Klimatyczna pętla nie tylko na naszej gospodarki

Przyjęło się mówić, że współczesna rzeczywistość jest oparta na nowoczesnej wiedzy i rozumowaniu.Wiele ośrodków władzy zadaje jednak kłam tym opiniom. Polityka zaskakująco często skupia się na realizowaniu irracjonalnych projektów, niepopartych wiedzą naukową. Pionierem w tej materii wydaje się polityka europejska. Unijne projekty zbyt często opierają się na decyzjach motywowanych jedynie polityczne.

Obszarem, w którym dochodzi do wyznaczania pozamerytorycznych celów, jest polityka klimatyczna. Ona sprzeciwia się logicznemu rozumowaniu i faktom. Moda na zieloną ekologię prowadzi do niszczenia państw narodowych oraz przyczynia się do pogłębiania różnic w rozwoju poszczególnych państw Europy. Klimat stał się jednym z narzędzi walki o utrzymanie dominacji najsilniejszych graczy w UE. Dobrym przykładem takiego narzędzia jest wchodzący w życie w styczniu 2013 roku pakiet klimatyczno-energetyczny.

Reklama

W Polsce dokument wywołał kontrowersje, a krytycznych głosów pod adresem pakietu jest coraz więcej. Dziś mało słychać głosów popierających propozycje UE. Na pewno popiera go jednak władza polityczna w Polsce. W czerwcu, gdy w Sejmie trwała debata nad wnioskiem o referendum ws. pakietu, premier Donald Tusk stwierdził wprawdzie, że pakiet jest groźny dla Polski, jak dla "każdej gospodarki węglowej", ale uznał, że miał prawo mówić o sukcesie w 2008 roku, gdy podpisał pakiet. Tłumaczył, że za sukces ten uznawał zbudowanie koalicji, dzięki której pakiet miał znacznie łagodniejszy wymiar dla Polski.

Zdaniem obecnej władzy ostatecznej wersji pakietu nie ma się co bać. "Mity" narosłe wokół tego dokumentu obalała na początku listopada wiceminister środowiska Beata Jaczewska. "Mitem jest, że z powodu unijnego pakietu klimatyczno-energetycznego nastąpi gwałtowny wzrost cen energii" - oświadczyła, zaznaczając, że wchodzące w 2013 r. nowe zapisy pakietu nie są rewolucją. "Pakiet nie jest rewolucją, ale ewolucją dobrze znanego systemu. O ile KE sztucznie nie podniesie cen uprawnień do emisji CO2, polskie firmy są w stanie sobie poradzić. Szalejące ceny, emigrujący przemysł, masowe bezrobocie to mity" - zapewniała wiceminister.

Podobne stanowisko zaprezentował Parlament Europejski, popierając postulaty i zapisy dokumentu. W Polsce przeważają jednak głosy sprzeciwu. Eksperci i politycy wielu środowisk ostrzegają przed pakietem. Mówią, że szkodzi on krajowi, że może spowodować upadek wielu przedsiębiorstw oraz zmniejszy drastycznie konkurencyjność polskiej gospodarki.

Podsekretarz stanu w Ministerstwie Środowiska Bernard Błaszczyk, odpowiadając na interpelację poselską w piśmie z 27 października 2008 roku, powoływał się na krytyczną ocenę skutków pakietu, jaką przygotowała firma Ernst & Young.

"Na skutek wprowadzenia rozwiązań pakietu energetyczno-klimatycznego Polska poniesie bardzo duże koszty bezpośrednie i pośrednie, w szczególności: koszty bezpośrednie dla sektora energetycznego wyniosą ok. 2 mld zł w 2015 r. (1,3 proc. PKB) i będą rosły do poziomu 8 mld zł w 2020 r. (4 proc. PKB) i 15 mld zł w 2030 r. (4,8 proc. PKB); ceny energii oferowane przez producentów wzrosną o 60 proc. w stosunku do scenariusza bazowego (bez polityki klimatycznej); wielkość produkcji sektorów energochłonnych będzie niższa o 8-24 proc. niż w scenariuszu bazowym; w przypadku gospodarstw domowych skutki obejmą wolniejszy wzrost dochodów rozporządzalnych (o ok. 11 proc.) oraz zwiększenie do ok. 14 proc. udziału wydatków na energię w łącznej strukturze wydatków; koszty pośrednie dla całej gospodarki spowodują obniżenie poziomu PKB o 154 mld zł w 2020 r. i 503 mld zł w 2030 r. (odpowiednio 8 i 15 proc. w stosunku do scenariusza bazowego) oraz spowolnienie średniorocznej dynamiki wzrostu gospodarczego w latach 2010-2030 o 0,5 pkt proc.

Na podstawie wniosków z przeanalizowanych badań można stwierdzić, że zgoda Polski na wprowadzenie rozwiązań zawartych w pakiecie energetyczno-klimatycznym może z dużym prawdopodobieństwem wywołać poważne negatywne konsekwencje makroekonomiczne i społeczne" - czytamy w odpowiedzi MŚ, zamieszczonej na stronach sejmowych.

Krytyczną ocenę pakietu możemy również znaleźć w opracowaniu Instytutu Ekonomicznego Narodowego Banku Polskiego. Tam czytamy, że "wprowadzenie pakietu negatywnie wpłynie na gospodarkę. Spowolnienie to wynikać ma przede wszystkim z ograniczenia wydatków konsumpcyjnych gospodarstw domowych w wyniku wzrostu cen energii oraz spadku zatrudnienia". Dalej NBP wskazuje, że szczególnie mocno pakiet obije się m.in. na Polsce: "(...) w Polsce, podobnie jak w pozostałych nowych krajach członkowskich, negatywny wpływ wprowadzenia pakietu na gospodarkę będzie wyższy niż przeciętnie w całej UE". Raport Krajowej Izby Gospodarczej wskazuje, że największą ofiarą zapisów polityki klimatycznej realizowanej w Europie stanie się polski przemysł: "(...) w 2015 roku obciążenia ponoszone przez krajowy przemysł, wynikające z już realizowanych unijnych zobowiązań klimatycznych, wyniosą 5 mld zł rocznie. I będą rosły". Natomiast według analiz Banku Światowego polityka klimatyczna UE może obniżać PKB Polski od 0,5 do 1 proc. rocznie do 2030 roku.

Sprzeciw wobec pakietu klimatycznego łączy coraz więcej środowisk naukowych i politycznych, powstają również społeczne inicjatywy, mające na celu odrzucenie jego zapisów. Jak informował portal wGospodarce. pl, 28 września w Warszawie zainaugurowana została polska część Europejskiej Inicjatywy Obywatelskiej "Zawieszenie pakietu klimatyczno-energetycznego Unii Europejskiej". Celem akcji jest zebranie podpisów pod wnioskiem o zawieszenie realizowania groźnego dla Polski dokumentu. "Wejście w życie tych postanowień oznaczać będzie początek poważnych problemów polskiej gospodarki. To będzie też ogromne obciążenie dla budżetów domowych Polaków. Ale to nie jest tak, że klamka już zapadła ostatecznie. Możemy doprowadzić do zawieszenia obowiązywania pakietu, korzystając z Europejskiej Inicjatywy Obywatelskiej (EIO)" - tłumaczył Dominik Kolorz, szef śląsko-dąbrowskiej "Solidarności". O odrzucenie pakietu apelowali również posłowie Solidarnej Polski oraz PiS. Prof. Jan Szyszko w wywiadzie dla portalu Stefczyk.info tłumaczył: "Pakiet klimatyczno-energetyczny to niszczenie naszej gospodarki, uzależnianie jej od dostaw energii, uzależnienie od zagranicznych technologii, to blokowanie polskich zasobów energetycznych. On spowoduje niebotyczny wzrost cen energii już od 2013 roku. To również doprowadzi do wzrostu bezrobocia. Ten dokument niszczy bezpieczeństwo energetyczne kraju". Mimo apeli, zaangażowania wielu środowisk w Polsce oraz jednoznacznie krytycznej oceny pakietu klimatycznego, polskie władze wciąż tkwią w przekonaniu, że nie warto z pakietem klimatycznym niczego robić, że nie warto podejmować działań na rzecz jego zmiany.

Jednak wedle szacunków przywoływanych przez "Solidarność", zdecydowanie warto zmienić lub zawiesić pakiet. "Według wyliczeń ekspertów z powodu wdrożenia rozwiązań pakietu w 2013 roku ceny prądu wzrosną o 30 proc., a ceny ciepła o 22 proc. W kolejnych latach te ceny wzrosną o 60 proc. Skokowy wzrost cen energii negatywnie wpłynie na konkurencyjność i kondycję polskiego przemysłu i polskiej gospodarki. Skutkiem wdrożenia rozwiązań pakietu będzie też m.in. utrata od 250 tys. do nawet 500 tys. miejsc pracy w przemyśle" - czytamy w oświadczeniu "S" zamieszczonym na portalu wGospodarce.pl. Z kolei zdaniem Pawła Szałamachy, byłego wiceministra skarbu państwa, jednego z założycieli Instytutu Sobieskiego, a obecnie posła PiS, skutki realizacji pakietu dla polskiej gospodarki będą większe niż w pozostałych krajach UE z racji oparcia gospodarki na energetyce węglowej, która jest wysokoemisyjna. Przedstawiając bilans skutków pakietu, Szałamacha wskazuje: "Wzrost średnich kosztów wytwarzania energii wyniesie 65-80 proc. w latach 2015-2020 i będzie 2-3 razy wyższy od średniego wzrostu kosztów w UE; w liczbach bezwzględnych wzrost rocznych kosztów wytwarzania energii wyniesie ok. 8-12 mld zł rocznie (ze względu na koszty zakupu praw emisji); wzrost cen energii spowoduje wzrost udziału kosztów energii w budżetach domowych z 11 proc. w roku 2005 do ok. 14,1-14,4 proc. w latach 2020-2030; wydatki roczne za kwoty emisji CO2 po roku 2020, czyli po wprowadzeniu pełnego aukcjoningu w wysokości 34 mld zł; szacowany jest także ubytek PKB w wysokości 7,5 proc., czyli ok. 150 mld zł do 2020 roku.

Z drugiej strony, Polska może uzyskać wsparcie finansowe inwestycji w sektorze elektroenergetycznym o wartości 60 mld zł w latach 2013-2020 (tzw. mechanizm solidarnościowy)". Szałamacha wskazuje, że jego szacunki są wiarygodne i dokładne.

Dokładne szacunki i konkretne wyliczenia skutków obowiązywania pakietu mogą podlegać dyskusji, nie zmienia to jednak ogólnej oceny dokumentu. Rzeczywiście spowoduje on ogromne problemy polskiej gospodarki. Wynika to wprost z samej idei pakietu klimatyczno - energetycznego. Zgodnie z jego zapisami, w Unii Europejskiej do roku 2020 ma dojść do 20-procentowej redukcji emisji gazów cieplarnianych, 20-procentowego zwiększenia efektywności wykorzystania energii oraz 20- procentowego wzrostu wykorzystania energii ze źródeł odnawialnych.

To oznacza, że firmy emitujące CO2 czekają inwestycje zmniejszające emisję. Jednak to nie jedyne wydatki. Zasady działania pakietu tłumaczył ekspert ds. energetycznych Tomasz Chmal. Wskazywał on w jednym z wywiadów, że po roku 2013 firmy emitujące CO2 będą musiały nabywać prawa do emisji na aukcjach. "Zaczyna się dyskusja, ile i na jakich zasadach.

W 2013 roku Polska ma możliwość bezpłatnych emisji tylko na poziomie 70 procent, a 30 procent musi być nabyte na aukcjach. Ten poziom bezpłatnych pozwoleń na emisje będzie malał do zera w 2020 roku. To jest już prawem, zostało przyjęte w 2008 roku i od tego nie mamy już odwrotu" - tłumaczył Chmal. Jego słowa pozwalają zidentyfikować jednoznacznie źródło podwyżek i problemów. Pakiet energetyczno-klimatyczny nakłada obowiązek płacenia przez firmy, które chcą emitować dwutlenek węgla. Ich koszty działalności wzrosną, ponieważ dochodzą im nowe wydatki. Wiceminister środowiska Beata Jaczewska w sejmowej wypowiedzi zaznaczała, że w III okresie rozliczeniowym pakietu, czyli w latach 2013-2020, polska energetyka dostanie część uprawnień za darmo, w ramach tzw. derogacji. Jednak warunkiem tego jest zainwestowanie zaoszczędzonych pieniędzy w nowoczesne technologie. Wydaje się więc, że derogacje te nie są w stanie osłabić negatywnych skutków działań pakietu. Dokument prowadzi do wzrostu kosztów wytwarzania towarów i usług przez wszystkie zakłady emitujące CO2, w tym te wytwarzające prąd.

Pakiet klimatyczno-energetyczny uderza w podstawy działalności wielu obszarów gospodarki Polski. Podobnie jak wzrost ceny paliwa odbija się na wielu gałęziach oraz ostatecznie na budżecie konsumentów, tak i wejście w życie pakietu będzie w ostateczności skutkowało wzrostem cen produkcji energii elektrycznej, produkcji wielu towarów i usług, a w rezultacie odbije się na możliwościach konsumpcyjnych polskich rodzin. Wiele wskazuje na to, że pakiet niestety uderzy w popyt wewnętrzny w Polsce, który w ostatnich latach działał stabilizująco na sytuację gospodarczą oraz wyniki makroekonomiczne Polski.

Cios w podstawę polskiej gospodarki, jakim będzie pakiet klimatyczny, może bardzo osłabić sytuację Polski i Polaków. Jednak rządzący zdają się tego obecnie nie widzieć. Oni nie podejmują żadnej aktywności w tej sprawie. Mogliby się bowiem narazić na konflikt z najważniejszymi krajami Unii. To one bowiem zdają się być beneficjentem pakietu klimatycznego. Kraje takie jak Niemcy czy Francja będą zyskiwać na pakiecie.

Po pierwsze ich gospodarki są oparte na nowocześniejszych technologiach. Ich energetyka w znacznie mniejszym stopniu niż w Polsce opiera się na węglu. One więc nie będą musiały inwestować wielkich sum w modernizację przemysłu. Ich przemysł jest tańszy w przystosowaniu do wymogów pakietu.

Co więcej, to Paryż i Berlin dysponują nowoczesną technologią związaną z ograniczaniem emisji, zieloną ekologią oraz zwiększaniem efektywności energetycznej. To firmy z tych krajów zapewne staną się kontrahentami krajów UE, które będą chciały zmniejszyć emisję CO2. Kraje bogatsze mają do modernizowania znacznie mniej niż kraje biedniejsze, a dodatku ich rodzime firmy mogą zyskiwać na realizacji pakietu w krajach tzw. Nowej Unii. Przykładowo Niemcy dzięki wysokiemu wskaźnikowi eksportu towarów mogą przerzucać skutki wzrostu cen na zagranicznych odbiorców wytworzonych w ich kraju towarów. Pakiet daje im więc spore możliwości dodatkowego zarobienia na biedniejszych państwach.

Po co to wszystko? Czy pakiet ma sens?

Wydaje się, że nie, że mamy w tym przypadku do czynienia z zaślepieniem ideologicznym, próbą walki o zwiększenie dystansu między krajami tzw. nowej Unii oraz krajami Zachodu. Eksperci wskazują bowiem, że cele pakietu klimatycznego są czysto polityczne i nie mają żadnego uzasadnienia merytorycznego. Oficjalnie chodzi o walkę z globalnym ociepleniem oraz ograniczenie emisji CO2, która ma zagrażać ludzkości. Jednak w tym stwierdzeniu znajduje się wiele manipulacji. Jak wskazują analitycy, zmiana emisji CO2 zakładana w pakiecie nie zmieni wiele w skali globalnej.

Tomasz Chmal w wywiadzie dla Polskiego Radia przypominał, że "największymi emitentami, odpowiedzialnymi za prawie 30 procent emisji CO2 są Chiny, które w żaden sposób nie zamierzają ograniczać swoich emisji, produkują energię z tego, co jest najtańsze, i na takich zasadach, jakie uznają za najbardziej efektywne. Następny emitent, Stany Zjednoczone, faktycznie nie są zainteresowane (choć w deklaracjach może są) ograniczaniem emisji CO2, a to jest również kilkanaście procent emisji. Europa z tymi kilkoma procentami na tle USA i Chin wygląda dość blado, a jednak nakłada sobie najbardziej rygorystyczne możliwe przepisy".

Eksperci wskazują, że redukcja emisji CO2 w Europie o 20 procent uderza w pozycję Europy i osłabia gospodarki krajów, ale nie daje żadnych efektów w skali globalnej. Co więcej, naukowcy mają w ogóle wątpliwości, czy warto przejmować się polityką klimatyczną w takim rozumieniu, jakie forsują środowiska "ekologiczne". One wiążą globalne ocieplenie z działalnością człowieka. UE, idąc tym tropem, chce ograniczać emisję dwutlenku węgla. Zdaniem unijnych decydentów jest ona bowiem odpowiedzialna za globalne ocieplenie oraz nadchodzącą katastrofę ekologiczną na Ziemi. Tyle tylko, że globalne ocieplenie jest w tym rozumieniu jedynie hasłem politycznym, za którym nie stoją żadne naukowe opracowania.

Choć sprawa globalnego ocieplenia oraz emisji CO2 jest niezwykle upolityczniona, coraz więcej naukowców mówi o wątpliwościach związanych z zasadnością rozumowania "ekologów". Śp. prof. Przemysław Mastalerz, chemik pracujący na Politechnice Wrocławskiej, wskazywał, że nie ma przesłanek, by mówić o globalnym ociepleniu jako efekcie działalności człowieka. Przypominał, że "obserwacje geologiczne i paleobiologiczne dowodzą, że klimat na Ziemi zawsze podlegał dużym wahaniom. Zmiany klimatu w ubiegłych wiekach odbywały się bez udziału człowieka i jego gospodarczej aktywności, a więc nie ma podstaw do twierdzenia, że obecnie ludzka działalność jest jedynym czynnikiem decydującym o klimacie.

Ekowojownicy bardzo niechętnie przyjmują do wiadomości, że klimat zmieniał się bez udziału ludzi, a nawet próbują zaprzeczać, że w minionym tysiącleciu były duże wahania klimatu. Popełniają tym samym duże i kompromitujące ich kłamstwo" (Przemysław Mastalerz, "Argumenty przeciwko ekologicznym kłamstwom"). Inny znany profesor, śp. Zbigniew Jaworowski, były członek Rady Naukowej Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej, wskazywał z kolei, że polityka klimatyczna jest kłamstwem i manipulacją.

W rozmowie z Polskim Radiem tłumaczył w 2008 roku, że "przeznaczanie milionów dolarów na badania ludzkiego wpływu na "globalne ocieplenie" jest zbrodniczym marnotrawstwem". Naukowiec, który zorganizował m.in. 9 wypraw na lodowce obu półkul w celu zbadania globalnych skutków przemysłowego zapylenia atmosfery, uważał, że "handel emisjami CO2 i całe zamieszanie związane z redukcją emisji dwutlenku węgla przypomina średniowieczne polowanie na czarownice. Rządy państw zachodnich oczywiście popierają takie inicjatywy, ponieważ to się im po prostu opłaca. Redukcja CO2 ma zbawić klimat, a w rzeczywistości nie ma na niego żadnego wpływu". Na dowód swoich opinii przytaczał dane: "Ilość CO2, jaką emituje światowy przemysł, to zaledwie 4 proc. naturalnej emisji rocznej, a główny strumień pochodzi z oceanów.

Całe CO2 to zaś zaledwie ułamek składu atmosfery, a wszystkie gazy cieplarniane w powietrzu stanowią 5 proc.. Łatwo więc policzyć, że to, co my "produkujemy" do atmosfery, to 0,02 procent gazów". Badania Jaworowskiego pokazują również, że jest dokładnie odwrotnie, niż tłumaczą nam politycy. "Badania lodowcowe prof. Jaworowskiego pokazały, że w przeszłości najpierw zmieniała się temperatura, a dopiero potem ilość CO2 w powietrzu" - czytamy na portalu Polskiego Radia. Profesor Jaworowski przypominał, że "to, co obecnie obserwujemy, to "współczesna epoka ciepła".

Poprzednia, równie gorąca, miała miejsce około roku 1000. Było wówczas tak ciepło, że na Grenlandii uprawiano pszenicę (stąd nazwa - red.). Około 1400 roku przyszła "mała epoka lodowa", która trwała do połowy XIX wieku. Jej apogeum przypada na około 1760 rok, kiedy zimą zamarzały największe europejskie rzeki, na przykład Tamiza".

Współczesna Europa, w imię walki o dominację krajów dysponujących nowoczesnymi technologiami energetycznymi, chce zatrzymać naturalną fluktuację klimatyczną. Swoją walkę nazywa ratowaniem świata i ludzkości. Te słowa jednak nie są w stanie zaciemnić prawdziwego obrazu. Za pieniądze podatników, m.in. Polski, Unia chce dusić polską gospodarkę oraz drenować nasze kieszenie. Czyni to w imię walki o zyski dla swoich niskoemisyjnych gospodarek i fabryk.

Stanisław Żaryn

Gazeta Bankowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »