC40 wyniósł 2,7%. Jedynie londyński FTSE zdołał wyjść na niewielki plus. Sytuacja we Frankfurcie i Paryżu z punktu widzenia analizy technicznej nie jest jednoznaczna.
Trudno na jej podstawie sugerować, w jakim kierunku podążą wskaźniki. Na rozstrzygnięcie trzeba będzie trochę poczekać. Nieco większe szanse na wzrost wydają się rysować na parkiecie w Londynie, ale wcześniej nie jest wykluczony spadek do poziomu 7100 punktów. Jeśli jego obrona zakończyłaby się powodzeniem, indeks mógłby sporo wzrosnąć. Oczywiście, jeśli nie będzie przeszkód w postaci złych informacji gospodarczych.
Na parkietach naszego regionu sytuacja dość zróżnicowana. W Rumunii, po niedawnych silnych spadkach, indeks stara się ustabilizować wokół poziomu 3380 punktów. Rynek w Bukareszcie cechuje się jednak dynamicznymi ruchami i wzrost lub spadek o 4-5% jednego dnia nie jest tam niczym nadzwyczajnym. Węgierski BUX zdecydowanie odrabia straty z poprzedniego tygodnia i początku minionego. Jednak do szczytu z pierwszej dekady czerwca jeszcze bardzo daleka droga i mało prawdopodobne, by udało się ją pokonać "z marszu".
A sytuacja gospodarcza Węgier nie jest - mówiąc delikatnie - najlepsza, więc na trwałość zwyżkowej tendencji w dłuższym okresie raczej nie ma co liczyć. Rynek jest jednak dość kapryśny i reakcje na złe wiadomości bywają zaskakujące. Trochę podobny jest przebieg wykresu czeskiego indeksu PX50. Jedyna różnica jest taka, że odbicie z ostatnich dni nie jest tak dynamiczne i załamało się już w piątek. Na giełdzie w Sofii ostatnie sesje przebiegały dość spokojnie i bez jednoznacznego kierunku.
Rosyjski RTS stracił w ciągu tygodnia 5,5%. Przebieg poniedziałkowej sesji był dość dramatyczny, niemal tak, jak w Warszawie. Kolejne dni przyniosły niewielkie odreagowanie, a czwartek i piątek to płaski ruch w bok. Patrząc na wykres indeksu z nieco dłuższej perspektywy, trudno być optymistą.
Krótkoterminowo możliwy jest jeszcze niewielki wzrost, ale na dłuższą metę spadki wydają się nieuniknione. Gospodarka Rosji jest w fatalnym stanie. Jeśli dojdzie do tego spadek cen surowców, szczególnie ropy naftowej, pesymistyczny scenariusz jest najbardziej prawdopodobny.
Bardzo interesująco wygląda sytuacja na giełdzie tureckiej. Tamtejszy indeks, po spadku z początku czerwca i przebywaniu przez około dwa tygodnie w trendzie bocznym, odważnie i zdecydowanie ruszył w górę. Zanosi się na to, że dotrze przynajmniej do poziomu poprzedniego szczytu z końca lipca ubiegłego roku.
USA
Na Wall Street nadal "nudno", jeśli patrzeć na tygodniowe zmiany wartości indeksów. Dow Jones zniżkował o 1,4%, a rozpiętość wahań, liczona między najniższą a najwyższą wartością w trakcie pięciu ostatnich sesji wyniosła około 310 punktów - czyli 3,6%. Wygląda na to, że na bardziej zdecydowane rozstrzygnięcia trzeba będzie jeszcze trochę poczekać.
Sytuacja z punktu widzenia analizy technicznej wskazuje raczej na ruch w dół. O szybkim odrobieniu strat z tego roku w najbliższym czasie raczej nie ma co marzyć. Co prawda brakuje do tego zaledwie około 660 punktów, czyli 7,8%, ale w dzisiejszej sytuacji, w sprzyjających warunkach mogłoby to zająć kilka tygodni.
Bardzo podobnie kształtowała się sytuacja na - pilniej od dłuższego czasu śledzonym przez inwestorów - wskaźniku S&P500. Tygodniowa zmiana jego wartości wyniosła zaledwie 0,06%. Poniedziałkowe załamanie, sięgające ponad 3% zostało w trakcie kolejnych sesji zniwelowane. Koniec tygodnia to spokojny ruch w bok. Zbyt wielkich zmian w najbliższym czasie trudno się spodziewać.
Inwestorzy za oceanem zdają się ze stoickim spokojem przyjmować wszelkiego rodzaju oceny i prognozy, dotyczące zarówno amerykańskiej, jak i globalnej gospodarki. Wyjątkiem była poniedziałkowa reakcja na obniżenie przez Bank Światowy szacunków PKB. Po tym "wyskoku" wróciła im zimna krew i dalej siedzą na parkiecie z twarzami zawodowych pokerzystów. A pozostałe giełdy czekają w napięciu na rozwój wydarzeń i powtarzają ruchy amerykańskich kolegów, a właściwie ich brak.
Azja
Na głównych giełdach azjatyckich tygodniowe zmiany indeksów również były niewielkie: w Chinach i Japonii nie przekraczały 1%. Giełda w Szanghaju po poniedziałkowo-wtorkowym tąpnięciu kontynuuje marsz w górę. Wobec podwyższanych wciąż przez międzynarodowe instytucje finansowe prognoz dla chińskiej gospodarki, ten ruch wydaje się niezagrożony.
Pewnie za kilka tygodni dojdzie do ważnego testu poprzednich szczytów z lipca ubiegłego roku. Indeks Shanghai B-Share od początku obecne fali wzrostowej, trwającej od końca października ubiegłego roku zyskał ponad 110%. Trochę podobnie wygląda długoterminowa tendencja na giełdzie japońskiej. Tam również fala wzrostowa rozpoczęła się w drugiej połowie października ubiegłego roku bardzo dynamicznym odbiciem, po wcześniejszym dramatycznym spadku wartości indeksu.
Ale wzrost nie przebiegał tak "bezproblemowo" jak w Szanghaju. Po pierwszej fazie, trwającej do początku stycznia tego roku, przyszło kolejne załamanie, które sprowadziło wskaźnik do poziomu poprzedniego dołka. Dopiero od 9 marca, czyli podobnie, jak na wszystkich zachodnich giełdach, rozpoczęła się druga fala zwyżki, ze szczytem w połowie czerwca. Ale skala wzrostu wartości indeksu Nikkei wynosi "zaledwie" 40%, a więc jest nieporównanie mniejsza, niż chińskiego kolegi. Ale i sytuacja gospodarcza Japonii jest daleko odmienna od tego, co mamy w Chinach.
Drogę, jaką prawdopodobnie ma do przebycia indeks chińskiego parkietu, przebył już wskaźnik giełdy w Bombaju. Dotarł do szczytu z początku sierpnia ubiegłego roku i teraz znajduje się w fazie korygowania bardzo silnego wzrostu z ostatnich tygodni. Jeśli wkrótce uda się powstrzymać zniżki i byki powrócą do gry, może to być jeden z ciekawszych rynków dla wszelkiego rodzaju globalnych funduszy inwestycyjnych.
Rynek Walutowy
Na światowym rynku walutowym w minionym tygodniu obserwowaliśmy dość spore wahania. Od poniedziałku do wtorkowego południa dolar trzymał się mocno i za wspólną walutę płacono zaledwie 1,38 dolara. Kolejne półtora dnia to jednak dynamiczny spadek wartości "zielonego". W środę w południe euro wyceniano już na ponad 1,41 dolara.
Ta huśtawka skończyła się w piątek na poziomie 1,4 dolara za euro. Patrząc jednak z perspektywy nieco dłuższej niż kilka dni, te zmiany nie przybierają jakiejś dramatycznej skali ani nie kreują żadnego wyraźnego trendu. Można powiedzieć, że od początku czerwca mamy do czynienia ze względną stabilizacją wokół poziomu 1,4 dolara za euro. Z wyglądu wykresu kursu euro trudno wyciągać jednoznaczne wnioski, zaś informacji płynących z globalnej i amerykańskiej gospodarki nie sposób przewidzieć. A jeszcze trudniej odgadnąć, jak na nie zareagują inwestorzy.
Nasza waluta bardzo mocno osłabiała się właściwie jedynie w poniedziałek, czemu oczywiście winne było umocnienie się dolara wobec euro. Za "zielonego" na początku tygodnia trzeba było płacić 3,29 zł. Wtorek i środa to zdecydowany tryumf naszej waluty. Dolar staniał o około 10 groszy. Po tym "ciosie" dolar próbował kontry, ale piątek to ponowny pokaz mocy złotego.
Za dolara trzeba było płacić jedynie 3,19 zł. W pierwszej połowie czerwca dolar dwukrotnie próbował przebić się powyżej poziomu 3,3 zł i od tego czasu systematycznie słabnie. Od dwóch miesięcy poziomem równowagi między złotym i dolarem jest 3,22 zł. Wszelkiego rodzaju prognozy obarczone są dużym ryzykiem błędu i trudno opierać je bezpośrednio na przesłankach fundamentalnych. Jeśli spojrzeć z dłuższej perspektywy na wykres kursu dolara, widać wyraźnie, że zaczął się on osłabiać w połowie lutego, czyli wówczas, gdy na naszej giełdzie zaczęła się fala wzrostów, a giełdy światowe były "w przeddzień" takiego samego ruchu. Wniosek z tego taki, że dopóki na giełdach będą się utrzymywać wzrosty, dolar pozostanie słaby.
Dość podobnie przebiegała sytuacja w odniesieniu do euro. Od momentu, gdy na fali poniedziałkowego giełdowego załamania, szczególnie silnego właśnie w Warszawie, euro zdrożało do 4,54 zł, w kolejnych dniach złoty wyjątkowo skutecznie odrabiał straty. W piątek przed południem wspólną walutę przez moment wyceniano nawet na 4,48 zł. Skończyło się na 4,5 zł., czyli całkiem nieźle, jak na ostatnie czasy.
Czerwiec jednak charakteryzował się sporą zmiennością kursu euro wobec złotego. Przedział, w którym się poruszał to 4,4 4,54 zł. A 14 groszy różnicy w ciągu kilku dni to nawet jak na nasz rynek walutowy dość sporo, wyjąwszy szaleńczy okres opcyjnych spekulacji. Opinie o możliwości zwiększonych wahań pod koniec czerwca znów zresztą powracają w kontekście rozliczania opcji walutowych. Ale to już chyba przeszłość.
Frank w pierwszej części tygodnia straszył naszych kredytobiorców ceną przekraczającą 3 zł. Jednak ostatnie dni przyniosły wytchnienie ich kieszeniom. Stało się to dzięki szwajcarskiemu bankowi centralnemu, który pozostawił co prawda stopy na niezmienionym poziomie (za bardzo ich obniżać nie ma z czego), jednak potwierdził zamiar podejmowania działań zmierzających do osłabienia tamtejszej waluty. I jak zapowiedział - tak uczynił. W piątek przed południem franka można było kupić już za 2,92 zł. Później było nieco drożej, ale 2,95 zł to też nie najgorsza cena, szczególnie jeśli ma się w myśli wspomnienie o 3 zł.
Rynek Surowców
Na rynkach surowcowych w minionym tygodniu panowały bardzo zmienne nastroje. Poniedziałek i początkowo wtorek, to gwałtowny spadek cen ropy naftowej. Jeszcze w ubiegły piątek za baryłkę surowca gatunku Brent płacono około 71 dolarów. W miniony poniedziałek już tylko 66 dolarów. Oznacza to spadek o 7%.
Od wtorku notowania ropy bardzo skutecznie odrabiały wcześniejsze straty. Cena baryłki w piątek przed południem zbliżyła się ponownie do 71 dolarów. Okazało się jednak, że było to tylko krótkotrwałe odreagowanie. Tydzień na rynku ropy zakończył się na poziomie poniżej 69 dolarów za baryłkę.
Na te nerwowe ruchy składały się zarówno przesłanki fundamentalne, jak i doraźne informacje - na przykład o atakach nigeryjskich partyzantów na tamtejsze instalacje naftowe. W ostatnich dniach inwestorzy mieli okazję poznać wiele różnych prognoz i ocen sytuacji globalnej gospodarki, formułowanych przez renomowane międzynarodowe instytucje finansowe. Obraz z nich wynikający nie jest jednoznaczny i każdy mógł z nich wyciągnąć dowolne wnioski. Wyniki interpretacji widać było na rynkach. W skali tygodnia cena baryłki ropy spadła o około 3,5%.
W przypadku miedzi tendencje w ciągu tygodnia były bardzo podobne do tych, jakie panowały na rynku ropy. Tylko dynamika zmian była nieco mniejsza. Nie zanosi się, by w najbliższych dniach i notowania ropy i miedzi miały bić kolejne rekordy wysokości. Jeśli spojrzeć na wykresy cen tych surowców, to raczej nie widać powodów do optymizmu.
Specjaliści od analizy technicznej z pewnością dostrzegliby możliwość ukształtowania się formacji, sugerujących wyraźne spadki. Na razie bardziej widoczne są one w przypadku miedzi, ale i ropa pewnie się ich utworzenia wkrótce doczeka. Z prognoz dotyczących gospodarki nie płyną zbyt optymistyczne wskazania. Ale inwestorzy zawsze mogą mieć odmienne zdanie.
Notowania surowców rolno-spożywczych także nie napawają optymizmem. Ceny kakao, kukurydzy, soi czy pszenicy idą zdecydowanie w dół. Podobnie jak indeks surowców CRB, który wyraźnie odbił się w dół od oporu, znajdującego się na poziomie ustanowionym w na przełomie października i listopada ubiegłego roku. Oddalająca się perspektywa rychłej poprawy koniunktury w globalnej gospodarce nie rokuje zbyt dobrze trwającej od początku marca wzrostowej tendencji tego wskaźnika.
Nieco odmiennie, niż reszta surowców, zachowywały się ceny niektórych metali. Po dość mocnych spadkach, "zaległości" odrabiały pallad, platyna i przede wszystkim złoto. W piątek jego cena sięgała niemal 948 dolarów za uncję, podczas gdy jeszcze we wtorek można było ją kupić za mniej niż 915 dolarów.
Choć średnioterminowe perspektywy notowań złota z punktu widzenia analizy technicznej są mocno niejednoznaczne, warto śledzić ruchy na rynku tego metalu. Spadki cen mogą stanowić okazję do przyzwoitego zarobku, gdy nastroje na rynkach finansowych ulegną pogorszeniu. A taki scenariusz z pewnością nastąpi.
Kalendarium wydarzeń nadchodzącego tygodnia
29.06.2009-3.07.2009
Polska gospodarka nie odsłoni nam w tym tygodniu specjalnie wielu informacji o swojej kondycji. We wtorek poznamy wartość salda rachunku obrotów bieżących w pierwszym kwartale roku. Jego wielkość może wpłynąć na sytuację na naszym rynku walutowym, jednak można przypuszczać, że będzie to wpływ raczej krótkoterminowy i niewielki. Na złotego oddziałują o wiele silniej czynniki globalne. Wielkiego poruszenia na rynkach, szczególnie na giełdzie, nie powinien też wywrzeć środowy odczyt wartości indeksu aktywności w sferze przemysłu za czerwiec. Jeśli okaże się, że jego wartość jest znacząco wyższa niż w maju, może to spowodować niewielką zwyżkę notowań giełdowych. Tego samego dnia jednak będą publikowane analogiczne wskaźniki dla strefy euro i większości krajów europejskich. Nawet jeśli zabłyśniemy na ich tle, inwestorzy będą bardziej pod wpływem tego, co dziać się będzie w Europie. Siła złego na jednego, nawet gdyby był najlepszy, już nie raz dała znać o sobie.
Mimo że nasza gospodarka raz po raz udowadnia swoją względną siłę, nie jest w stanie oprzeć się kondycji swoich głównych partnerów handlowych. Jeśli się okaże, że publikowane w poniedziałek indeksy nastrojów konsumentów i nastrojów w gospodarce są gorsze niż się oczekuje, nie mamy co liczyć na zyski na giełdzie.
Na sytuację na rynku walutowym będą mieć wpływ słowa szefa Europejskiego Banku Centralnego po czwartkowym posiedzeniu banku w sprawie stóp procentowych. Stopy niemal na pewno nie ulegną zmianie, jednak czasy są takie, że inwestorzy reagują także na słowa, a nie tylko czyny. W piątek poznamy też dane o dynamice sprzedaży detalicznej w eurolandzie. Ta informacja może mieć znacznie większy niż zwykle wpływ na rynki, ponieważ w piątek Amerykanie świętują Dzień Niepodległości. Ich nieobecność na giełdzie da Europejczykom większą swobodę w wykazaniu się inwencją.
Amerykański serial informacyjny zacznie się na dobre dopiero we wtorek. Dane publikowane tego dnia mogą trochę inwestorom namieszać w głowach. Poznają wartość indeksów dotyczących kondycji rynku nieruchomości, nastrojów przemysłowców w rejonie Chicago i wskaźnik zaufania konsumentów. Jeśli którykolwiek z nich zaskoczy swoją wartością, wpłynie na wartość indeksów giełdowych. Więcej emocji można się spodziewać w środę, gdy pojawią się informacje dotyczące rynku pracy oraz nieruchomości. Także w czwartek inwestorzy będą mieli materiał do przemyśleń, bo poznają informacje o bezrobociu i zamówieniach w przemyśle. Tydzień może więc być ciekawy, ale ostatnio inwestorzy nie są zbyt skorzy do bardziej zdecydowanych działań.
Prognozy na przyszły tydzień
Od kilku tygodni na rynkach giełdowych panowała niepewność. Większość inwestorów była przekonana o nieuchronności korekty fali wzrostowej, trwającej ponad 4 miesiące. Można sądzić, że właśnie jej brak powodował, że nie podejmowali oni poważniejszych decyzji. Można by sądzić, że pojawienie się tej korekty powinno spowodować "odblokowanie" rynku i zakończenie marazmu.
Jednak niewiele wskazuje, by tak miało się stać. Jedynym skutkiem poniedziałkowego silnego spadku jest polaryzacja poglądów na to, co będzie się działo na parkietach w najbliższej przyszłości. W sytuacji, gdy decyzjami inwestorów rządzą emocje, trudno o stawianie prognoz. Nie jednak nie wskazuje na to, by rychło miało dojść do kontynuacji wzrostów. Bardziej prawdopodobne jest to, że będziemy świadkami dalszego poruszania się indeksów w bok. Do wystąpienia następnego impulsu.
Roman Przasnyski







