Rozmowy z UE: rola dziekana korpusu nam nie służy

Rozpoczął się Wielki Nerwowy Tydzień Unii Europejskiej. Wczoraj szef duńskiej dyplomacji Per Stig Moller konferował z ministrami spraw zagranicznych państw kandydujących.

Rozpoczął się Wielki Nerwowy Tydzień Unii Europejskiej. Wczoraj szef duńskiej dyplomacji Per Stig Moller konferował z ministrami spraw zagranicznych państw kandydujących.

Starał się wyczyścić przedpole szczytu Rady Europejskiej, aby prezydentom i premierom pozostał w Kopenhadze tylko najbardziej smakowity kąsek - ostateczne uzgodnienie przepływów finansowych w latach 2004-06 między budżetem UE a budżetami nowych państw członkowskich. Ministerialna sesja przebiegała w formule spotkań dwustronnych. Kandydaci występowali w roli studentów, kolejno zapraszanych przez egzaminatora. Pod jego drzwiami nie było giełdy wymiany informacji "o co pyta". Każdy kandydat wolał zachować tę wiedzę dla siebie.

Podkreślamy indywidualizację negocjacji akcesyjnych, jako że Polska wiele energii poświęciła na montowanie wspólnego frontu państw kandydujących i w naturalny sposób weszła w rolę dziekana ich korpusu. Ściągnięcie 15 listopada do Warszawy premierów całej dziesiątki było niewątpliwym sukcesem dyplomatycznym, ale zarazem potwierdziło, iż wspólnota interesów wszystkich naszych państw jest czystą utopią. W naturalny sposób wyodrębniają się Bałtowie (Litwa, Łotwa i Estonia), następnie Grupa Wyszehradzka (Polska, Czechy, Słowacja i Węgry) oraz pozostałe podmioty, występujące samodzielnie: Słowenia i obie wyspy - Malta i Cypr.

Reklama

W ostatnim czasie daliśmy sobie spokój z przewodzeniem całej dziesiątce i próbowaliśmy zewrzeć szyki przynajmniej Grupy Wyszehradzkiej. W odstępie pięciu dni odbyły się dwa robocze spotkania premierów V4 (Visegrad Four). Najgorętszym orędownikiem trzymania się razem na ostatniej prostej negocjacji jest Polska. Przekonujemy partnerów, iż da to efekt synergii, czyli wzmocnienia sumy wysiłków podejmowanych osobno. Dzięki staraniom Polski dzisiaj ukazuje się w "Financial Times" wspólny artykuł czterech premierów, precyzujący cele państw V4. To wartościowa inicjatywa, ale trudno przypuszczać, by UE po przeczytaniu artykułu zmieniła swoje dotychczasowe podejście. Dla niej Grupa Wyszehradzka jako podmiot w ogóle nie istnieje i każdy jej członek traktowany jest odrębnie.

Samo życie potwierdza, że państwom V4 z trudem udaje się osiągnąć bliskość asów z pokerowej karety. Sprawdzianem czystości intencji stał się niedawny wybór organizatora EXPO 2010. Wrocław i tak nie miał jakichkolwiek szans, ale w pierwszej turze zasłużył na 8-10 głosów przyzwoitości - od całego Wyszehradu i od kilku najbliższych członków UE. Jak wiadomo, otrzymał tylko 2 głosy - w tym Polski... Sprawa ta jest tylko symbolem, ale bardzo charakterystycznym. Jeżeli nie zakończymy negocjacji i w piątek sprawa członkostwa Polski w UE stanie w Kopenhadze na ostrzu noża - to Praga, Budapeszt i Bratysława na pewno nie "polegną' za Warszawę, tylko uczczą szampanem otrzymanie ogromnej premii finansowej.

Wygląda na to, że na trzy doby przed wyprawą do Kopenhagi polski rząd powinien zrezygnować z odgrywania roli dziekana korpusu kandydatów do UE.

Tym bardziej, że naszą przewodnią rolę osłabiają w oczach partnerów wieści rozchodzące się z Warszawy. Wczoraj w Kancelarii Premiera obradowała Narodowa Rada Integracji Europejskiej, natomiast w Sejmie w tym samym czasie ogłosił swoje ukonstytuowanie się Polski Komitet Niepodległości. To drugie ciało z niewątpliwą radością przyjęło wiadomości o faktycznym odrzuceniu przez UE najnowszych negocjacyjnych propozycji Polski, przedstawionych przez ministra Włodzimierza Cimoszewicza.

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: rola
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »