Dwa tłuste lata dla Kowalskich

Gdy na świętego Prota jest pogoda albo słota, to na świętego Hieronima jest deszcz albo go ni ma - pisał Kornel Makuszyński. Kiedy porównamy prognozy różnych analityków ekonomicznych, możemy dojść do podobnych wniosków. Pamiętając o tym, że prognozy rzadko kiedy się spełniają, a obecne czasy cechują się na dodatek wyjątkową niepewnością, postarajmy się przewidzieć, co czeka polską gospodarkę w przyszłych latach.

Zazwyczaj największą uwagę w prognozach przykuwa tempo rocznego wzrostu PKB. Stanowi ono kluczową zmienną w ocenie stanu gospodarki danego kraju.

Polecamy PIT 2010

Mimo kryzysu, Polska utrzymała w 2009 r. dodatnie tempo wzrostu, przez co zyskała przydomek "zielonej wyspy". W 2010 r. nasz kraj wszedł w fazę ożywienia, a PKB z kwartału na kwartał rósł coraz szybciej, co powinno przełożyć się na ok. 3,7-proc. wynik w całym roku (stan na grudzień 2010 r.). Przewidujemy, że ta rosnąca tendencja zostanie podtrzymana w dwóch najbliższych latach. Wzrost gospodarczy dla Polski w 2011 r. wyniesie 4,4 proc., a rok później - 4,9 proc. Na tle przewidywań innych analityków są to całkiem optymistyczne rezultaty.

Reklama

Uzasadniony optymizm

Skąd przekonanie, że będzie tak dobrze? Konkurencyjne prognozy zostały sporządzone zanim Główny Urząd Statystyczny opublikował dane za III kwartał. Ogłoszenie 4,2-proc. wzrostu PKB (licząc rok do roku) w III kwartale poprawiło nastroje analityków, a zarazem zwiększyło prawdopodobieństwo ziszczenia się ponadprzeciętnych prognoz. Po drugie, za nadejściem jeszcze lepszej koniunktury w polskiej gospodarce przemawiają zaskakująco wysokie odczyty wskaźników koniunktury: polskiego i niemieckiego PMI oraz Ifo.

Purchasing Managers Index, czyli indeks menedżerów logistyki, to jeden z najpopularniejszych indykatorów koniunktury. Wskaźnik PMI opiera się na odpowiedziach pochodzących z ankiet kierowanych do przedsiębiorstw. Publikowany zawsze na początku miesiąca stanowi cenne źródło informacji o produkcji, zamówieniach, zapasach, dostawach i zatrudnieniu w sektorze przemysłowym Polski, Niemiec, strefy euro i wielu innych państw. Na podobnych zasadach skonstruowany jest indeks klimatu gospodarczego instytutu Ifo. Obydwa wskaźniki często wykorzystywane są do prognoz, ponieważ odnoszą się do nastrojów i oczekiwań przedsiębiorców, a to od nich zależy w dużej mierze przyszła koniunktura gospodarcza.

Co więc mówią najnowsze wskaźniki PMI? Aby się tego dowiedzieć, zbudowaliśmy prosty model prognostyczny opisujący tempo wzrostu polskiego PKB za pomocą dwóch komponentów polskiego PMI (zatrudnienie i nowe zamówienia eksportowe), jednego komponentu niemieckiego PMI (ceny produkcji) i wskaźnika klimatu Ifo. Wszystkie zmienne objaśniające zostały przekształcone z miesięcznych na kwartalne i opóźnione o jeden kwartał, aby możliwa była prognoza na jeden okres do przodu. Błąd prognozy od 2003 r. wynosił średnio 0,6 pkt proc., ale w ostatnich sześciu kwartałach nie przekraczał 0,4 pkt proc., co oznacza całkiem dobrą jakość prognostyczną modelu.

Z modelu wynika, że PKB w IV kwartale powinien wzrosnąć aż o 5,4 proc.! Jeśli nawet odejmiemy od tego wyniku 0,6 pkt proc., to nadal prognozowana wartość będzie zdecydowanie przewyższać konsensus i zapewne rzeczywisty odczyt, który w chwili pisania tego artykułu nie jest znany.

Skąd taka, przesadnie optymistyczna prognoza? Z grubsza rzecz ujmując, wskaźniki PMI zbliżają się do historycznych rekordów i przez to zawyżają prognozowane tempo wzrostu PKB. W rzeczywistości nie istnieje proste przełożenie między nastrojami menedżerów a wielkością produktu. Dlatego wnioski płynące z modeli często wymagają korekty eksperckiej. Może ona wynikać z popartej doświadczeniem intuicji ekonometryka albo z konieczności uwzględnienia czynników nieobjętych przez model, np. wpływu podwyżki VAT na inflację lub powodzi na sprzedaż mebli.

W prognozach instytucji międzynarodowych Polska wypada całkiem nieźle na tle innych krajów. Mimo to oczekiwany przez te instytucje wzrost polskiego PKB jest niższy od naszego bazowego scenariusza (przypomnijmy: 4,4 proc. w 2011 r. i 4,9 proc. w 2012 r.).

Najbardziej optymistyczna jest OECD, według której wzrost PKB sięgnie odpowiednio: 4 i 4,3 proc., czyli prawie tyle, co wzrost produktu światowego. Według Komisji Europejskiej wartości te będą o jeden punkt procentowy niższe. W tym miejscu należy podkreślić, że statystyki unijne różnią się od polskich odsezonowaniem (surowe dane zostają oczyszczane z wpływu różnicy w dniach roboczych itp.) Najbardziej sceptyczny w ocenie perspektyw polskiej gospodarki jest Międzynarodowy Fundusz Walutowy, który prognozuje 3,7-proc. wzrost w 2011 r.

Z punktu widzenia szarego obywatela takie prognozy mogą przypominać wróżenie z fusów, a różnice rzędu dziesiętnych części punktu mogą nie robić wrażenia. Tymczasem potencjalni inwestorzy zwracają na nie baczną uwagę. Dzięki temu korzystne prognozy dla naszego kraju mogą stać się samospełniającą się przepowiednią.

Inflacja, bezrobocie, PKB - zobacz dane z Polski i ze świata w Biznes INTERIA.PL

Spożycie i inwestycje w górę

Produkt krajowy brutto dzieli się na trzy składowe: spożycie ogółem, akumulację brutto i eksport netto. Spożycie, czyli inaczej mówiąc konsumpcja, obejmuje dość łatwą do oszacowania na podstawie ustawy budżetowej konsumpcję publiczną oraz indywidualną. Akumulacja zawiera tzw. nakłady brutto na środki trwałe, czyli inwestycje, które wywierają silny wpływ na kształtowanie się przyszłego poziomu PKB. Konsumpcja indywidualna oraz inwestycje stanowią często przedmiot oddzielnych analiz ekonomistów.

Przypadający na najbliższe lata szczyt realizowania projektów współfinansowanych ze środków unijnych i organizacja piłkarskich mistrzostw Europy z pewnością przyczynią się do wzrostu dynamiki inwestycji. Więcej wątpliwości wzbudza kwestia, jak zareaguje sektor prywatny. Do tej pory, mając w pamięci załamanie pokryzysowe i w rezultacie niewykorzystane w pełni moce produkcyjne, przedsiębiorcy nie byli zbytnio skorzy do inwestowania. Dlatego w 2010 r. dynamika nakładów na środki trwałe sięgnęła ok. -3,5 proc. Oceniamy, że w 2011 r. nastąpi odbicie do 9,5 proc., a w 2012 r. - nawet do 15,3 proc.

Konsumpcja indywidualna - w ostatnich kwartałach motor napędowy wzrostu polskiej gospodarki - będzie rosła względnie podobnie do PKB. W 2010 r. jej dynamika wyniosła ok. 3,2 proc., w 2011 r. - przyspieszy do 4,2 proc., a w 2012 r. - do 4,8 proc. Poprawa na rynku pracy zrekompensuje zatem z nadwyżką negatywny wpływ na konsumpcję podwyżki VAT. Warto dodać, że w naszych prognozach nie bierzemy pod uwagę możliwego zamrożenia płac i emerytur w wyniku podwyżki składki rentowej czy przekroczenia przez dług publiczny progu ostrożnościowego.

To, jak wiele zostanie wyprodukowane, wiąże się ściśle z sytuacją na rynku pracy. Wysoki wskaźnik zatrudnienia (poparty odpowiednią wydajnością pracowników) prowadzi do zwiększonej podaży dóbr. Natomiast fundusz płac, czyli iloczyn zatrudnienia i przeciętnego wynagrodzenia, stymuluje popyt. Wspomniane już inwestycje pociągną za sobą wzrost zatrudnienia. To jednak nie wszystko. Swój rynek pracy otwierają w maju 2011 r. Niemcy i Austriacy. Ci pierwsi już teraz kuszą uczniów polskich szkół zawodowych, by spróbowali swoich sił za zachodnią granicą. Oferują im atrakcyjne, jak na polskie warunki, zarobki. Dzięki temu z jednej strony spadnie stopa bezrobocia wśród mechaników czy ślusarzy, ale z drugiej strony - pewnych specjalistów może w Polsce zacząć brakować, czego pierwsze symptomy pojawiają się już dziś.

Dodatkowo nasz kraj powinien skorzystać na rosnącej aktywności zawodowej. Dwa lata to za mało na wyraźne ujawnienie się efektów demograficznych, wynikających z niskiej dzietności kobiet i starzenia się społeczeństwa. W tym czasie będzie się już jednak dało dostrzec pozytywne efekty zmian instytucjonalnych: odebrania przywilejów emerytalnych, uszczelnienia systemu przyznawania rent czy też powiązania wysokości emerytur z liczbą przepracowanych lat. Trudniej będzie uciec przed bezrobociem do stanu nieaktywności zawodowej. Widać to już teraz po liczbie długotrwale bezrobotnych - jej roczna dynamika rośnie nieprzerwanie z miesiąca na miesiąc od października 2008 r., czyli od upadku banku Lehman Brothers, który jest uznawany za początek ostatniego kryzysu. Oczywiście fakt, że długotrwale bezrobotnych przybywa coraz szybciej nie jest pozytywny. Jednak można żywić nadzieję, że szybko powrócą oni do zasobu zatrudnionych i nie utkną na lata w stanie nieaktywnym, co miało miejsce na dużą skalę po transformacji z początku lat 90.

O ile w 2010 r. wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw nie rosły dużo szybciej od inflacji (średnio 3 proc. w roku), o tyle spodziewamy się przyspieszenia ich wzrostu do ponad 4 proc. w 2011 r. i 6 proc. w 2012 r. Wzrośnie też zatrudnienie w przedsiębiorstwach. Jeszcze w ciągu ubiegłego roku spadało ono przeciętnie o 2,7 proc. W 2011 r. czeka nas przyrost liczby zatrudnionych w sektorze przedsiębiorstw nieprzekraczający 1 proc., a w 2012 r. - nieprzekraczający 2 proc.

Prognozowany wzrost płac i zatrudnienia przełoży się na spadek stopy bezrobocia rejestrowanego. W 2010 r. wynosiła ona przeciętnie blisko 12 proc. W 2011 r. powinna zmaleć do ok. 11,0 proc., a w 2012 r. - nawet do 9,5 proc.

Można więc postawić tezę, że wkrótce powrócą czasy jak sprzed kryzysu. Tyle tylko, że z większym zadłużeniem publicznym i podwyższoną zmiennością na rynkach finansowych. A to zaburza obraz sielanki, jaki mógł się wytworzyć dotychczas u czytelników.

Pełni obaw

Dlatego pora zrzucić różowe okulary i zwrócić uwagę na potencjalne zagrożenia czyhające na Polskę. Część z nich zdążyliśmy już zasygnalizować. Obawy o niewypłacalność niektórych krajów (nie tylko PIIGS - obniżono już rating Węgrom, grozi to Belgii, Francji, a nawet USA) mogą poważnie wpłynąć na postrzeganie Polski przez inwestorów. Ewentualna redukcja składki do otwartych funduszy emerytalnych może zaś sprawić, że inwestorzy na stałe umieszczą Polskę w jednym koszyku z Węgrami. Jeżeli silnie wzrośnie rentowność polskich obligacji, a tym samym koszt obsługi zadłużenia, wtedy nic nie uchroni nas przed przekroczeniem przez dług 60-proc. progu ostrożnościowego. To spowodowałoby terapię szokową, m. in. deficyt budżetowy musiałby zostać zredukowany do zera. Jeszcze większy kataklizm nastąpiłby w przypadku rzeczywistego ogłoszenia niewypłacalności przez Grecję, Irlandię lub Portugalię czy wobec rozpadu strefy euro.

Aby uniknąć takich tarapatów, polski rząd próbuje zapobiec narastaniu długu publicznego. Wystąpił już o zwiększenie elastycznej linii kredytowej przyznanej nam przez MFW, obiecał wsparcie dla krajów ze strefy euro, podwyższył także stawki VAT. Ta ostatnia decyzja sprawia, że inflacja w 2011 r. powinna, naszym zdaniem, ukształtować się blisko krańca przedziału docelowego RPP - 3,5 proc. Jako, że Rada Polityki Pieniężnej nie zdecydowała się na wyprzedzającą podwyżkę stóp procentowych na jesieni ubiegłego roku, nie zostało wyeliminowane niebezpieczeństwo wystąpienia efektu drugiej rundy. Efekt ten polega na tym, że pracownicy żądają podwyżek płac, widząc drożyznę w sklepach. Następnie przedsiębiorcy muszą zrekompensować wyższe koszty produkcji wyższymi cenami sprzedawanych dóbr. W ten sposób rozkręca się spirala cenowo-płacowa. Do tej pory Rada bagatelizowała możliwość wystąpienia takiego zjawiska, które mogłaby zdusić w zarodku za pomocą wyższych stóp. Pozostaje mieć nadzieję, że miała rację. Niemniej jednak nadejście zacieśnienia polityki pieniężnej jest prawie pewne, a główna stopa NBP na koniec 2011 r. powinna wynieść 4,75 proc.

W tym artykule skoncentrowaliśmy naszą uwagę na zmiennych realnych. Trudno prognozować inflację na dwa lata wprzód, a jeszcze trudniej - kształtowanie się kursu walutowego. Abstrahując od podawania konkretnych poziomów, złoty skazany jest na aprecjację, chyba że zaszłyby wyjątkowe okoliczności opisywane wyżej.

Zbyt niski kurs złotego zwiększyłby wartość zadłużenia zaciągniętego w obcych walutach, a z kolei zbyt wysoki - pogorszyłby położenie eksporterów. W fazie ożywienia gospodarczego rozwijającej się gospodarki, jaką jest Polska, import rośnie zazwyczaj szybciej od eksportu. O ile w 2010 r. obydwie kategorie wzrosły w podobnym stopniu, o ok. 10,5 proc., o tyle w następnych latach spodziewamy się pogorszenia salda obrotów towarowych i usług. W 2011 r. eksport zanotuje wzrost rzędu 10 proc., a w 2012 r. przyspieszy do niespełna 12 proc. Natomiast dynamika importu wyniesie odpowiednio 11 i 14 proc. Wskaźnik eksportu netto będzie więc negatywnie wpływał na wzrost całkowitego PKB.

Inflacja, bezrobocie, PKB - zobacz dane z Polski i ze świata w Biznes INTERIA.PL

Podsumowując, jeżeli nie zdarzy się, prawdopodobna jak nigdy, katastrofa, to statystycznych Kowalskich czekają dwa tłuste lata. Żeby usłyszeć, co stanie się w następstwie katastrofy albo po roku 2012, trzeba by chyba udać się do wróżki.

Do prognozowania użyto modeli wielorównaniowych autorstwa głównego ekonomisty Noble Banku Radosława Cholewińskiego.

Dominik Korniluk, Noble Bank

Private Banking
Dowiedz się więcej na temat: konsumpcja | zarobki | PKB | inwestorzy | VAT | tłusty | przedsiębiorcy | dług | zatrudnienie | fundusz | euro | NIK | eksport
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »