Jak działa mafia na prowincji?

Kilka miesięcy temu przed poznańską delegaturą CBA zeznawał Sławomir M. Nie wiemy, co M. powiedział śledczym agencji. Ale wiemy, że chodzi o sprawę kupienia wyborów samorządowych w powiecie kolskim przez lokalnych polityków, z pomocą gangsterów. Okazuje się, że proceder jest dziecinnie prosty. Żeby kupić jeden głos wystarczy zapłacić 20 zł. Wersję M. potwierdził były prezes Olimpii Koło Marek Sobolewski...

Za sprawą mieli stać rzekomo miejscowi gangsterzy, w tym między innymi Roman R. (pseudonim "Rufio"), zatrzymany w grudniu 2009 r. przez Centralne Biuro Śledcze. R. to zięć Zenona Siwińskiego - prezesa konińskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Melioracyjnego i bliskiego znajomego prominentnego polityka PSL Eugeniusza Grzeszczaka, sekretarza stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. "Rufio" na sto procent był na jednej z imprez firmowanych przez Grzeszczaka. Wydarzenie miało miejsce 3 września 2005 r. w Słupcy, kiedy obecny parlamentarzysta był jeszcze starostą słupeckim. Są na to świadkowie.

Reklama

Koło to dwudziestotysięczne miasto we wschodniej Wielkopolsce, znane przede wszystkim z wyrobów sanitarnych. Działa tam potentat w dziedzinie produkcji ceramiki łazienkowej "Sanitec" Koło. W roku 2002 mieszkańcy miasta bali się wychodzić z domu. Jak wspominają - ulicami jeździli gangsterzy i strzelali z broni palnej. Wojna prowadzona była o zyski z prostytucji.

Do historii przeszedł tak zwany gang Golonów. Jego członkowie Jakub G. (pseudonim "Kuba") i Norbert J. (pseudonim "Gizbern") przez kilka tygodni więzili, terroryzowali i gwałcili bułgarską prostytutkę. W 2004 r. do Koła wraz z telewizją "Polsat" zawitał słynny detektyw Krzysztof Rutkowski. To była popisowa akcja. Ganiał sutenerów po dachu hotelu "Europa", a gdy jednego złapał, wypowiedział słowa, które do dziś mieszkańcom powiatu kolskiego zapadły w pamięci: "Pamiętaj k...., że na takich jak ty zawsze przychodzi koniec".

Jednak na kolskich gangsterów koniec szybko nie przyszedł. Rutkowski odstawił ich na Komendę Powiatową Policji, ale jeszcze tego samego dnia pojawili się w hotelu "Europa" i handlowali dziewczynami. O Kole stało się głośno również dwa lata później.

Przyjechał tam nie byle kto, bo słynny gangster z Pruszkowa, a zarazem świadek koronny "Masa". "Masa" biesiadował w miejscowej restauracji o intrygującej nazwie "Fantazja". Przyczepiła się do niego lokalna dziewczyna nazywana (nieprzypadkowo) w półświatku przestępczym "Francja". "Masa" jednak nie gustował w prowincjonalnych dziewczynach. Odstawił "Francję", co rozjuszyło lokalnego watażkę "Kwiatka", syna miejscowego potentata wyrobów wędliniarskich. "Masa" i "Kwiatek" posprzeczali się ze sobą. "Kwiatek" ściągnął chłopaków z miasta.

Przyjechali z kijami bejsbolowymi. Ale krew się nie rozlała, bo po policję zadzwoniła pracująca w restauracji kelnerka. "Masa" miał rzekomo zostać zdekonspirowany, a policja miała wystawić go "na pożarcie" lokalnym bandziorom. Co symptomatyczne - gdy przyjechali funkcjonariusze, ucięli sobie pogawędkę z gangsterami.

Sam Jarosław Sokołowski (pseudonim "Masa) wspomina to wydarzenie tak: "To, co się stało, jeszcze bardziej przekonało mnie, że system ochrony świadków jest pełen niebezpiecznych luk. Policjanci z Koła nie dosyć, że dali popis nieudolności, to jeszcze wystawili mnie lokalnym bandziorom".

Świadek koronny został zatrzymany i odwieziony na Komendę Powiatową Policji w Kole, jak ostatni zbir. Sytuacja była na tyle niebezpieczna, że musiał interweniować ówczesny minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro oraz szef małopolskiej policji Adam Rapacki. To jest "Dziennikarskie Archiwum X" - wydział śledczy "Gazety Finansowej".

Ekwadorski trop...

W 1999 r. do Ekwadoru poleciał Jarosław J. Jak się później okazało, była to dla niego bardzo długa podróż. Do Koła powrócił dopiero po ośmiu latach pobytu w ekwadorskim więzieniu, spędzając tam czas z groźnymi południowoamerykańskimi mafiozami.

O losie J. swego czasu epizodycznie dowiedziała się cała Polska - stał się on bowiem bohaterem jednego z wydań popularnego programu telewizyjnego Edwarda Miszczaka pod tytułem "Cela". Chłopak może mówić o wielkim pechu - przeszedł już pomyślnie kontrolę celną na ekwadorskim lotnisku, udał się do lotniskowej restauracji i czekając na samolot, w dobrym humorze popijał sobie coca-colę. Ale właśnie wtedy ktoś go wystawił.

Podczas oględzin, w opakowaniu z czekoladkami celnicy znaleźli u niego kilka gramów narkotyków. J. ma krótkie, łatwe do wymówienia - nawet dla obcokrajowców - nazwisko. Stał się instrumentem w mafijnej grze, padł ofiarą często stosowanego w gangsterskim półświatku procederu przemytu narkotyków, polegającego na wystawieniu jednego, tak zwanego "jelenia", aby ktoś inny mógł przemycić dziesiątki kilogramów białego proszku.

Żeby powrócić do Polski, zabrakło mu kilku godzin. Jeżeli nie zostałby osądzony w Ekwadorze w ciągu stu dni, wróciłby do Polski i odpowiadał przed polskim wymiarem sprawiedliwości, jednak dosłownie w ostatniej chwili przyszli po niego więzienni "klawisze". Dostał dwanaście lat, odsiedział osiem.

Co robił J. w Ekwadorze? Czyich interesów był emisariuszem? Jakie motywy go tam zaprowadziły? W Kole zawsze należał do tak zwanych chłopaków z miasta. Jego bliskim przyjacielem był Roman R. (pseudonim "Rufio") - człowiek bardzo dobrze ustosunkowany w miejscowym półświatku przestępczym, we wpływowych kręgach towarzyskich, a także sferach miejscowej, politycznej elity. Rzekomo, gdy J. był już na kontynencie południowoamerykańskim, w noc poprzedzającą feralne zatrzymanie kontaktował się z nim telefonicznie właśnie "Rufio". Później, gdy J. siedział już w ekwadorskim więzieniu, R. często do niego dzwonił, wysyłał mu paczki z różnymi towarami, a także pieniądze.

Na przełomie lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych kolskie grupy przestępcze rosły w siłę. Było to ważne ogniwo szerszej ogólnopolskiej mafijnej układanki. Ze względu na atrakcyjne komunikacyjne położenie w Kole krzyżowały się rozmaite gangsterskie strefy wpływów. Do roli dominatorów pretendowały tak silne ośrodki, jak Poznań, Łódź, Włocławek, Kalisz czy Kutno. Według naszych informatorów, J. pojechał do Ekwadoru spełnić ważną misję. Miał go wystawić ktoś z pogranicza polityki, biznesu i świata przestępczego, kogo w slangu przestępczym nazywa się "ptasim (niecenzuralne słowo)".

Dziś Jarosław J. jest taksówkarzem. Wozi dziewczyny do hotelu "Europa". Według wtajemniczonych, robotę tą załatwił mu właśnie "Rufio".

Prezes wszystkich prezesów...

Kim jest tajemniczy "Rufio"? W roku 2006 kandydował bezskutecznie do rady powiatu kolskiego z listy SLD. Zdobył 187 głosów, co biorąc pod uwagę jego przestępczą proweniencję stanowi i tak zdumiewająco dobry wynik. Ale w roku 2007 posiadał już na tyle silne koneksje, że sprowadził do Koła z okazji międzynarodowego turnieju piłki nożnej wicegubernatora (odpowiednik polskiego wicewojewody) Sergieja Tatusiaka, jednego z liderów ukraińskiej Partii Regionów.

Charakter tych powiązań powinno sprawdzić ABW. Tatusiak przywiózł do Koła specjalną nagrodę od ówczesnego premiera Ukrainy, a obecnie prezydenta Wiktora Janukowycza. Wręczał ją młodym piłkarzom nie kto inny, tylko sam "Rufio". R. jest bratem właściciela jednej z kolskich firm pogrzebowych i bliskim kolegą Tomasza I. byłego pełniącego obowiązki szefa kolskiego pogotowia ratunkowego.

Pewnego wieczoru na drodze wojewódzkiej Kościelec - Turek, nieopodal zjazdu na autostradę A-2, blisko jedynego przy tym szlaku komunikacyjnym Mc Donald'sa doszło do bardzo dziwnej sytuacji. W styczniu 2007 r. jadący z nadmierną prędkością samochód potrącił pijanego traktorzystę. Na miejsce zdarzenia przyjechała karetka i zakład pogrzebowy brata "Rufia".

Dokonujący oględzin lekarz stwierdził kategorycznie zgon. Grabarze włożyli ciało ofiary wypadku do worka. Jednak gdy ekipa pogotowia już odjechała, okoliczni gapie zauważyli, że denat się porusza. Karetka musiała przyjechać jeszcze raz. Człowiek zmarł dopiero trzy dni później w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Koninie. Podobnych sytuacji było bardzo dużo - przeważnie ludzie grabarza R. przyjeżdżali na miejsca wypadków prawie równo z ambulansami.

W roku 2005 "Rufio" został wiceprezesem Miejskiego Klubu Sportowego "Olimpia" Koło. Wejście w obszar działalności sportowej miało się stać dla niego przepustką na lokalne salony polityczne. Był częstym gościem obecnego starosty powiatu kolskiego Wieńczysława Oblizajka oraz byłego burmistrza Janusza Stępińskiego. Pod patronatem i za pieniądze miasta oraz powiatu organizował wiele wyjazdów sportowo-rekreacyjnych na Ukrainę oraz Węgry. W jednym z takich wyjazdów wziął udział Tomasz Żurawik - funkcjonariusz sekcji kryminalnej KPP w Kole, a prywatnie dobry kolega "Rufia". W rewanżu ukraińska młodzież wraz z tamtejszymi notablami przyjeżdżała do Polski. "Rufiowi" zależało, aby pokazywać się w otoczeniu (w kontekście) ludzi lokalnie ważnych, gdyż w ten sposób wyrabiał w ukraińskich partnerach przeświadczenie, że sam jest kimś ważnym, posiadającym wpływ na bieg lokalnych spraw, co miało ułatwiać mu prowadzone interesy. Ale większość organizowanych przedsięwzięć posiadała charakter wybitnie instrumentalny. Były prezes "Olimpii" Koło Marek Sobolewski wspomina je tak: "Nic nie działo się przypadkowo, młodzież, która wyjeżdżała na Ukrainę czy Węgry była starannie dobierana. Zazwyczaj trzeba było mieć dobrą metrykę, być synem kogoś lokalnie ważnego, aby wyjechać".

Teściem "Rufia" jest Zenon Siwiński, prezes konińskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Melioracyjnego. W kuluarach mówi się o nim - "prezes wszystkich prezesów". To człowiek z silnymi politycznymi koneksjami, lokalni samorządowcy oraz parlamentarzyści liczą się z nim, jak z Bogiem. Siwiński jest dobrym znajomym prominentnego polityka PSL, sekretarza stanu w Komitecie Prezesa Rady Ministrów - Eugeniusza Grzeszczaka.

Całkiem niedawno prezydent Bronisław Komorowski chciał zatrudnić polityka PSL w prezydenckiej kancelarii. Siwiński i "Rufio" wielokrotnie powoływali się na koneksje z Grzeszczakiem. Czarno na białym można udowodnić, że wzięli udział w jednej z imprez firmowanych przez Grzeszczaka, gdy był on jeszcze starostą słupeckim, 3 września 2005 r. w Słupcy. Czy Grzeszczak mógł nie podejrzewać, czym zajmuje się zięć Siwińskiego"? Czy polityk może w ogóle takich rzeczy nie wiedzieć?

Znajomością z Siwińskim chwali się wielu lokalnych polityków. Na stronach internetowych jednostek samorządowych województwa wielkopolskiego umieszczają na jego temat różne pochlebne laurki. Jeden z takich wpisów można odnaleźć w BIP-ie starostwa powiatowego w Kole:

"Kontakty samorządów z regionu konińskiego z samorządowcami z okolic Kijowa na Ukrainie biorą początek w 2002 r. Wtedy to delegacja konińskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Melioracyjnego z prezesem Zenonem Siwińskim na czele przebywała po raz pierwszy na ukraińskich ziemiach. Podczas spotkania z jednym z gubernatorów (odpowiednik polskiego wojewody), polska delegacja wyraziła chęć międzynarodowej współpracy samorządowej.

Wielkim entuzjastą takiej formy wymiany doświadczeń okazał się wicegubernator Siergiej Tatusiak. Pierwszym samorządem w powiecie kolskim, który nawiązał współdziałanie z miastem Ładyżyn było miasto Koło. A później, z inicjatywy Siwińskiego, podobne umowy podpisywały samorządy z pozostałych powiatów konińskiego regionu".

Kolscy samorządowcy o czymś jednak zapomnieli... Mimochodem kontakty z Ukraińcami nawiązywał również Roman R. (pseudonim "Rufio") zięć Siwińskiego, którego znajomym jest minister Grzeszczak. W grudniu 2009 r. Centralne Biuro Śledcze rozbiło zorganizowaną grupę przestępczą, trudniącą się sprowadzaniem podrabianego alkoholu i lewych papierosów zza wschodniej granicy. Szefem gangu był właśnie "Rufio" zięć Siwińskiego. Do nielegalnego obrotu wprowadzono 2,5 mln sztuk papierosów oraz 1,5 tys. litrów alkoholu. Na zabezpieczonych towarach widniały ukraińskie napisy. Szacuje się, że w wyniku działalności grupy skarb państwa stracił ponad milion złotych. Można rozważać hipotezę, że proukraińskie inicjatywy Siwińskiego były lobbystycznie wykorzystywane przez przestępców, na których czele stał jego zięć.

Cena głosu

Ciekawe rzeczy ma do powiedzenia Sławomir M. 26 listopada 2002 r. wieczorem do domu, w którym między innymi mieszkał M., weszły dwie kobiety. M. pamięta dokładnie, w jakim przyszły celu - płaciły po 20 zł za głosy. To było na dzień przed pierwszą turą wyborów samorządowych. "Z całej rodziny tylko ja nie sprzedałem głosów, bo byłem lojalny wobec kolegi z zakładu pracy, który też kandydował" - wspomina M. - Na drugi dzień (w terminie wyborów) ktoś miał przyjechać samochodem. To był zorganizowany mechanizm".

Według relacji M., kobietami, które zgłosiły się do jego domu w celu zakupu głosów, miały być rzekomo - doskonale znane w lokalnym środowisku - Aleksandra K. - była skarbnik Urzędu Miasta w Kole i Elżbieta R. - była radna miejscowego samorządu i żona właściciela szrotu samochodowego Janusza R. - tego samego, o którym prokurator Janusz Stupak mawiał nieoficjalnie, że ma wielkie szczęście, notorycznie unikając kłopotów z wymiarem sprawiedliwości.

Obydwie panie były swego czasu członkiniami miejscowego SLD. W listopadzie M. otrzymał wezwanie do poznańskiego oddziału Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Jaka jest treść jego oficjalnych zeznań - tego nie wiadomo.

Sęk jednak w tym, że M. nie jest jedynym świadkiem, który pamięta feralny, wyborczy weekend 26-27 listopada 2002 r. Wersję M. w szerszym zakresie potwierdził nam już we wrześniu ub. r. były prezes Olimpii Koło - Marek Sobolewski.

Swego czasu Sobolewski i "Rufio" byli kolegami. Ich drogi rozeszły się jednak, gdy ten pierwszy zorientował się w nieczystej grze, jaką prowadzi "Rufio". Chodziło o działalność lobbingową wokół Miejskiego Klubu Sportowego "Olimpia" Koło i niejasne, nieprzejrzyste powiązania. "Rufio" nie został wybrany (nie rekomendowano go) na następną kadencję do zarządu klubu. Jednym ze zwolenników takiego rozwiązania był Sobolewski.

Z informacji, jakie posiada Sobolewski wynika, że to właśnie jakoby nie kto inny tylko Roman R. (pseudonim "Rufio") przy pomocy kilku innych gangsterów organizował proceder kupowania głosów. Gangsterzy zatrzymywali samochody wiozące młodzież jadącą z dyskoteki w Uniejowie - wszystko działo się wcześnie rano, a więc mniej więcej w okolicach czasu, w którym otwierano lokale wyborcze. Później przez cały dzień dowożono ludzi do wyborczych urn.

Z informacji pozostałych świadków, którzy jednak na razie zastrzegli sobie anonimowość wynika, że w proceder kupowania głosów dla lokalnych polityków, podczas wyborów samorządowych w 2002 r. miał być zaangażowany jeszcze inny gangster zatrudniony w strukturach administracyjnych Urzędu Miejskiego w Kole. Lokalnie to dobrze znana postać, powiązana z SLD. Miał on mieć między innymi niejako bliskie powiązania z Aleksandrą K. - byłą skarbnik kolskiego magistratu oraz radną samorządu drugiego szczebla.

W czasie ostatnich wyborów samorządowych jego żona została wybrana w skład rady powiatu kolskiego - kandydując właśnie z listy SLD, mimo że wcześniej nie prowadziła aktywnej działalności politycznej, nie była powszechnie znana, a startowała z dalszego miejsca. Czy mógł być to tylko przypadek?

Gdy Sobolewski pozbył się "Rufia" spotkały go w życiu same nieszczęścia. Ktoś blokował konkurs, w którym ubiegał się o funkcję dyrektora szkoły, wszczęto wobec niego postępowanie karne, utracił dobre stanowisko w jednym z wiejskich ośrodków oświatowych. Sobolewski jest również w zainteresowaniu prowadzonego przez CBA rozpoznania operacyjnego. Czytacie Państwo "Dziennikarskie Archiwum X" - wydział śledczy "Gazety Finansowej".

Łańcuch wyborczej korupcji

Okazuje się, że mechanizm kupowania wyborów jest dziecinnie prosty. Jest to opowieść, od której lektury powinni rozpoczynać każdy dzień tak zwani zwolennicy jednomandatowych okręgów wyborczych. Kluczowe są trzy czynniki: po pierwsze - pieniądze, po drugie - dostęp do danych osobowych (szczególnie osób biednych, z rodzin patologicznych, które najłatwiej przekupić); po trzecie - przestępcze struktury. W sposób bardzo ciekawy opowiadał kiedyś o tym burmistrz Kłodawy Józef Chudy, podczas spotkania Towarzystwa Samorządowego: "Wchodzisz do lokalu wyborczego; podpisujesz listę obecności; otrzymujesz cztery karty do głosowania (wybory na burmistrza, rada miejska, rada powiatu, sejmik wojewódzki); kierujesz się za kotarę; chowasz do kieszenie kartę, która Cię najbardziej interesuje; pozostałe karty wrzucasz do urny; wychodzisz na zewnątrz i wynosisz kartę przestępcom". Oczywiście burmistrz Kłodawy wypowiadał te słowa dla celów profilaktycznych, aby przestrzec swoich kolegów samorządowców przed dość powszechnie stosowaną techniką wyborczego fałszerstwa.

Dalej wszystko idzie już łańcuchowo... Gangsterzy mając pierwszą kartę do głosowania mogą ją zakreślić i uruchomić system (ciąg) wyborczej korupcji. Jeżeli dysponują licznym zapleczem, szeroką infrastrukturą przestępczą są w stanie proceder ten przeprowadzić na ogromną skalę. Karta wyborcza uzyskuje konkretny ekwiwalent finansowy. Za głos płaci się 20 zł. Z finansowego punktu widzenia mechanizm jest całkowicie opłacalny, a przede wszystkim daje duże szanse skutecznego wyboru - w przeliczeniu 40 tys. zł można zamienić na dwa tysiące głosów, nie licząc tego co wyborcy spontanicznie sami wrzucą do urn. Tymczasem te same 40 tys. zł wpompowane w działalność marketingową nie stwarzają żadnej gwarancji wyboru. Inwestycja więc się opłaci.

Właśnie w taki sposób miejscowi gangsterzy, w tym między innymi "Rufio" mieli kupować wyborców dla lokalnych polityków SLD w mieście Kole, w 2002 r. Są w tej sprawie świadkowie. Jakoby beneficjentkami przestępczego przedsięwzięcia miały być była skarbnik Urzędu Miejskiego w Kole - Aleksandra K. oraz była radna i żona znanego właściciela szrotu samochodowego - Elżbieta R. Faktem jest, że K. uzyskała wtedy w wyborach do rady powiatu rekordowy wynik - "nabiła" aż 1061 głosów, kandydując dopiero z czwartego miejsca.

To jednak nie wszystko - nasi informatorzy wskazują, że podobnych przypadków mogło być więcej, a proceder wyborczego fałszerstwa nie ogranicza się jedynie do 2002 r. i dotyczy większej ilości ugrupowań. Rzekomo K. i R. były do tego stopnia zuchwałe, że same chodziły po domach w wieczór przedwyborczy i płaciły za głosy. Opowiadał o tym wielokrotnie mieszkaniec Koła Sławomir M.

Ofiara fotoradaru

Częściowo Aleksandrę K. dosięgła już sprawiedliwość. Kilka miesięcy temu została skazana wyrokiem w zawieszeniu za niedopełnienie nadzoru przy działalności Miejskiego Funduszu Profilaktyki i Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. Jej protegowana, a zarazem bliska znajoma była sekretarz miasta Koła - Danuta B.M. otrzymała w tej samej sprawie drakoński wyrok trzech lat pozbawienia wolności (sprawę tę opisałem gdy byłem dziennikarzem "Przeglądu Konińskiego" w artykule "Kołem rządzi syndykat przestępczy"). Gdy podczas czynności prokuratorskich B. przesłuchiwał prokurator Stupak, natarczywie naprzykrzał mu się jej bart - oficer wojska polskiego, wyszkolony w Rosji.

Za publiczne pieniądze przedstawiciele lokalnej elity (radni, urzędnicy) pływali statkiem po jeziorze w Mikorzynie, delektując się dobrym jedzeniem oraz popijając alkohol. B. transferowała pieniądze wraz ze swoim partnerem Zbigniewem K. na fikcyjne szkolenia z zakresu profilaktyki. Z samorządowej kasy wyprowadzili oboje kilkadziesiąt tysięcy złotych. Gdy policja prowadziła śledztwo, z kręgów gangsterskich docierały sygnały, że zostanie ono rzekomo umorzone.

Zdarzyło się jednak coś, co na pozór ze sprawą B. formalnie nie miało nic wspólnego, ale mogło stanowić logiczny związek przyczynowo-skutkowy. We wrześniu 2004 r. K. wpadła na pomysł, aby w Kole zaimplementować fotoradar. Był to samochód jeżdżący ulicami miasta i dokumentujący wykroczenia kierowców. Symptomatyczne, że pomysł bardzo spodobał się miejscowym gangsterom.

Projekt realizowała straż miejska. Ale było to jednocześnie ogromne uderzenie w policyjne interesy. Od tego momentu śledztwo przeciwko B. ruszyło całą parą. Miejscowe organy ścigania postanowiły jakoby pokazać, kto rządzi w mieście. W grudniu 2004 r. B. została spektakularnie aresztowana, zdjęto ją z biura w czasie pracy. Sposób zatrzymania wiernie przypominał czynności prowadzone swego czasu przez szefa CBA Mariusza Kamińskiego oraz ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobro. Wyczuwało się w tym dużą nadgorliwość.

Wcześniej ze źródeł zbliżonych do kolskiego półświatka przestępczego docierały sygnały, iż rzekomo B. miała być kandydatem lokalnej mafii w wyborach na burmistrza, w 2006 r., gangsterzy mieli jakoby zainwestować w nią duże pieniądze. Z uwagi na aresztowanie B. informacje te nigdy - ze zrozumiałych względów - nie mogły się potwierdzić, pozostają więc jedynie w sferze niezweryfikowanych domysłów i spekulacji.

Tymczasem w ostatnich wyborach samorządowych lokalne grupy przestępcze lobbowały na rzecz kilku kandydatów do organów stanowiących. Na sto procent udało im się wprowadzić do rady powiatu kolskiego żonę miejscowego gangstera. Ciąg dalszy nastąpi...

Roman Mańka

Pobierz: program do rozliczeń PIT

Gazeta Finansowa
Dowiedz się więcej na temat: afera | pierwsze pieniądze | mafia | przestępstwa gospodarcze | Prosty
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »