Pan Piotr Gryta jest współwłaścicielem gorzelni. Ziemniaki to podstawowy surowiec wykorzystywany w takich zakładach, służący do produkcji spirytusu i skrobi. W czwartek 9 października pan Piotr kupił 150 ton ziemniaków, które miały trafić do przerobu. W piątek 10 października zrzucił towar na pole - jak tłumaczy w rozmowie z "Faktem", nie miał go gdzie trzymać. Następnie udał się do domu. I wtedy się zaczęło.
Ruszyli po ziemniaki "do wzięcia". Właściciel: To była zwyczajna kradzież
Media społecznościowe, w tym profile lokalnych dzienników informacyjnych, zalały wpisy, że na polu w Dąbrowicy na Podkarpaciu - bo tam toczy się akcja tej historii - leży góra ziemniaków do wzięcia. Wieści rozeszły się szybko. W rozmowie z "Faktem" sprawę komentował nawet sam sołtys wsi, spekulując, że być może ktoś uznał, że nie opłaca mu się ziemniaków sprzedawać, więc postanowił rozdać je ludziom.
Nikt nie zastanowił się, czy to prawda - w końcu ostatnio głośno było o przypadku rolnika z Sandomierszczyzny, pana Macieja Siekiery, który - sfrustrowany niską ceną oferowaną w skupach za paprykę - zaapelował w internecie do wszystkich chętnych, by przyjeżdżali na samozbiory i brali sobie warzywo wprost z pola. W efekcie na ziemniaki rzekomo zostawione w Dąbrowicy rzuciły się tłumy chętnych - z wiadrami, siatkami, taczkami, a nawet przyczepkami.
Piotr Gryta zjawił się na polu w poniedziałek 13 października. W rozmowie z "Faktem" wyjaśnia: "Produkcja miała ruszyć dopiero za kilkanaście dni. W weekend nie byłem w pracy. A kiedy dowiedziałem się, co się stało… już nie było czego zbierać".
"To nie było rozdawnictwo. To była zwyczajna kradzież" - dodaje.
W trakcie rozmowy pana Piotra z dziennikarzem, na polu zjawił się jeden z lokalnych gospodarzy, który przyjechał oddać dwa worki ziemniaków. Jak powiedział, wziął je "w dobrej wierze", nie dla siebie, a dla emeryta, któremu pomaga. "Wszyscy mówili, że za darmo" - powiedział.
"Dwa worki to nic. Gorzej, że były przypadki, gdzie zabierano całe przyczepy" - skomentował to Piotr Gryta.
Zapłacił za 150 ton ziemniaków, został z niczym. "Nie do uwierzenia"
Jak dodaje, nie jest w stanie zrozumieć, dlaczego nikt nie upewnił się w rozmowie z nim samym, czy ziemniaki faktycznie są do wzięcia. "Mam publiczny numer, wisi na bramie gorzelni. A ja działam przecież tu od 25 lat i wszyscy mnie znają" - nie kryje rozgoryczenia.
Mieszkańcy Dąbrowicy przyznają, że ludzie najpewniej uznali, że mogą zabierać ziemniaki z pola na fali ostatnich historii. To nie tylko przypadek rolnika z Sandomierszczyzny, który szukał chętnych na swoją paprykę. Media nagłośniły też ostatnio problemy pana Witolda, rolnika z okolic Miechowa w województwie małopolskim, który ogłosił samozbiór kapusty. "Nie ma komu sprzedać, a sami nie damy z tym rady. Bierzemy 20 gr za kilogram, a kupić nikt nie chce" - mówił "Faktowi" pan Witold. Minister Rolnictwa i Rozwoju Wsi, Stefan Krajewski, zapowiedział po medialnych doniesieniach wsparcie dla rolników w obliczu kryzysu na rynku warzyw. Wszystko układało się w spójną całość.
Piotr Gryta zapowiada, że nie zostawi sprawy bez reakcji. Apeluje, by osoby, które wzięły jego ziemniaki, oddały mu je. "W przeciwnym razie będzie to musiało zostać zgłoszone do prokuratury. To był mój towar. Legalny, zapłacony. To, co się wydarzyło, jest po prostu nie do uwierzenia" - podsumowuje.












