Unia straszy monopolistów. Na celowniku największe firmy

Nowa Europejska Komisarz ds. Konkurencji Margrethe Vestager rozpoczęła urzędowanie w spektakularnym stylu. W kwietniu, KE po pięciu latach śledztwa wystosowała pod adresem Google oficjalne oskarżenie o manipulację wynikami wyszukiwań. Wszczęto również postępowanie antymonopolowe dotyczące systemu operacyjnego Android. Udowodnienie zarzutów może zakończyć się liczoną w miliardach dolarów grzywną.

Tydzień później światowe media podały, że kolejnym koncernem, który będzie musiał się wytłumaczyć ze swoich godzących w wolny rynek praktyk, będzie znajdujący się na celowniku Komisji od trzech lat Gazprom. Czy ostatnie posunięcia brukselskich urzędników są tak przełomowe, jak wydają się na pierwszy rzut oka? Czy kary pieniężne dla potentatów rzeczywiście zwiększą biznesową konkurencję?

Zemsta rywala?

Dla informatycznego światka wojna Komisji Europejskiej z Google to nic nowego. W czerwcu 2012 r. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej podjął ostateczną decyzję na temat wysokości grzywny, jaką za złamanie prawa antymonopolowego KE nakazał zapłacić innemu korporacyjnemu gigantowi - Microsoftowi. Gdy w lutym 2008 r. zapadła pierwsza decyzja na ten temat, 860 mln euro (ponad miliard dolarów) było rekordowo wysoką karą, jednak rok później niechlubny wynik wyśrubował producent procesorów Intel. "New York Post" sugeruje wręcz na podstawie anonimowych źródeł, że śledztwo Komisji dotyczące praktyk Google opierało się w dużej mierze na donosach Microsoftu.

Reklama

Z kolei Michael Wolff z "USA Today" twierdzi, że twórcy najpopularniejszej wyszukiwarki mają po prostu więcej szczęścia niż imperium Billa Gatesa. Microsoft musiał zmagać się z negatywnym nastawieniem do wielkich korporacji i technologicznych innowatorów, zaś Google może przygotowywać linię obrony w czasach, kiedy podobne mu firmy zdołały przekonać społeczeństwo, że bez ich istnienia zostałby zahamowany postęp. W opinii Wolffa decyzja KE to anachronizm w dobie dyktowania warunków politykom przez koncerny, jednocześnie zaś prawdopodobnie ostatnia szansa prawnego okiełznania internetowego chaosu. Być może właśnie dlatego podkomisja amerykańskiego Senatu planuje przyjrzeć się powodom umorzenia postępowania antymonopolowego przeciw Google przez Federalną Komisję Handlu (FTC).

Wiele hałasu o nic?

Dochodzenie senatorów może przynieść interesujące rezultaty, ponieważ zdaniem ekspertów FTC zebrała przeciwko Google silniejszą amunicję niż KE. Udało im się udowodnić, że informatycy z Mountain View między 2006 a 2007 rokiem opracowali algorytm wyszukiwania, który faworyzuje tworzone przez nich serwisy. Zarzuty Komisji również koncentrują się na uprzywilejowanej pozycji Google Shopping, jednak zamiast na opiniach uczestniczących w testach aplikacji użytkowników, opierają się głównie na skargach konkurencyjnych witryn. Magazyn "Wire" nie bez racji zastanawia się, czy porównywarki ofert w rodzaju www.foundem.co.uk rzeczywiście mają prawo do oskarżeń o dyskryminację, skoro można je znaleźć w Google lub wpisać ich adres w przeglądarce.

Trzeba również pamiętać, że formalne oskarżenie to jeszcze nie kara. Spór prawdopodobnie potrwa kilka kolejnych lat, szczególnie jeżeli Komisja Europejska będzie próbowała ustalić, czy Android (tego systemu używało ok. 85 proc. sprzedanych w 2014 r. smartfonów) wykorzystuje swoją dominującą pozycję na rynku do promocji innych serwisów Google. Ta część śledztwa jest również w pewnym stopniu owocem skarg Microsoftu próbującego wprowadzać do urządzeń mobilnych własną wyszukiwarkę - Bing. Podejrzani zrzucają odpowiedzialność za niejasności na producentów telefonów, którzy rzekomo nie wykorzystują możliwości modyfikacji Androida. Podejmowane m.in. przez Amazon próby sprzedaży urządzeń pozbawionych aplikacji z Mountain View zakończyły się jednak komercyjną porażką.

Kolejny front wojny

Komisarz Vestager wymienia wzrost konkurencji na rynku energii jako jeden z priorytetów swojego urzędowania. Nie da się osiągnąć tego celu bez konfrontacji z Gazpromem, który wykorzystuje eksport gazu ziemnego do nagradzania i karania kontrahentów za ich politykę wobec Rosji. Mimo że postępowanie może zakończyć się gigantyczną grzywną w wysokości ponad 10 miliardów euro, jeszcze większym ciosem dla zaufanych Kremla byłaby utrata uprzywilejowanej pozycji w łańcuchów dostaw do państw, gdzie do tej pory byli monopolistami. Koncern najbardziej obawia się możliwości usunięcia z kontraktów klauzul o niesprzedawaniu surowca do krajów trzecich, co mogłoby wspomóc np. szantażowaną przez Gazprom Ukrainę.

Formalizacja oskarżeń na pewno nie pozostanie bez wpływu na całokształt stosunków Unii z Rosją. Do tej pory ze względu na napiętą sytuację władze zjednoczonej Europy obawiały się wyjścia na przeciw apelom niektórych państw wschodniej części kontynentu, które czuły się nierównoprawnie traktowane przez moskiewskich negocjatorów. Być może KE czekała na moment wyjątkowego osłabienia Gazpromu, którego pozycję w światowej energetyce od lat podcina wzrost eksportu skroplonego gazu z rejonu Zatoki Perskiej oraz wzrost eksploatacji niekonwencjonalnych złóż błękitnego paliwa w USA. Także amerykańskie dążenia do zniesienia międzynarodowych sankcji wobec Iranu mogą zaowocować spadkiem roli Rosji jako eksportera surowców, jednak na pewno byłby to długotrwały proces.

Coraz bliżej

Na razie Gazprom opiera swoją strategię przede wszystkim na długoterminowym kontrakcie na dostawy gazu do Chin. Jego realizacja wymaga jednak poważnych nakładów na infrastrukturę, a Azjaci okazali się wytrawniejszymi negocjatorami cen niż wiele państw Europy. Rosyjski koncern realizuje również projekty opracowane przed eskalacją konfliktu z Ukrainą. Należy do nich terminal LNG nad Morzem Bałtyckim - w Ust-Łudze w obwodzie leningradzkim. Jego przewidywana objętość to ok. 10-15 mln ton surowca rocznie. Inwestycja Gazpromu może odstręczyć inwestorów od udziału w podobnym przedsięwzięciu planowanym przez nadbałtyckie republiki postsowieckie i Finlandię.

Do tej pory Rosjanie twierdzili, że bez zapewniających im kontrolę rurociągów długoterminowych umów z innymi państwami nie byłoby możliwe zebranie funduszy na rozwój wydobycia oraz transport surowca. Z unijnego punktu widzenia jest to o tyle ważne, że Gazprom wciąż zaspokaja 30 proc. zapotrzebowania wspólnoty w potrzebne paliwo. Gdyby Bruksela wcześniej zadbała o sformułowanie wspólnej polityki energetycznej, nie wyłoniłyby się dysproporcje w traktowaniu poszczególnych krajów, które stały się przedmiotem zadrażnień z Rosjanami. Czyżby więc: mądry eurokrata po szkodzie?

Kordian Kuczma

Autor jest doktorem nauk politycznych PAN

Gazeta Finansowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »