Gospodarka: Ograniczyć wpływ pandemii, rozkręcić inwestycje

Ograniczenie negatywnego wpływu pandemii na gospodarkę, wsparcie dla najbardziej poszkodowanych branż oraz inwestycje publiczne wraz z pobudzeniem tych prywatnych - to główne finansowe wyzwania stojące w najbliższym czasie przed nowym gabinetem premiera Mateusza Morawieckiego.

Rekonstrukcja rządu została ogłoszona przez premiera w dniu, który zakończył trzeci kwartał 2020 roku - zdaniem ekonomistów w tym okresie polski PKB zwiększył się o 5-7 proc. w porównaniu do drugiego kwartału. Ale według nich w ujęciu rocznym gospodarka mogła skurczyć się o ok. 4 proc. po rekordowym spadku o 8,2 proc. pomiędzy kwietniem a czerwcem.

Jeśli nie nowe tarcze, to co

- Jednym z głównych wyzwań rządu jest ograniczenie do minimum wpływu drugiej fali pandemii na najbardziej narażone branże. To wyzwanie zarówno dla polityki gospodarczej, jak i zdrowotnej. Trzeba tak zarządzać drugą falą epidemii, żeby wyrządziła jak najmniejsze szkody gospodarcze - podkreśla w rozmowie z Interią Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole Bank Polska.

Reklama

- Nie wiemy, jak wysoka będzie druga fala pandemii, która ewidentnie się zaczęła. Jakimś czynnikiem ryzyka jest przytkanie się służby zdrowia. Napływające sygnały wskazują, że w niektórych miejscach to się dzieje. Jeśli dochodziłoby do tego na większą skalę, to rząd będzie wprowadzał większe obostrzenia. To oznacza wypłaszczenie się, a być może nawet spadek aktywności w czwartym kwartale 2020 r. i pierwszym 2021 r. Na razie tego nie przewiduję, ale taki scenariusz dopuszczam - zaznacza Borowski.

- Na czwarty kwartał 2020 r. założyliśmy brak ożywienia - dodaje w rozmowie z Interią Ernest Pytlarczyk, główny ekonomista Banku Pekao.

- Trajektoria epidemii wyznaczy trendy w gospodarce. Zdarzyło się to, co miało się zdarzyć, czyli jesień i druga fala pandemii. Ona oczywiście jest mniej straszna i inne są recepty, ale widać, że niektóre kraje jak np. Słowacja wprowadzają nawet stan wyjątkowy. Są większe obostrzenia i zapewne one pojawią się także w Polsce, choć w innej formie niż dotąd. A jeśli będą potrzebne kolejne tarcze finansowe, to będą one już "celowane w konkretne branże", bo te powszechne są bardzo drogie - podkreśla Pytlarczyk.

Kluczowe inwestycje

Ekonomiści i obserwatorzy spodziewają się, że z uwagi na przeciągającą się pandemię i jej skutki gabinet Mateusza Morawieckiego będzie zmuszony do poszukiwania nowych źródeł dochodów oraz ograniczania wydatków.

Wśród zapowiedzianych już zmian jest m.in. opodatkowanie spółek komandytowych, co pozostający w rządzie minister finansów Tadeusz Kościński tłumaczył przywracaniem sprawiedliwości społecznej.

Planowane jest też obłożenie składkami ZUS takich form zatrudnienia, które dotąd zwalniały z płacenia danin. Z drugiej strony tzw. estoński CIT ma zachęcić firmy do inwestycji. Rząd zwiększa też do 2 mln euro limit przychodów pozwalający na skorzystanie z niższego 9 proc. CIT, a także z 250 tys. euro do 2 mln euro limit przychodów przy opodatkowaniu firm w formie ryczałtu.

- W ciągu najbliższego roku-dwóch najważniejsze będą inwestycje (w drugim kwartale spadły o ponad 10 proc. rok do roku - red.). Chodzi o to, żeby je aktywnie wspierać dzięki odpowiedniej polityce gospodarczej - mówi Interii Ernest Pytlarczyk, główny ekonomista Banku Pekao.

- Dlatego rząd, pewnie głównie za pośrednictwem Polskiego Funduszu Rozwoju, będzie musiał odpowiedzieć sobie na pytanie, do których branż kierować pomoc. Konieczna będzie aktywna polityka gospodarcza - trzeba dalej zmieniać system podatkowy, czego dowodem jest np. estoński CIT, żeby z jednej strony wspierać inwestycje, a z drugiej uszczelniać system podatkowy (wcześniej VAT, teraz CIT, a potem PIT). Jeżeli gdzieś będą wprowadzane ulgi, to powinny być to ulgi inwestycyjne - dodaje ekonomista.

Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze

Zadłużajmy się, ale mądrze

W trakcie parlamentarnych prac znajduje się nowelizacja budżetu na 2020 r. zakładająca ponad 109 mld zł deficytu, a niedawno rząd przyjął plan finansowy na kolejny rok - w tym przypadku niedobór w publicznej kasie ma przekroczyć 82 mld zł.

- Stojące przed rządem wyzwania w zakresie finansów są tak naprawdę techniczne - trzeba respektować kryterium zadłużenia z konstytucji, czyli 60 proc. PKB, a to powoduje, że pewna kreatywność jest potrzebna (żeby uniknąć przekroczenia 60 proc. długu do PKB wg polskich standardów, choć dług według kryteriów UE może być wyższy  - red.). W Europie mamy zresztą taki trend, żeby stosować aktywną politykę fiskalną i zwiększać wydatki dla ratowania gospodarki - podkreśla Pytlarczyk.

- Mamy zielone światło na zadłużanie się w 2020 r., żółte w przyszłym roku i czerwone w 2022 r. To, co dziś jest kluczowe, to pokazanie średnioterminowego wiarygodnego planu stabilizowania finansów publicznych po 2021 r.: w jaki sposób deficyt ma być trwale i znacząco ograniczony, jakie działania mają być po stronie przychodowej i wydatkowej, jak ma wyglądać ścieżka długu do PKB - mówi Borowski.

Według rządowych planów państwowy dług publiczny według polskiej metodologii na koniec 2020 r. wyniesie 50,4 proc. PKB, w 2021 r. wzrośnie do 52,7 proc. PKB, a w 2024 r. ma spaść do 48,1 proc. PKB.  Z kolei deficyt finansów publicznych po wzroście do ok. 8 proc. PKB w 2020 r. ma się obniżyć do ok. 6 proc. PKB w 2021 r.

- Także kolejne lata, 2022 i 2023 rok, to będą trudne lata z fiskalnego punktu widzenia, ale to zacieśnienie w wykonaniu rządu będzie zapewne powolne - ocenia Borowski.

- Nasza prognoza dotycząca wzrostu gospodarczego w 2022 i 2023 r. jest dość optymistyczna. Rozkręcający się mechanizm unijny, w tym Fundusz Odbudowy, poprawa na rynku pracy, powrót ożywienia zaowocuje wzrostem PKB po ok. 4 proc. To będzie sytuacja sprzyjająca równoważeniu deficytu finansów publicznych bez dużych redukcji wydatków i dużych podwyżek podatków. Pozostaniemy w trendzie łagodnego zwiększania danin publicznych. Rząd będzie też działał na rzecz uszczelnienia systemu podatkowego - dodaje.

Ekonomiści podkreślają znaczenie planowanego Funduszu Odbudowy UE, który ma sfinansować wiele inwestycji w krajach członkowskich i pomóc w powrocie ożywienia w europejskiej gospodarce. - Im szybciej zostanie on uruchomiony i do Polski trafią granty w jego ramach, tym większe będzie odbicie gospodarki w najbliższych kwartałach, co będzie korzystne dla notowań złotego - podkreśla Jakub Borowski.

Jego zdaniem, gdyby polska gospodarka znalazła się w jeszcze gorszej kondycji, z odsieczą mógłby przyjść znów NBP. - Jeśli trzeba będzie się uciekać do głębszych obostrzeń, to pojawi się presja na RPP i działania, które mogą być negatywne dla złotego. Gdyby doszło do dużej fali obostrzeń, to rynek może zacząć wyceniać ujemne stopy procentowe w Polsce, co byłoby negatywne dla polskiej waluty. Ale w krótkim okresie kotwicą są działania głównych banków centralnych oraz plany stymulacyjne w USA i strefie euro - dodaje ekonomista Credit Agricole.

Paweł Czuryło


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »