Banki centralne w rozkroku

Istnieje jedna dobra i jedna zła wiadomość dla rynków finansowych. Dobra brzmi: widmo deflacji w USA oddala się - bo ceny rosną. Jest też zła wiadomość: istnieje wyższe prawdopodobieństwo podniesienia stóp procentowych - bo ceny rosną.

Istnieje jedna dobra i jedna zła wiadomość dla rynków finansowych. Dobra brzmi: widmo deflacji w USA oddala się - bo ceny rosną. Jest też  zła wiadomość: istnieje wyższe prawdopodobieństwo podniesienia stóp procentowych - bo ceny rosną.

Rosnące ceny (jako dobra wiadomość) oznaczają, że zapotrzebowanie kupujących na wszelkie dobra i usługi przewyższa oferowaną przez sprzedawców ilość. Wskutek wzrostu cen dochodzi do nieoczekiwanego wzrostu przychodów ze sprzedaży przedsiębiorstw. Wszystko wygląda pięknie aż do chwili, w której inflacja nie skłoni kolejnych firm do podniesienia cen swoich wyrobów, a pracownicy nie zaczną żądać coraz wyższych płac. Nastąpi wtedy wzrost kosztów działania przedsiębiorstw. Aby zyski firm dalej rosły, będą musiały one coraz szybciej windować ceny. Szybciej niż dostawcy i pracownicy. Wówczas dojdzie do wzrostu oczekiwań inflacyjnych, co zwiększy ryzyko inflacji galopującej. Tak przechodzimy do złej wiadomości.

Reklama

Skutki inflacji

Następujące po sobie serie podwyżek cen grożą wymknięciem się inflacji spod kontroli. Jeżeli przedsiębiorstwa będą w dalszym ciągu chciały osiągać dodatkowe zyski, może dojść do galopującej inflacji. Jedynym przypadkiem, w którym nie czyni ona obywatelom krzywdy, jest wzrost gospodarczy utrzymywany w tempie geometrycznym. Tymczasem nawet gospodarka chińska z pomocą tamtejszego urzędu statystycznego wykazuje znacznie wolniejsze od geometrycznego tempo rozwoju. Wysoka inflacja wymaga zdecydowanych akcji banków centralnych w ramach zacieśniania polityki monetarnej. Równie zdecydowanie jak inflację, zgaszą one jednak wzrost gospodarczy.

W przypadku WIG 20, po serii trzech podwyżek stóp procentowych 1999-2000, kurs indeksu obsunął się o 37,26% w ciągu roku. Spadki pogłębiły się po dwóch latach i w lutym 2002 kurs WIG20 był o 43,60% niżej niż przed dwoma laty. Podobnie było w roku 2007. Inwestując w akcje największych spółek w Polsce po trzeciej podwyżce stóp z 30 sierpnia, stracilibyśmy w ciągu roku 25,74%. Po dwóch latach straty zwiększyłyby się do 36,73%. Restrykcyjna polityka monetarna i rynek akcji ewidentnie nie idą ze sobą w parze. Inny był rok 2004, kiedy Rada Polityki Pieniężnej trzykrotnie podwyższyła stopy procentowe. Jednak były to działania przejściowe, a hossa na polskiej giełdzie trwała dopiero rok.

Wracając do inflacji - kołem zamachowym do jej obecnego wzrostu są surowce. Na początku 2005 roku wartość ropy naftowej wynosiła ok. 40 dol. za baryłkę. Obecnie ponad 2,5 razy więcej. Miedź jest najdroższa od... 150 lat, czyli czasów wojny secesyjnej. Podobnie bawełna. Dramatycznie wysokie ceny żywności przyczyniają się do niepokojów na Bliskim Wschodzie. Wygląda na to, że spirala inflacyjna zaczyna się coraz bardziej nakręcać.

Dokąd będą rosnąć ceny surowców?

Warto zadać sobie pytanie o to, czy są powody, by ceny dalej rosły? - Jedną z możliwych przyczyn jest rosnący popyt ze strony gospodarek wschodzących, w których mieszka ponad 1/3 ludności na świecie. Jednak coraz częściej słychać opinie, iż znajdujemy się obecnie na początku supercyklu wzrostowego na rynkach surowców. Jego oczekiwany czas trwania to kilkadziesiąt lat.

Nowy cykl wzrostowy, który rozpoczął się w 2005 r., w połączeniu z globalną hossą sprawił, że już trzy lata później ropa kosztowała 145 dol., miedź przekroczyła granicę 9000 dol. za tonę, przy $3000 w początkowym okresie, a ceny żywności wzrosły do poziomów wywołujących niepokoje społeczne. Gdyby nie kryzys finansowy, podczas którego przeceniono te aktywa o 70%, magiczna bariera 10zł za litr bezołowiowej zostałaby prawdopodobnie przebita.

Trudno oczekiwać, że cena ropy, a wraz z nią paliwa na stacjach benzynowych, będzie tanieć. Po słabym 2009 roku, popyt w trakcie ubiegłych 12 miesięcy był generowany przez nienasycone gospodarki wschodzące - w największym stopniu oczywiście przez Chiny. Potencjał tego rynku ilustruje porównanie PKB Państwa Środka oraz USA. Na dzień dzisiejszy, PKB największej gospodarki Azji stanowi około 33% produktu krajowego Stanów Zjednoczonych, przy liczbie ludności większej o miliard. Dalsze wzrosty PKB Chin w tempie 9-10% rocznie mogą więc w stosunkowo krótkim czasie wywindować kurs ropy powyżej 200 dol. za baryłkę. Gdy do rosnącego popytu "tygrysów gospodarczych" dołoży się ograniczenia podaży, trudno uznać obecny kurs ropy za szczyt możliwości tego surowca. Aktualnie dodatkowe możliwości wydobycia kartelu naftowego OPEC spadły po raz pierwszy od dwóch lat poniżej 5 milionów baryłek dziennie, plasując się na poziomie 4,9 mb, co stanowi 5,51% światowej podaży. Nie jest to zły wynik, ale gorszy, niż poprzednio.

Ceny produktów rolnych pozostają w trendzie wzrostowym. Wpływ na to mają w większości przypadków anomalie pogodowe, które miały miejsce w wielu częściach świata. Susze w Ameryce Południowej, Rosji i nad Morzem Czarnym, powodzie w Australii, czy cyklon - Yasi - także na Antypodach. Wszystkie te czynniki wywarły negatywny wpływ na podaż surowców rolnych. Rynek cukru pozostaje pod wpływem cyklonu Yasi, który zniszczył pola trzciny cukrowej w Australii, która jest trzecim co o wielkości eksporterem cukru. Innym czynnikiem przemawiającym za wzrostem cen jest mniejszy niż oczekiwano eksport tego surowca z Indii.

Kłopoty polityki monetarnej

Tym, co może dalej napędzać inflację, jest polityka skrajnie taniego pieniądza prowadzona przez Fed. Jej powodem była kiepska sytuacja w gospodarce Stanów Zjednoczonych i grożące jej widmo deflacji. Choć dziś widać symptomy poprawy, amerykańskie bezrobocie pozostaje wysokie. Brak zatem dowodów na to, że wzrost gospodarczy utrzyma się po zacieśnieniu polityki monetarnej.

Banki centralne stoją w rozkroku. Rosnąca inflacja (również bazowa) nakazuje podnosić stopy procentowe. Z drugiej strony, poprawa koniunktury nie jest jeszcze pewna, co pokazuje rynek pracy. Rozpoczęcie cyklu podwyżek stóp procentowych na rynkach rozwiniętych - szczególnie USA i strefie euro - może dołożyć gwóźdź do trumny hossy. Może się okazać, że rozkrok zamieni się w szpagat. Tylko czy decydenci zrobili wystarczającą rozgrzewkę?

Bartosz Boniecki

TREND - Miesięcznik o sztuce inwestowania
Dowiedz się więcej na temat: bank | wiadomość | banki centralne | USA | bańki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »