Po upadku Lehman Brothers. Kolejny kryzys przyjdzie

Regulacje rynku finansowego są za słabe, by uchronić świat przed kryzysem - mówi PAP prof. UW i ekspert Instytutu Sobieskiego Tomasz Grosse. Dodaje, że gdyby tąpnięcie nastąpiło w ciągu najbliższego roku, to wiele krajów byłoby bardziej bezradnych niż 10 lat temu.

PAP: W sobotę mija 10 lat od upadku amerykańskiego banku Lehman Brothers, który zapoczątkował globalny kryzys finansowy w 2008 roku. Wprawdzie przez ostatnie lata cieszyliśmy się dobrą koniunkturą, ale coraz częściej pojawiają się głosy wieszczące kolejne tąpnięcie. Jakie jest pana zdanie na ten temat?

Tomasz Grosse: Ekonomiści są zgodni, co do tego, że kryzys przyjdzie, tylko nie potrafią powiedzieć kiedy i jak duży będzie.

PAP: Co może być jego przyczyną?

T.G: Przyczyn kryzysu jest zwykle kilka. Obecnie mamy dość niepewną sytuację na rynkach finansowych. Z jednej strony mamy politykę monetarną Stanów Zjednoczonych, które systematycznie podnoszą stopy procentowe, wywołując przypływ kapitałów do Stanów Zjednoczonych. To może być niebezpieczne, bo w ciągu ostatnich lat znacząco wzrosło zadłużenie w dolarach. W amerykańskiej walucie na potęgę zadłużały się rządy, inwestorzy, przedsiębiorstwa. Zwłaszcza po kryzysie, gdy dolar był tani.

Reklama

Teraz, gdy FED podnosi stopy procentowe, dla wszystkich dłużników to problem. Obecnie dług zagraniczny denominowany w dolarach wynosi blisko 4 biliony dolarów i jest dwa razy większy niż 10 lat temu. Drożejący dolar może przyczynić się do utraty płynności finansowej, nawet upadłości wielu podmiotów. Drugim czynnikiem destabilizującym jest zapowiedź wojny handlowej.

Wiele wskazuje na to, że będziemy mieli nałożenie sankcji na import chiński do Stanów Zjednoczonych w sumie w wysokości 250 miliardów dolarów. Są nawet zapowiedzi prezydenta (USA Donalda - PAP) Trumpa, że cały import chiński do USA w wysokości ponad 500 miliardów może być objęty dodatkowymi cłami.

A turbulencje w handlu światowym mogą mieć przełożenie na rynki finansowe. Już dziś obserwujemy ucieczkę od walut tak zwanych Emerging Markets, czyli walut krajów rozwijających się. Dotyczy to przede wszystkim Turcji i Argentyny, ale niepewność inwestorów zaczyna dotykać tak naprawdę wszystkich krajów, które są lokowane w tym koszyku.

Po kryzysie światowym wprowadzono różne regulacje, które miały za zadanie zabezpieczenie światowego systemu finansowego. Banki musiały np. zwiększyć kapitały własne, wyeliminować najbardziej ryzykowne instrumenty finansowe, wprowadzono tzw. stress testy sprawdzające, w jakim stopniu bank jest odporny na turbulencje. To nie chroni nas przed kryzysem?

Niestety, wprowadzone regulacje są za słabe. Co więcej, niektóre kraje, np. Stany Zjednoczone, zapowiadają, że wycofają się z wprowadzonych kilka lat temu regulacji. Jeśli to zrobią, a wiele na to wskazuje, to osłabiają swój system finansowy. To może być niebezpieczne, bo jest to największy system na świecie. W USA od kilku tygodni część prezesów systemu rezerw federalnych domaga się zwiększenia rezerw ostrożnościowych w bankach. Chcą dokapitalizowania banków, co może oznaczać, że sytuacja jest ryzykowna. Większość republikanów jest powiększeniu rezerw przeciwna, bo gdyby tak się stało, banki musiałyby dodatkowo zamrozić część pieniędzy, więc mniej dolarów trafiłoby na rynek w postaci kredytów. Kłopoty z bezpieczeństwem systemu finansowego może mieć też Unia Europejska.

Tu też nie ma wystarczających zabezpieczeń. Świadczą o tym np. ostatnie afery z praniem brudnych pieniędzy przez banki. Danske Bank wyprał w ciągu jednego roku 30 mld dolarów. To samo było z bankami innych państw bałtyckich czy holenderskimi. Niepokoi mnie też, że banki centralne w większości państw nie mają instrumentów, które pozwoliłyby kryzys opanować. Gdyby tąpnięcie nastąpiło w ciągu najbliższego roku, to byłyby znacznie bardziej bezradne niż 10 lat temu.

PAP: O jakie instrumenty chodzi?

T.G.: Np. banki mają obecnie ograniczone możliwości tzw. luzowania ilościowego, czyli skupowania różnych papierów z rynku. Po prostu w czasie kryzysu kupiły ich bardzo dużo i nie zdążyły ich sprzedać. Po drugie: stopy procentowe są bardzo niskie, a w strefie euro nawet minusowe. Nie ma więc jak schodzić w dół, gdyby uderzył kryzys.

PAP: Które kraje mogą najbardziej ucierpieć z powodu kryzysu, a które są w stanie przejść przez niego w miarę suchą stopą?

T.G: Wielki kryzys, jak pokazuje doświadczenie sprzed 10 lat, może dotknąć wszystkich, zarówno kraje biedniejsze zaliczane do koszyka Emerging Markets, jak i bogate, takie jak Stany Zjednoczone czy państwa Europy Zachodniej. Oczywiście, im bogatszy kraj, tym skuteczniej będzie się bronił. Np. Amerykański System Rezerwy Federalnej jest bankiem centralnym dysponującym możliwością drukowania dolarów, co daje ogromne możliwości, żeby nawet w sytuacji kolejnego kryzysu się jakoś bronić.

Amerykanie korzystają z przywileju, że ich waluta jest główną walutą w obrocie międzynarodowym. Największe koszty poniosą kraje, takie jak Argentyna lub Turcja, które mają poważne wewnętrzne problemy makroekonomiczne. Mogą być one wystawione na największy atak spekulacyjny a nie mają odpowiednich rezerw, żeby chronić swoją walutę.

Jeżeli Argentyna nie będzie zasilana odpowiednimi pożyczkami z Międzynarodowego Funduszu Walutowego, to po prostu zbankrutuje.

A odpowiadając na drugą część pani pytania, to uważam, że najskuteczniej przed kryzysem mogą bronić się Chiny, ponieważ dysponują one najsilniejszymi instrumentami reagowania na sytuacje kryzysową na rynkach finansowych. Z jednej strony mają bardzo duże oszczędności, powyżej 3 bilionów dolarów, zdywersyfikowane w różnych walutach. Z drugiej zaś jest to kraj, który sprawuje silną kontrolę nad rynkami finansowymi, nad przepływami finansowymi. Już w tej chwili widać, że Chińczycy zacieśniają kontrolę nad swoimi instytucjami finansowymi i nad przepływami transgranicznymi.

Warto zaznaczyć, że tam większość banków to banki państwowe albo kontrolowane przez władze regionalne lub lokalne, co ułatwia kontrolę. Tam nawet jak Chińczyk kupuje wycieczkę zagraniczną i transferuje kilka tysięcy dolarów, to system to rejestruje. Dzięki temu Chiny są w stanie szybko zablokować wszystkie transfery. Zagraniczne banki na to narzekają, ale w sytuacji kryzysu taka kontrola bardzo pomaga. To ważne bo, jak wiemy z doświadczeń kolejnych kryzysów finansowych, inwestorzy w ciągu kilku godzin potrafią wyprowadzić potężny kapitał, doprowadzić do załamania się rynku, sprawić, że lokalny pieniądz staje się śmieciem.

PAP: A jak do kryzysu przygotowana jest Unia Europejska?

T.G: Strefa euro, jak pokazuje praktyka, jest w dalszym ciągu bardzo narażona na poważny kryzys. Jak pamiętamy ten krach finansowy z 2008 roku uderzył w strefę euro i doprowadził do kryzysu wynikającego z wewnętrznych słabości, które drzemały w wadach konstrukcyjnych unii walutowej.

Ta unia w dalszym ciągu nie jest odporna na taki kryzys. Ale, jak mówiłem wcześniej, wiele zależy od kondycji gospodarek poszczególnych krajów. Np. Niemcy z poprzedniego kryzysu wyszły bardzo szybko i tak naprawdę nie zostały nigdy dotknięte przez załamanie w strefie euro. Nawet w czasie kryzysu miały nadwyżkę zarówno eksportową jak budżetową. Z drugiej strony kraje mniej konkurencyjne borykały się z wychodzeniem z tego kryzysu przez wiele lat, niektóre w dalszym ciągu liżą rany po tamtym kryzysie i do dzisiaj i nawet za kilka lat nie wrócą do poziomu rozwoju sprzed 10 lat. Mówię na przykład o Włoszech, o Grecji.

Państwa te w dalszym ciągu są poniżej poziomu rozwoju, który miały 10 lat temu. To pokazuje, że te słabsze kraje w strefie euro mają w gruncie rzeczy gorszą sytuację, być może tym krajom byłoby o wiele łatwiej wyjść z kryzysu i odzyskać konkurencyjność, gdyby miały własne waluty.

PAP: A Polska?

T.G: Po pierwsze należałoby spojrzeć wstecz, czyli jak Polska reagowała na ten duży kryzys finansowy i później na ten następny, który był związany ze strefy euro. Byliśmy określani jako Zielona Wyspa, dlatego że zareagowaliśmy stosunkowo dobrze.

Po pierwsze dlatego, że mieliśmy słabo rozwinięty system finansowy, czyli nie mieliśmy tych wszystkich bardzo rozwiniętych, zaawansowanych instrumentów, które w teorii miały zabezpieczać, a tak naprawdę przyczyniły się do kolapsu systemu finansowego świata zachodniego.

Po drugie, nasz system narodowego nadzoru jest stosunkowo dobry, on jest bardzo ostry, nawet restrykcyjny. Ale dzięki temu instytucje finansowe, które funkcjonują w Polsce są bardziej kontrolowane niż w niektórych innych krajach Unii Europejskiej. I wreszcie po trzecie, uratowało nas to, że nie byliśmy w strefie euro. Mieliśmy własną walutę, która mogła się bardzo elastycznie dostosowywać do sytuacji kryzysowej. Nie mieliśmy sztywnego kursu powiązanego z euro czy wynikającego z polityki Europejskiego Banku Centralnego. W związku z tym nasz płynny kurs walutowy absorbował koszty uderzenia kryzysu, a nie polscy obywatele.

PAP: Co można zrobić, żeby ułatwić Polsce w miarę bezbolesne przejście przez kryzys?

T.G.: W sytuacji kryzysowej bardzo istotne znaczenie ma kondycja budżetu i systemu finansowego. W związku z tym, jeśli my chcemy się przygotowywać na przyszły kryzys, to powinniśmy mieć zrównoważone finanse publiczne, nadwyżkę finansową w miarę możliwości, powinniśmy mieć też ustabilizowany system finansowy. To znaczy, że np. banki powinny mieć odpowiednie rezerwy na wypadek pogorszenia sytuacji na rynkach.

Własna waluta w sytuacji kryzysu będzie się osłabiać. I jeżeli będziemy mieli zbyt duże zadłużenie zagraniczne np. w dolarze albo w euro, to wtedy może to być groźne.

Zarówno na poziomie kraju jak i przedsiębiorstw. Dlatego poziom długu powinien być monitorowany przez instrukcje nadzorcze. Warto zaznaczyć, że spadek kursu walutowego umożliwia poprawę eksportu. Można więc dostosować relacje gospodarcze do nowego słabszego kursu walutowego. To daje przedsiębiorstwom bardzo korzystne możliwości wyjścia z sytuacji kryzysowej.

Rozmawiała Ewa Wesołowska

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »