W norweskim raju praca wciąż czeka na Polaków

Nie od dziś wiadomo, że Norwegia uchodzi za jeden z najbogatszych krajów, jeśli nie świata, to z pewnością Europy. Perspektywa dobrych zarobków, a do tego pięknych widoków i niezbyt duża odległość od Polski przyciąga tu wciąż mnóstwo ludzi, którzy liczą na lepsze życie.

Zarobki rzeczywiście są wysokie, jeśli porównywać je z polskimi. Jednak podatki są na poziomie niemal 30 proc. pensji brutto, a koszty życia wysokie. A duże zwroty podatków są zarezerwowane tylko dla tych, którzy tym kosztem opłacają rozłąkę z rodziną, która pozostała w Polsce. Nowo przybyli mogą też liczyć na dodatkowe 10 proc. ulgi podatkowej za tzw. tymczasowy pobyt w Norwegii.

Jednak po dwóch latach, podatki trzeba już płacić bez żadnej zniżki. I choć norweski mit dalej trwa, podobnie, jak kiedyś amerykański sen, to w rzeczywistości łatwo nie jest. Przekonuje się o tym wielu. Dziś historia Tomasza, ponad 40-letniego Polaka i jego zmagań z norweskim rynkiem pracy.

Reklama

Nowa nadzieja

Kilka lat temu jego świat runął. Rozwiódł się, a miasto, choć duże i dające wiele perspektyw nagle zaczęło mu ciążyć. Miał pasję, doświadczenie, więc postanowił coś zmienić. W myślach pojawiła się Norwegia. Bezpośredni lot, wyższe zarobki, nowe perspektywy. Nie zastanawiał się zbyt długo. Spakował walizkę, kupił bilet. I tak rozpoczął norweską przygodę w Bergen. Szybko znalazł pracę, potem drugą, lepiej płatną.

- Przyjechałem tu pięć lat temu i wszystko wydawało mi się fajne, takie inne - wspomina Tomek. - Szybko znalazłem pracę, mieszkanie. Zacząłem się uczyć norweskiego.

Na inne rzeczy nie było czasu. Praca kucharza niesie za sobą pewne uciążliwości. Długie zmiany, szybkie tempo pracy i stres. Do tego zajęte wieczory i większość weekendów - dorzuca.

Mijały miesiące i wszystko dobrze się układało. Jednak prawie rok temu stracił pracę. Restauracja została zamknięta. - W tym biznesie się to zdarza. Jedni się zamykają, inni otwierają - mówi. - Często nie tylko brak klientów szkodzi biznesom, ale i nieodpowiednie zarządzanie - dodaje. Tak było i w tym przypadku. Chociaż trudno to stwierdzić jednoznacznie.

Zasiłek z NAV

Podobnie, jak inni zarejestrował się w norweskim urzędzie pracy, zwanym w skrócie NAV. - Zasiłek dostałem, chociaż nie obyło się bez docinków na temat mojego pochodzenia - opowiada. Głównym warunkiem otrzymania zasiłku dla bezrobotnych, poza rzeczywistym poszukiwaniem pracy, jest także uzyskanie odpowiedniego dochodu w czasie trwania zatrudnienia. Innymi słowy dochód z pracy musi wynosić co najmniej 1,5 G (kwota bazowa wymiaru świadczeń społecznych) w minionym roku lub średnio co najmniej 3 G (kwoty bazowe) w ciągu trzech ostatnich zakończonych lat kalendarzowych. Kwota bazowa zmienia się 1 maja każdego roku. W dniu oddawania gazety do druku nie było jeszcze danych dotyczących wysokości stawki w 2016 roku, jednak ta z zeszłego roku wynosiła 90 068 NOK.

Wysokość zasiłku dla bezrobotnych obliczana jest na podstawie dochodu i ewentualnych świadczeń społecznych z poprzedniego roku (lub na podstawie średniej z trzech ostatnich lat przed złożeniem wniosku o zasiłek). Zasiłek dla bezrobotnych wynosi około 62,4 procent dochodu przed opodatkowaniem. Długość okresu wypłacania zasiłku zależy także od wysokości dochodu w poprzednim roku kalendarzowym lub od średniego dochodu z ostatnich trzech lat. Oznacza to, że zasiłek na 2 lata otrzymamy przy dochodzie wynoszącym minimum dwukrotność kwoty bazowej wymiaru świadczeń społecznych, natomiast przy dochodzie mniejszym jedynie na 52 tygodnie.

Z CV w garści

- Po załatwieniu wszystkich formalności czułem się spokojniejszy - przekonuje Tomek. - Mogłem się skupić na poszukiwaniu nowego zajęcia. Sadziłem, że z moim doświadczeniem w zawodzie kucharza - ponad 20-letnim, z dobrą historią pracy, a także moją komunikatywną znajomością angielskiego i norweskiego znajdę pracę tam, gdzie będę chciał - dorzuca.

Niestety, mijał tydzień za tygodniem i mimo rozesłanych i zostawionych w dziesiątkach miejsc CV, telefon milczał. Zdarzały się pojedyncze propozycje, ale... - Najczęściej były to jakieś miejsca typu fast food, dziwne umowy i płaca, która dawałaby dochód niewiele większy niż sam zasiłek. Normalne stawki dla kucharza sięgają 180-190 NOK za godzinę pracy. Mnie proponowano 120 NOK - wyjaśnia.

Tomek oczekiwał czegoś więcej. Chciał pracować w miejscu, które dawałoby mu choć częściową satysfakcję z wykonywanego zawodu, jak również pensję, z której mógłby spokojnie żyć. Tym bardziej, że nie mając rodziny, ani statusu tymczasowego pobytu w Norwegii podatki, które musi płacić są wysokie. Kilka razy zapraszano go na dni próbne. Jednak proponowano mu jedynie pracę dorywczą. - Każdy mój dzień wyglądał podobnie. Ludzie jechali do pracy, a ja z teczką pełną CV ruszałem w drogę uznając, że spotkanie twarzą w twarz z potencjalnym pracodawcą daje największą szanse na zatrudnienie.

Tomek pukał do wszystkich drzwi. Pytał, rozmawiał, zostawiał CV. Kiedy nie otrzymywał obiecanych odpowiedzi wracał w te same miejsca. Słuchając jego opowieści można śmiało powiedzieć, że nie ominął praktycznie żadnej restauracji czy knajpki w Bergen. Wieczorami znów siadał do komputera i śledził bieżące oferty. Szykował sobie grunt pod kolejny dzień poszukiwań. Mimo początkowej niechęci odwiedził także jedną z agencji pracy. Niby mu obiecywali, niby zapewniali, że coś będzie, że już jutro, że za chwilę, a w rzeczywistości kończyło się na pustych słowach.

Brak sukcesu w poszukiwaniach, niemiłe wizyty w urzędzie pracy, jak również docinki pracowników NAV o tym, że granice są otwarte i najlepiej by było, gdyby stąd wyjechał, a nie żył z pieniędzy norweskich podatników spowodowały, że Tomek się załamał.

- Niby mam silny charakter, ale tego było za dużo. I dokładając wiecznie padający deszcz nabawiłem się depresji - z trudem wspomina ostatnie trzy miesiące. Jak tylko stawał na nogi, znów ruszał w miasto. I znów nic. - Mam już swoje lata i bagaż doświadczeń. Potrzebuję pracy, a nie zabawy w pracę. Może to, że stawiałem swoje warunki, a przynajmniej mówiłem o swoich oczekiwaniach powodowało takie, a nie inne reakcje pracodawców - dodaje.

Bilet w jedną stronę

Święta wielkanocne były przełomem. - Poczułem, że jeżeli czegoś nie zrobię, nie stanę na nogi, to źle się to skończy. Choroba mnie przerażała - zapewnia. - Dałem sobie ostatnią szansę. Praca w jednym z hoteli, odległych od Bergen o ponad 100 kilometrów miała być na początku kwietnia. Pracodawca zainteresowany. Dobra pensja jako rekompensata odległości od cywilizacji, wyżywienie i zakwaterowanie za niewielką opłatą.

- Pojechałem na rozmowę. Było jedno ale... Właściciel powiedział, że sezon rozkręca się powoli, więc może mnie zatrudnić od maja, a może od czerwca... Nie mogłem czekać - mówi.

Kupił bilet do Polski, i zanim zmieni się kartka w kalendarzu będzie już w Krakowie. Dostał nawet propozycję pracy. Zawsze coś na początek. - Człowiek musi szanować siebie i swoje umiejętności. Inaczej nikt tego nie zrobi. Dla mnie emigracja nie oznacza łamania swoich zasad, ani tym bardziej chwytania się czegokolwiek byle tylko było - odpowiada na pytanie, o to, czy emigracja go zmieniła. I jak dodaje, emigracja nie jest łatwa, ale uczy nas nowych rzeczy. A zwłaszcza tego, że każdy powinien mieć swoją godność.

Iwona Mazurek-Orłowska

Praca i nauka za granicą
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »