Anders Opedal przyznał w rozmowie z norweskim dziennikiem VG, że największa firma paliwowa w Norwegii nie planuje samodzielnie sprawdzać umów pracowników zatrudnianych przez podwykonawców.
"To podwykonawcy mają udowodnić, że wszystkie kontrakty są zgodne z prawem" - uznał Opedal. Równocześnie najbardziej uderzył go fakt, że "Polacy bali się informować o swoich problemach".
Polacy wykorzystani w Norwegii. Kontrowersyjna wypowiedź szefa Equinora
Taka kontrowersyjna wypowiedź spotkała się z reakcją norweskich związków zawodowych. Poproszona przez Polską Agencję Prasową o komentarz Hege Skulstad Espe, sekretarz generalna Fellesforbundet (największego związku zawodowego pracowników sektora prywatnego w Norwegii), odrzuciła tłumaczenia prezesa Equinora. - Firma ma obowiązek dbać o zdrowie, środowisko i bezpieczeństwo - to ich podstawowa odpowiedzialność - powiedziała.
Tydzień temu norweski dziennik "VG" ujawnił, że umowy o pracę kilkudziesięciu pracujących przy projekcie Melkoya Polaków były niezgodne z norweskim prawem. Zatrudniający ich pośrednicy mieli na ich szkodę rozliczać czas pracy i zawierać krótkookresowe umowy, choć zatrudnienie miało charakter stały, oraz nie wypłacać właściwych pieniędzy za nadgodziny.
Pracownicy z Polski i Europy Wschodniej pracowali przy budowie instalacji skraplania gazu za kołem podbiegunowym
Z usług pracowników z Europy Wschodniej mieli korzystać dostawcy Equinora, największej norweskiej firmy z sektora energetycznego. Przy budowie instalacji skraplania gazu na wyspie Melkoeya za kołem podbiegunowym pracowali także Polacy.
Pracownicy z Polski i z innych krajów Europy Wschodniej zatrudniani byli na krótkie, pięciotygodniowe kontrakty. Potem umowy te były regularnie odnawiane. Tymczasem zgodnie z norweskimi przepisami pracownicy zatrudnieni przez agencje powinni mieć stałe umowy o pracę (także prawo do wynagrodzenia w okresach, gdy nie mają przydzielonych zleceń).
Z ustaleń dziennikarzy wynika, że część pracowników nie otrzymywała wynagrodzenia w przerwach między zleceniami. Niektóre umowy obejmowały od 20 do 50 proc. etatu, mimo że zatrudnieni na Melkoeyi mieli wykonywać pracę w o wiele większym wymiarze.
Od samego początku Equinor zrzucał odpowiedzialność na pośredników pracy. Rzeczniczka firmy, Ellen Maria Skjelsbaek, tłumaczyła, że pośrednicy nie mieli bezpośrednich kontraktów z Equinor (zapewniła jednocześnie, że wszyscy jej dostawcy są zobowiązani do przestrzegania norweskich przepisów, a sprawa będzie wyjaśniana).














