Facebook: Wielkie pieniądze na tajemnicze cele

Po co Facebookowi 5 mld dolarów, które chce pozyskać w ofercie publicznej akcji. Firma ma w kasie 3,7 mld dolarów, z działalności operacyjnej generuje potężny strumień gotówki, a nie zamierza płacić dywidendy. Odpowiedź może być prosta: aby przeżyć, trzeba się rozwijać. Facebook okres najszybszego rozwoju ma już za sobą. Chyba, że będzie chciał podbić Chiny.

Lektura liczącego 199 stron prospektu emisyjnego Facebooka nie daje odpowiedzi na pytanie, na co firma chce wydać środki uzyskane z emisji akcji. W dokumencie stwierdzono, że pieniądze mogą zostać wydane na akwizycje firm o komplementarnym biznesie, na zakup technologii lub innych aktywów. Skoro odpowiedzi nie ma, pozostaje czytanie między wierszami oraz spekulacje.

Pierwszym, a być może najważniejszym tropem jest zawarta w prospekcie informacja, kogo Facebook uważa za głównego konkurenta. Globalnie jest to Google i jego serwis społecznościowy Google+, który jest integrowany z innymi produktami Googla oraz wykorzystywany w coraz większej liczbie smartfonów system operacyjny Android. Wśród konkurentów na różnych lokalnych rynkach wymieniono takie serwisy społecznościowe, jak koreański Cyworld, japoński Mixi, działający w Brazylii i Indiach Orkut (jak podkreśla Facebook jego właścicielem jest Google) oraz rosyjski vKontakte.

Eksperci wskazują, że lwią część pieniędzy z emisji Facebook może wydać na umocnienie swej pozycji przed przystąpieniem do - jak się wydaje nieuniknionego - bezpośredniego starcia z Google. Walka będzie trudna choćby z tego powodu, że rywal, którego zasoby finansowe wynoszą niemal 45 mld dolarów, jest 10-razy większy od Facebooka i w ubiegłym roku wygenerował z działalności operacyjnej prawie 10 razy więcej gotówki niż największy światowy serwis społecznościowy.

Reklama

I Facebook i Google żyją z internetowej reklamy. W ostatnim roku 85 proc. z 3,7 mld dolarów przychodów najpopularniejszego na świecie serwisu społecznościowego pochodziło z tego źródła. W przypadku Googla reklama miała 96 proc. udział w wynoszących niemal 38 mld dolarów przychodach.

W ocenie analityków, Facebook może wydać znaczną część pieniędzy uzyskanych w pierwotnej emisji akcji, czyli w IPO, na wzmocnienie zespołu oraz na pozyskanie lub stworzenie nowych technologii umożliwiających zamienianie użytkowników i wiedzy o nich - a więc o tym co lubią, czym się interesują, skąd są i kto jest ich znajomymi - na pieniądze z reklamy. W grę wchodzi przede wszystkim rynek mobilny. Jak napisano w prospekcie, w 2010 roku rynek mobilnej reklamy wart był 1,5 mld dolarów, a do 2015 roku jego wartość wzrośnie do 17,5 mld dolarów. Jest więc o co walczyć.

Facebook chwali się co prawda w prospekcie, że aż 425 mln z 845 mln jego użytkowników korzysta z serwisu za pomocą komórki, ale kilka stron dalej wyraźnie stwierdza, że niewiele zarabia na tych klientach, bo w mobilnych aplikacjach nie można wyświetlać reklam. Nie ma się co czarować: podstawowym powodem takiego stanu rzeczy jest polityka Facebooka, który od zawsze nieco po macoszemu traktuje swe własne aplikacje mobilne.

W prospekcie firma sygnalizuje, że chciałaby zmonetyzować swoich mobilnych klientów, ale nie ujawnia jak i nie wie, czy jej się to uda. Zdaniem ekspertów zadanie może nie być proste. Po pierwsze, klienci tak na prawdę niezbyt przepadają za reklamą w komórkach. Po drugie, ewentualne reklamy w mobilnej wersji Facebooka mogą być blokowane przez operatorów. Po trzecie, każda zmiana w systemie operacyjnym dokonana przez jego producenta, a więc Google, Apple, Microsoft, Nokię czy Samsunga, może spowodować kłopoty z poprawnym działaniem aplikacji, a co za tym idzie z wyświetlaniem reklam.

W przygotowaniach do spodziewanej wojny z Google Facebook może zdecydować się na przejęcia. Tu w grę wchodzą zarówno firmy, które dostarczą narzędzia wspierające usługi związane z reklamą, jak i przejęcia innych serwisów społecznościowych, które zintegruje ze swoją platformą.

Drugim celem, dla osiągnięcia którego mogą być Facebook potrzebne tak ogromne pieniądze, są Chiny. Facebooka w Państwie Środka praktycznie nie ma, podobnie, jak nie ma tam Twittera, czy YouTube. Powód - nie zgadza się na to chiński rząd, który od dawna stara się cenzurować internet. W prospekcie wielokrotnie wspomniano o nadziejach i oczekiwaniach, jakie z Chinami wiąże Facebook.

W sytuacji, gdy na wielu rynkach Facebook okres hiperszybkiego wzrostu wydaje się mieć za sobą, a na innych zmaga się z lokalną konkurencją Chiny stają się coraz bardziej pożądanym rynkiem. Z danych przedstawionych w prospekcie wynika, że w 2011 roku średnia miesięczna liczba aktywnych użytkowników rosła miesięcznie o 19,8 mln wobec 20,7 mln w 2010 roku, ale wzrosty w USA i Kanadzie oraz Europie były w 2011 r. dużo wolniejsze niż rok wcześniej. Za to nadal szybko rosła liczba użytkowników z krajów rozwijających się takich jak Brazylia czy Indie.

Nawet, jeśli Facebookowi udałoby się wejść na rynek chiński, to musi się liczyć z olbrzymią konkurencją ze strony działających tam portali społecznościowych takich jak Renren, Sina i Tencent. Zdobywanie rynku może być więc kosztowne.

Tomasz Świderek

Obserwator Finansowy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »