Alan Dershowitz. Listy do młodego prawnika. Tłum. Wojciech Bergier i Julian Bąkowski. Wydawnictwo C.H. Beck. Warszawa 2025
Był niedawno sondaż, z którego wynikało, że 53 procent Polek i Polaków nie ufa polskim sądom. Oznacza to prawdopodobnie tyle, że pozostałe 47 procent to szczęściarze, którzy nigdy z polskimi sądami nie miało nic wspólnego.
Ale żarty na bok. Poważna publicystyczna interpretacja tego kryzysu zaufania do Temidy jest oczywiście taka, że to przez polsko-polską wojnę o sądownictwo. Z tym tylko zastrzeżeniem, że jedna trzecia komentariatu powie wam, że to przez (prawników) Ziobrę i Kaczyńskiego. Druga tercja będzie zdania, że winę ponoszą (prawnicy) Bodnar i Żurek. Trzecia część uważa zaś oczywiście, iż powodem są wszyscy wymienieni powyżej.
Prawnik może wszystko, zwykły człowiek nie może nic
Ja bym to jednak poszerzył. Powiem tak: ten ewidentny kryzys zaufania do sądownictwa jest związany z tym prostym faktem, że w sądach kręci się wielu... prawników. A ludzie (przynajmniej ci normalni) żywią wobec prawników naturalne uczucia oscylujące między głęboką nieufnością oraz panicznym strachem. Uczucia te są oczywiste i wynikają z kolosalnej przewagi, jaką ma prawnik wobec zwykłego śmiertelnika we wszystkich fundamentalnych kwestiach ludzkiej egzystencji. Prawnik może wszystko, zwykły człowiek nie może nic. Prawnik wygra zawsze ze zwykłym człowiekiem. Zwykły człowiek może mieć całą rację moralną świata. Ale pierwszy lepszy wyślizgany "lojer" zawsze go przerobi. No chyba, że trafi na lepszego od siebie cwaniaka, czyli lepszego prawnika. To absolutnie oczywiste, a wszystkie nasze spory polityczne wokół sądów, trybunałów i tzw. praworządności mają wobec tego rolę wyłącznie wtórną.
Wiedziałem to niby już od dawna. Ale tak na serio udało mi się to ułożyć sobie w głowie dopiero pod wpływem lektury książki Alana Dershowitza, którą właśnie wpuszcza na polski rynek wydawnictwo C.H. Beck. Jeśli tylko nie żyliście przez ostatnie pół wieku na jakiejś innej planecie, to nazwisko Dershowitz musi być wam znane. Dziś facet jest już grubo po osiemdziesiątce, ale w czasie długiej kariery był ucieleśnieniem nowojorskiego adwokata-celebryty. Polaryzował jeszcze w czasach zanim w ogóle definiowano problem polaryzacji. W latach 70-tych rozsierdzał konserwatystów, gdy kontrował ich zakusy na ograniczanie wolności słowa. Ostatnio wrócił z emerytury, żeby doprowadzić do palpitacji wojujących progresywistów, gdy zgodził się bronić prezydenta Trumpa przed zarzutami o przekraczanie konstytucyjnych kompetencji.
Jego "Listy do młodego prawnika" to nie jest nowa rzecz. Wydana po raz pierwszy ćwierć wieku temu książeczka święciła triumfy jako zbiór błyskotliwych i dowcipnych esejów (żydowsko-nowojorskiego humoru nie przebije nic na świecie) z radami dla młodych adeptów prawniczej profesji. W zasadzie nawet nie tylko prawników, ale każdej inteligenckiej profesji w ogóle.
Ale ta książka czytana dziś broni się bardzo dobrze. Może nawet lepiej, niż broniłaby się kiedykolwiek wcześniej na naszym polskim gruncie. I tak wracamy do kontekstu polityczno-prawniczej zawieruchy, jaką mamy w Polsce obecnie.
Czytam Dershowitza między jednym a drugim wystąpieniem ministra sprawiedliwości Żurka, który chce przekonać opinię publiczną, że jedynym sposobem na przywrócenie w Polsce praworządności jest podział sędziów na dobrych i niedobrych. Na prawdziwych i na "neo". Ten Żurek nie działa w próżni. Każdy jego nowy wspaniały pomysł na naprawę praworządności można jednak równie dobrze czytać jako dalszą dewastację tejże. I tak się w Polsce obecnie bawimy.
Zdejmowanie prawników z piedestału. Kluczowa sprawa dla Polski
Na mnie lekkie i pełne dystansu uwagi Dershowitza o zawodzie prawniczym działają w tym kontekście bardzo uspokajająco. Całkiem jak gęsty balsam na skołatane nerwy i zmęczenie pytaniem, czy już jesteśmy państwem bez praworządności, czy też staniemy się nim dopiero za miesiąc. Na przykład, gdy Dershowitz wspomina swoich mistrzów - słynnych tytanów dumnej amerykańskiej Temidy: Luisa Brandeisa, Felixa Frankfurtera czy Davida Bazelona - to jednocześnie oddaje im respekt. Ale nie twierdzi, że byli nieomylnymi nadludźmi. Jeden miał w nosie pomoc europejskim Żydom w czasie Holokaustu, inny pomiatał współpracownikami, jeszcze w przerwach między wystąpieniami na rzecz równouprawnienia religijnego czy rasowego lubił odpoczywać w klubie "wyłącznie dla białych".
To zdejmowanie prawników z piedestału, pokazywanie ich systemowego uwikłania, stadnego myślenia i ideologicznej zapiekłości bardzo mi się podoba. Wydaje mi się, że tylko w ten sposób możemy zdejmować prawników z powrotem na ziemie.
Akurat dla nas w Polsce to jest obecnie absolutnie kluczowa sprawa.
Rafał Woś
Śródtytuły pochodzą od redakcji.
Cykl "Półka Ekonomiczna" w Interii Biznes co drugi wtorek.












