Gładki budżet niedomówień
Przyszły rok zaczyna w Polsce nową dekadę wyrzeczeń, bo coraz trudniej będzie z budżetem państwa - twierdzą ekonomiści.
Przyszły rok zaczyna w Polsce nową dekadę wyrzeczeń, bo coraz trudniej będzie z budżetem państwa - twierdzą ekonomiści. Choć projekt na 2001 r. nie mógł być dobry, z uwagi na potrzebę niwelowania błędów budżetu br., to jednak zapewnia w miarę gładkie przejście gospodarki do cięższych czasów po 2003 r. Zabraknie wtedy "amortyzatora" dochodów państwa - wpływów z prywatyzacji, zaś trzeba się
będzie zmagać z rosnącymi spłatami kapitałowymi starego zadłużenia zagranicznego - powiedział
wczoraj prof. Andrzej Wernik, na spotkaniu Instytutu Finansów przy Wyższej Szkole Ubezpieczeń i
Bankowości. Wskazał kilka mankamentów projektu.
Choć ostatnio nie udaje się zebrać założonych wpływów z podatków pośrednich, to w 2001 r.
skuteczność fiskusa miałaby nieoczekiwanie wzrosnąć (nawet o ponad 17 proc.). Zaś już tylko
zawirowania wokół PZU mogą ograniczyć przychody z prywatyzacji o ok. 8,5 mld zł (do niecałych 10 mld
zł). Konieczne mogłoby być wtedy dwukrotne (do 18 mld zł per saldo) zwiększenie wpływów z emisji
papierów skarbowych (już dziś nominalnej wielkości 134,5 mld zł), co byłoby kataklizmem dla rynku
finansowego i co bardzo odbiłoby się na rozwoju gospodarczym za kilka lat - stwierdził A. Wernik.
Uznał, że rząd zawyżył (o 1,5-2 mld zł) prognozę deficytu samorządów i tym samym "przesolił" z nazbyt
skąpą oceną pułapu deficytu całego sektora publicznego. Jego zdaniem budżet na 2001 r. nie jest ani
wyborczy, ani nie poluzuje finansów, ale pozostają wątpliwości czy uda się zrealizować kilka
kluczowych dla projektu elementów.