Wymiana pieniędzy

Tylko patrzeć, jak lada tydzień rozpocznie się w Polsce, a także w innych krajach kampania propagandowa, tzn. pardon - jaka tam "propagandowa"? - oczywiście "kampania informacyjna" na rzecz ratyfikowania traktatu konstytucyjnego, czyli - inaczej mówiąc - konstytucji Unii Europejskiej.

Wielu starszych ludzi poczuje, jakby ubyło im kilkadziesiąt lat, bo ta kampania informacyjna, podobnie zresztą jak kampanie poprzednie, będzie bardzo podobna do kampanii informacyjnych, które stręczyły nam zalety Związku Radzieckiego. Trudno się temu specjalnie dziwić, bo i dzisiaj stręczeniem zajmują się u nas również ludzie dobrze pamiętający Józefa Stalina, patronującego ich młodzieńczym miłosnym porywom ku cudnemu Rajowi Krat, tzn. pardon - oczywiście Krajowi Rad. Ale konstytucja - to jedna sprawa, a inną ważną sprawą jest wymiana pieniędzy, tzn. złotówki na euro. Charakterystyczne jest, że większość osobistości stręczących zalety Unii, koncentruje się wyłącznie na kwestii, kiedyż, ach kiedyż przyłączymy Polskę do strefy euro. W świetle "kampanii informacyjnej" ta łzawa tęsknica jest zrozumiała, bo jak już wejdziemy do strefy euro, to tak, jakbyśmy znowu, a właściwie nie "znowu" tylko wreszcie, znaleźli się w Cudnym Raju, gdzie wszyscy "jedzą białe bułeczki" zaś "pianista pierze bieliznę swą w chemicznej pralni". Tymczasem, jak zawsze przy wymianie pieniędzy, najistotniejszą kwestią nie jest jej termin, tylko kurs, według którego odbywa się wymiana. Tymczasem akurat o tym - sza! - jeśli oczywiście nie liczyć wypowiedzi premiera Marcinkiewicza dla miesięcznika "Forbes", że "optymalny" kurs euro, to 4,20 zł.

Reklama

Historia naturalna wymian

Tymczasem Polska ma doświadczenia z wymienianiem pieniędzy, bo w swojej najnowszej historii przeżyła dwie wymiany i jedną denominację, jeśli oczywiście nie liczyć wymiany przeprowadzonej przez władze Generalnego Gubernatorstwa w czasie drugiej okupacji niemieckiej. Wtedy chodziło o wymianę złotych polskich ma tzw. "młynarki", zaś pierwsza wymiana miała miejsce w roku 1924. Wcześniej, bo jeszcze za czasów pierwszej niemieckiej okupacji w okresie I wojny światowej, zainstalowana została bowiem przez Niemców na terenie Królestwa Kongresowego Polska Krajowa Kasa Pożyczkowa, która emitowała walutę w postaci marki polskiej. Ta sytuacja utrzymała się i w pierwszych latach niepodległości. W 1918 roku dolar kosztował 2,14 marki polskiej. W roku następnym - już 26,36. Rok później kurs dolara wzrósł do 137,99 marki. W 1921 roku za dolara płacono już 702.71 marki, ale prawdziwa orgia rozpoczęła się później. W roku 1922 dolar kosztował już 4242,10 marek, ale to jeszcze nic, bo rok później osiągnął cenę 1 502 976 marek, a w roku 1924 - już 2 220 238 marek polskich. Można sobie wyobrazić, w jakim tempie topniały zasoby obywateli przy takiej inflacji.

Tedy 11 stycznia 1924 r. Sejm uchwalił ustawę o naprawie Skarbu Państwa i reformie walutowej. 20 stycznia prezydent podpisał Statut Banku Polskiego, który przyjął formę prywatnej spółki akcyjnej, żeby zachować niezależność od rządu. Tak w każdym razie uważał twórca tego dokumentu, prof. Roman Rybarski. Rozpoczęto subskrypcję akcji. Wykupiło je 176 tys. akcjonariuszy, a 1 procent przejął Skarb Państwa. Bank rozpoczął działalność 28 kwietnia, tzn. m.in. wymieniał marki na złote według kursu 1 800 000 marek za złotówkę, która stanowiła równowartość franka szwajcarskiego w złocie. Złotówka była oparta na standardzie dewizowo-złotym, tzn. obieg pieniężny miał być pokryty w co najmniej 30 procentach zapasami złota, srebra, walut zagranicznych i wymienialnych na złoto dewiz. Oznaczało to, że ilość pieniądza w obiegu uzależniona została od stanu rezerw Banku Polskiego. Teraz jest całkiem inaczej, w każdym razie jeśli wierzyć red. Jackowi Kurskiemu z "Gazety Wyborczej". Twierdzi on, że wartość obecnej polskiej waluty opiera się na "sile charakteru Leszka Balcerowicza". Skąd w takim razie biorą się wahania kursu walutowego, które tak martwią eksporterów i importerów?

Ale mniejsza o to, chociaż z drugiej strony i dzisiaj przyjemnie pomyśleć, że Bank Polski był niezależny, bo był prywatny, a cała "polityka pieniężna" zapisana była we wspomnianym postanowieniu statutu o 30-procentowym pokryciu. Ale, jak mówią mężni Czesi, to se ne vrati! Więc druga wymiana pieniędzy nastąpiła w październiku 1950 roku. 28 Sejm uchwalił ustawę, która po dwóch dniach weszła w życie. 1 nowy złoty wymieniany był za 100 starych w gotówce, a na rachunkach bankowych - jeden za trzy. Autorom chodziło o pedagogiczne ograbienie "spekulantów", którzy chowali pieniądze przez argusowym okiem Hilarego Minca i szerokim łukiem omijali banki. Bo w bankach - jak to w bankach. Ubek siedzi na ubeku i ubekiem pogania, więc sławną "tajemnicę bankową" możemy spokojnie włożyć między bajki. Szacuje się, że ta wymiana wydrenowała obywateli na co najmniej 3 miliardy nowych złotych, co powinno nas skłaniać do zwrócenia uwagi przede wszystkim na kurs, według którego odbędzie się ewentualna wymiana złotówki na euro.

W poszukiwaniu "optymalnego" kursu

Dotychczas przy wymianie walut narodowych na 1 euro stosowano następujące kursy: 40,3399 franków belgijskich, 1,95 853 marki niemieckiej, 340,750 drachm, 166,386 peset, 6,55957 franków fr., 0,787564 funtów irlandzkich, 1936,27 lirów, 40,3399 franków luks., 2,20371 guldenów hol.,13,7603 szylingów aust., 200,482 escudos i 5,94573 marek fińskich. Niektóre państwa, jak np. Wlk Brytania, czy Szwecja nie chciały zamieniać własnych walut na euro i warto zastanowić się nad motywacją ich decyzji, bo nie wyglądają one na głupsze od nas, podobnie jak Norwegia, czy Szwajcaria, które w ogóle nie chcą przystępować do kolejnej edycji Cudnego Raju, czyli Unii Europejskiej.

Dlaczego pan premier Marcinkiewicz uznał kurs 4,20 zł za euro za "optymalny"? Tajemnica to wielka, zwłaszcza jeżeli w samotnej celi kurs ten anieli mu podszepnęli. Wprawdzie to "optimum" wychodzi naprzeciw wyobrażeniom pana Andrzeja Leppera, który troszczy się o "opłacalność polskiego eksportu", więc może i myśl ekonomiczna Pana Andrzeja inspirowana jest przez anioły? Jużci, obniżenie wartości własnej waluty poprawia opłacalność eksportu, ale poprawiłoby ją też obniżenie podatków. Dlaczego w takim razie nikt nie proponuje radykalnej obniżki podatków? To musi być jeszcze większa tajemnica, chociaż starzy ludzie powiadają, że wtedy skończyłoby się żerowisko dla naszych politycznych elit. Tymczasem obniżenie wartości złotego oznacza spadek siły nabywczej polskich obywateli, zwłaszcza gdyby po takim kursie miałaby nastąpić wymiana złotego na euro. Krótko mówiąc, wszyscy obywatele zostaliby ograbieni, podobnie jak przy wymianie pieniędzy w 1950 roku. No ale wtedy tej wymiany dokonywali źli stalinowcy, którzy ograbiali nas w celach pedagogicznych, wychodząc naprzeciw nieubłaganym prawom dziejowym. A teraz, demokraci obrządku brukselskiego - w jakim celu? Żeby udelektować eksporterów? Wszystko to być może, ale taki cel może wiązać się ze złamaniem prawa, bo konstytucja przecież eksporterów specjalnie nie wyróżnia. Przeciwnie - podkreśla z całą mocą równość obywateli wobec prawa. A jeśli w dodatku red. Jarosław Kurski ma rację, to takie obniżenie wartości złotówki wymagałoby najpierw osłabienia siły charakteru prezesa Leszka Balcerowicza, co może okazać się niepodobieństwem. Co by na to powiedziały "rynki finansowe", czyli nasi właściciele lichwiarze? Możliwe jednak, że red. Kurski nie pisał tego serio, tylko zwyczajnie chciał się podlizać, a tylko tak poważnie to wyszło, podobnie jak i z "optymalnym" kursem złotego.

Stanisław Michalkiewicz

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: obniżenie | złotówki | wymiana | kampania informacyjna | kampania
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »