Czas na recesję w USA

Inflacja w ostatnich latach w Stanach Zjednoczonych praktycznie nie jest odczuwana i przyjmowane to jest jako oczywistość. Zapomina się powoli o czasach, kiedy chwilowa poprawa sytuacji ekonomicznej powodowała wzrost wynagrodzeń i cen, co dławiło rozwój i prowadziło do recesji. Czy słusznie?

Jak pisze Robert J. Samuelson w "Newsweeku", społeczeństwo nie koncentruje się obecnie na znaczących kwestiach, jeśli nie są one zapowiadane przez skandale, kontrowersje bądź masową śmierć. Jedną z informacji, która przechodzi niezauważona jest brak wysokiej inflacji.

Pomiędzy 1969 a 1981 rokiem rosnąca inflacja (osiągająca nawet 13 proc. w latach 1979 i 1980) spowodowała w USA cztery recesje gospodarcze. Najgorsza, w latach 1981-82, zaowocowała wzrostem bezrobocia na miesięcznym poziomie 10,8 proc. Obecny niski poziom inflacji leży u podstaw ekonomicznej zdolności regeneracji. Powoduje zainteresowanie pożyczkami długoterminowymi i, w rezultacie, boom na zakup domów.

Reklama

Nawet eksperci są zaskoczeni obecnym niskim poziomem inflacji. "Półtora roku temu, nieomal każda prognoza inflacyjna byłaby wyższa" - mówi ekonomista Nariman Behravesh z Global Insight. Jedną z przyczyn, przez które wyższe ceny ropy nie sparaliżowały ekonomii jest fakt, że nie spowodowały one powszechnego skoku cen innych produktów i płac.

Jest kilka teorii tłumaczących większą elastyczność ekonomii: sztywniejsza konkurencja, wyższa produkcja, większa globalizacja i zastój na rynku pracy. Wszystkie mogą być częściowo prawdziwe. Wciąż jednak główna przyczyna niskiej inflacji leży gdzieś indziej: to oczekiwania się zmieniły. W latach 70-tych i wczesnych 80-tych istniała samonapędzająca płacowo-cenowa spirala. Menedżerzy i pracownicy wierzyli że będzie inflacja - i ona się pojawiała. Stawiając czoło wyższym kosztom, producenci podwyższali ceny. Po podwyżce cen pracownicy oczekiwali wyższych płac. Producenci, obawiając się utraty dobrych pracowników, podwyższali płace, więc ich koszty rosły - i spirala się zamykała.

Spuścizną ery Alana Greenspana (jego kadencja kończy się w przyszłym roku) jest stłumienie tego samodestrukcyjnego efektu psychologicznego. Proces inflacyjny lat 70. był podtrzymywany przez politykę rządu: tanie kredyty i fundusze, które były przeznaczane na redukcję bezrobocia. Kiedy w roku 1983, po kryzysie, inflacja spadła do 4 proc., Greenspan podtrzymał poprawę poprzez uprzedzanie każdego wskrzeszenia inflacji. Dzięki jego posunięciom rośnie stopa procentowa na rynku rezerw banków komercyjnych (od 1 proc. w czerwcu 2004 do 3,25 proc. teraz).

O wiele łatwiej jest kontrolować inflację - i stabilizować ekonomię - jeśli ludzie nie wierzą, że wysoka inflacja jest nieuchronna i automatycznie podnosi ceny i płace. Od 1982 roku zanotowano tylko dwa momenty recesji. Transformacje jednakże następują na tyle powolnie, że większość Amerykanów przyjmuje obecny stan za pewny i niezmienny. Jest to bardzo znacząca kwestia, nawet jeśli tak bardzo lekceważona.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: inflacja | wzrost wynagrodzeń | USA
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »