Polityka gospodarcza w pułapce

Mimo nadziei na to, że rok 2012 przyniesie poprawę kondycji gospodarek Unii Europejskiej, szacunkowe dane Eurostatu za drugi kwartał nie pozostawiają złudzeń. Przewiduje się, że PKB w odniesieniu do II kwartału roku ubiegłego skurczy się o 0,4 proc. w strefie euro i 0,2 proc. w całej Unii Europejskiej. Przedłużająca się recesja coraz wyraźniej podważa adekwatność prowadzonej polityki gospodarczej. Czy dalsze zacieśnianie polityki fiskalnej jest uzasadnione?

Na pytanie o to, jaką strategię powinno przyjąć państwo w obliczu pogłębiającej się recesji, pierwszą przychodzącą do głowy odpowiedzią, mającą swoje uzasadnienie w klasycznej teorii ekonomii, jest ekspansja fiskalna. W odpowiedzi na spadek zagregowanego popytu, a co za tym idzie spadek produkcji i zwiększające się bezrobocie, rząd powinien zwiększyć wydatki, aby zrekompensować spadek wydatków prywatnych. Jeśli działania zostaną podjęte w odpowiednim czasie, biorąc pod uwagę opóźnienia związane z wdrożeniem strategii, fiskalny bodziec powinien wypchnąć gospodarkę z dołka. Polityka antycykliczna, mimo swojego uzasadnienia, napotyka falę krytyki ze strony zarówno polityków i opinii publicznej, jak i części ekonomistów. Najczęściej przedstawianym argumentem przeciw jest poziom długu publicznego. W debacie stawiane są pytania o to, czy można wyjść z kryzysu zadłużeniowego przez zaciąganie jeszcze większego długu. Skoro do kryzysu doprowadziło to, że gospodarstwa domowe pożyczały za dużo, czy rząd powinien pożyczać jeszcze więcej? Z tym tokiem myślenia rozprawia się laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii, Paul Krugman, dowodząc że istotą sprawy nie jest ogólny poziom długu w gospodarce, lecz jego dystrybucja. Problemem nie jest fakt, że gospodarstwa mają długi - ich zobowiązania są bowiem aktywami innych podmiotów, a to, że zadłużeni napotykają inne ograniczenia budżetowe. Gdy w gospodarce z jakiegoś powodu dochodzi do nagłej korekty w dół akceptowalnego poziomu długu, kredytobiorcy zaczynają ograniczać wydatki. Aby nie doprowadzić do spadku zagregowanego popytu, inni agenci powinni zacząć wydawać więcej - skłonić ich do tego ma obniżenie nominalnych stóp procentowych. Co się dzieje w przypadku, gdy stopy procentowe są na tyle niskie, że dalsze cięcia są niemożliwe? Jak się okazuje, odpowiednio duży szok może zepchnąć gospodarkę w pułapkę płynności, tym samym doprowadzając do punktu, w którym powszechnie znane reguły ekonomii przestają obowiązywać...

Reklama

Pułapka płynności

Wyobraźmy sobie sytuację, w której z różnych powodów (niestabilna sytuacja gospodarcza, niepewność jutra) podmioty gospodarcze objawiają silne pragnienie oszczędności. Zamiast wydawać, gromadzą gotówkę, a pieniądz ze środka zapłaty staje się środkiem przechowywania wartości. Standardową procedurą banku centralnego powinno być obniżenie stóp procentowych. Gdy jednak nominalna stopa procentowa jest na poziomie bliskim 0 proc. dalsze jej obniżenie jest niemożliwe. Dolną granicą stóp procentowych jest zero, co odzwierciedla fakt, że potencjalni pożyczkodawcy raczej zatrzymaliby pieniądze niż zgodzili się pożyczać po ujemnej stopie procentowej. W efekcie realna stopa procentowa jest zbyt wysoka, co z kolei skłania do dodatkowych oszczędności, pogłębia spadek popytu i produkcji, oraz tworzy presję deflacyjną. Spadek cen nie stymuluje popytu, a jedynie zwiększa realne obciążenie długiem, co motywuje podmioty gospodarcze do jeszcze większych oszczędności. Gospodarka wpada w zaklęty krąg stagnacji i deflacji, z którego nie mogą jej wyrwać standardowe narzędzia polityki pieniężnej. Zjawisko pułapki płynności zostało po raz pierwszy zaobserwowane w czasie Wielkiego Kryzysu. Zapewne zostałoby jedynie ekonomiczną osobliwością, gdyby nie doświadczenia Japonii z lat 90. XX. Okres ten nie bez powodu nazywa się "straconą dekadą"- straconą na rzecz głębokiej recesji. Czy pułapka płynności jest w takim razie pułapką bez wyjścia? Współczesna literatura podkreśla, że pomimo braku efektów zwiększania podaży pieniądza polityka pieniężna nie jest nieefektywna. Znaczenie ma zmiana oczekiwań podmiotów gospodarczych odnośnie przyszłej wysokości stóp procentowych. Przekonania kształtują rzeczywistość, ale jak pokazuje przykład Japonii, zmiana oczekiwań nie jest wcale prostsza od zmiany rzeczywistości. Jeżeli bank centralny nie może zobowiązać się do przyszłej polityki, tak zwane niekonwencjonalne instrumenty polityki monetarnej zawodzą, pomóc mogą, pod pewnymi warunkami, wydatki rządowe.

Teoretyczne rozwiązania

Według Krugmana pożyczka rządu może pomóc rozwiązać problem stworzony przez nadmiernie zadłużone gospodarstwa domowe. Przede wszystkim pozwoli gospodarce uniknąć wysokiego bezrobocia i deflacji w czasie, gdy sektor prywatny przywróci równowagę swoim budżetom. Z kolei Pontus Rendahl z Uniwersytetu w Cambridge postuluje, że rząd powinien wydawać więcej, nie mniej, zachowując jednak pewną ostrożność. Proponuje stymulowanie gospodarki z zachowaniem zbilansowanego budżetu, argumentując że wzrost wydatków rządowych nie musi przekładać się na wzrost długu, a może przyczynić się do wzrostu produkcji kilkakrotnie przekraczającego wydaną sumę. Jak dowodzi, mnożnik fiskalny może być bardzo duży, o ile spełnione są określone warunki. Pierwszym z nich jest znalezienie się gospodarki w pułapce płynności. W takiej sytuacji dolar wydany przez rząd nie jest dłużej dolarem niewydanym gdzie indziej, a dolarem mniej zachomikowanym przez zapobiegliwych konsumentów. Gdy dodatkowo w gospodarce jest wysokie, długo trwające bezrobocie, a co za tym idzie koszty pracy są niskie, firmy mogą tanio od razu zwiększyć produkcję. W takiej sytuacji wzrost wydatków rządowych nie tylko zwiększa produkcję, ale również obniża bezrobocie zarówno teraz, jak i w przyszłości. Z kolei jaśniejsze widoki na przyszłość przyczyniają się do zwiększenia popytu prywatnego i dalszego wzrostu produkcji, przerywając zaklęty krąg. Jedyną potencjalną przeszkodą jest konieczność przedstawienia przez rządzących racjonalnego planu wydatków, wraz z wiarygodną obietnicą, że ekspansja fiskalna nie zwiększy długu. Polityka wydatkowa i podatkowa nie może zwiększać niepewności, która doprowadziłaby do kolejnej fali pesymistycznych oczekiwań. Na przykładzie Japonii można powiedzieć, że błędy polityczne, takie jak jedynie częściowe podjęcie odpowiednich środków lub nieskoordynowane działania, które nie wpłyną na oczekiwania podmiotów, mogą nie tylko nie zakończyć stagnacji, ale pozostawić gospodarkę w jeszcze gorszym położeniu.

Teoria a praktyka

Czy wyżej opisane proste modele można odnieść do obecnej sytuacji strefy euro? Bez wątpienia mamy dziś do czynienia z kombinacją bezprecedensowo niskich krótkookresowych stóp procentowych i równoczesnej stagnacji gospodarczej. Jednak jak przekonywał pod koniec ubiegłego roku Benoît Coeuré, członek zarządu Europejskiego Banku Centralnego, obawa przed wpadnięciem w pułapkę płynności jest nieuzasadniona. Argumentem przemawiającym za tą tezą był i wciąż jest poziom inflacji, który nie spada poniżej bezpiecznej wartości 2 proc.. Drugi wymieniony argument, prognozowane na 2012 rok stopniowe ozdrowienie gospodarki, może budzić pewne wątpliwości. Druga połowa roku powoli mija, a końca recesji nie widać. Coraz wyraźniej natomiast słychać głosy ekonomistów nawołujących do zmiany kierunku prowadzonej polityki gospodarczej. Jak również obawy, aby zaciskany pas nie zacisnął się Europie wokół szyi.

Marta Kozakiewicz

TREND - Miesięcznik o sztuce inwestowania
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »