Reklama

Britt Robertson: Dziewczyna jutra

Britt Robertson jest na fali. Na przestrzeni tylko ostatnich dwóch lat ta 25-letnia aktorka wystąpiła w serialu "Pod kopułą", zachwyciła krytyków rolą w niezależnym filmie "Cake" i romansowała ze Scottem Eastwoodem w dramacie "Najdłuższa podróż". Teraz z kolei dzieli ekran z samym George'em Clooneyem w widowiskowej "Krainie jutra".

Główni bohaterowie tej historii, wyreżyserowanej przez Brada Birda, to zgorzkniały mężczyzna w średnim wieku (Clooney) i pełna nadziei nastolatka o imieniu Casey (Robertson), którzy wyruszają wspólnie na niezwykłą misję mającą uchronić świat przed samozagładą.

Pochodząca z Karoliny Południowej Robertson swoją aktorską karierę rozpoczęła już jako dziecko. Po przeprowadzce do Los Angeles z powodzeniem walczyła o drugoplanowe role w produkcjach telewizyjnych (m.in. "Dzieciaki, kłopoty i my: Powrót Seaverów") i kinowych ("Ja cię kocham, a ty z nim"). Później występowała w popularnych serialach - "Druga szansa" i "Tajemny krąg". Ale już najnowsze propozycje zawodowe, które zdecydowała się przyjąć, sprawiły, że z "młodej i obiecującej aktorki" stała się nową wschodzącą gwiazdą Hollywood.

Reklama

W kwietniu skończyłaś 25 lat, a na koncie masz już udział w czterdziestu produkcjach filmowych i telewizyjnych. Czy był taki czas, kiedy granie było dla ciebie po prostu zabawą, czy też od samego początku podchodziłaś do swojej pracy poważnie?

- Jako dziecko nigdy nie myślałam o aktorstwie jak o pracy; raczej jak o szczęśliwym zbiegu okoliczności w moim życiu i swego rodzaju szansie. Zaczęłam traktować to zajęcie poważnie dopiero jako piętnasto-, szesnastolatka. Wtedy właśnie dotarło do mnie, że może ono stać się moją zawodową drogą na całe życie, i w związku z tym mój stosunek do niego zmienił się diametralnie. Zdałam sobie sprawę, że muszę być profesjonalistką, a przy tym dobrym człowiekiem, bo każdy chce przecież współpracować z profesjonalistami i miłymi ludźmi. Z licznych spotkań z różnymi osobami na niwie zawodowej wyniosłam natomiast taką lekcję, że - jeśli chcę utrzymać się w tej branży - muszę w pełni wykorzystywać te szanse, które trafiają mi się tu i teraz.

Wybierając odtwórczynię głównej roli żeńskiej w "Krainie jutra", Brad Bird i jego współpracownicy przesłuchali niezliczone rzesze młodych dam. Jak wyglądał casting z twojej perspektywy?

- Na początku nie wiedziałam o tym filmie właściwie nic; miałam tylko odczytać kwestie przygotowane specjalnie na casting, który niczym nie różnił się od innych przesłuchań tego typu. W związku z tym nie myślałam o nim w kategoriach sukcesu i porażki. Później, kiedy przeszłam do kolejnego etapu, dostałam do przeczytania cały scenariusz. Następnie miałam spotkanie z samym reżyserem. Wtedy byłam już bardzo podekscytowana tym projektem i autentycznie chciałam w nim uczestniczyć. Nie tylko ze względu na zaangażowane w niego osoby, jak Brad, scenarzysta Damon Lindelof czy George, ale właśnie ze względu na scenariusz. To była historia, wewnątrz której chciałam się znaleźć; którą chciałam opowiedzieć innym. Poruszana przez film tematyka bardzo mocno do mnie przemawiała.

A co poruszyło cię w osobie samej Casey i w wędrówce, którą odbywa?

- Casey to osoba zdeterminowana i pełna pasji. Masz wrażenie, że jako jedyna w swoim świecie stara się maksymalnie wykorzystać to, co zostało jej dane. Wszyscy poddali się wizji ponurej przyszłości, ale ona nie składa broni. Broni swojego stanowiska i mówi: "Chcę naprawić rzeczywistość. Nie przyjmuję odmownych odpowiedzi". To cecha, którą w niej uwielbiam. Staram się nawet trochę wzorować na mojej bohaterce, jeśli chodzi o ten konkretny aspekt jej osobowości.

W filmie nie brakuje scen, w których biegasz, skaczesz, jeździsz na motocyklu, wspinasz się... Czy praca na planie była bardzo wymagająca pod względem fizycznym?

- Owszem, ale większe obciążenia wiązały się z moim nastawieniem psychicznym. Nie zawsze byłam w stanie przygotować się na wszystkie te różnorodne sytuacje. Wiele mnie to kosztowało, by skupić się na tym, co działo się w danym momencie, i bezgranicznie zaufać otaczającym mnie ludziom. Brad mówił: "Zdaj się na mnie" - za każdym razem próbowałam więc oswoić jakoś te techniczne aspekty pracy na planie i dostosować mój styl pracy do potrzeb i oczekiwań reżysera.

Na planie spędziłaś mnóstwo czasu w towarzystwie George'a Clooneya. Co w jego stylu gry i zachowaniu w pracy zrobiło na tobie największe wrażenie?

- Rzeczywiście, mogłam go podglądać do woli. Brad często podrzucał mu jakiś nowy pomysł albo sugerował inną perspektywę. Bardzo fajnie było obserwować, jak George podchodził do tych wskazówek - zmieniał plan, który miał już wcześniej przygotowany; działał kreatywnie, nie bojąc się niczego. Interpretował sugestie Brada po swojemu i prezentował mu efekt swoich przemyśleń. Taki styl pracy naprawdę zrobił na mnie duże wrażenie. Widać, że George potrafi przyjmować wskazówki od reżyserów, podchodząc do nich jednocześnie w sposób, który zdradza jego artystyczny indywidualizm. Prywatnie natomiast okazał się być bardzo zwyczajną osobą. Robi wszystko, żeby jego sława nie ciążyła na jego pracy zawodowej i życiu prywatnym. Taka postawa również musi budzić podziw.

Praca nad filmem trwała wiele miesięcy, przy czym większość scen odgrywałaś na greenboxie. Co czułaś, kiedy zobaczyłaś gotowy, już zmontowany film, ze wszystkimi elementami wyczarowanymi przez specjalistów od efektów specjalnych?

- To było ciekawe doświadczenie. Podczas pierwszego seansu chyba przez jakieś 20 minut oswajałam się z tym, że moja twarz jest taka... wielka. Tak już mam, że ciężko mi jest w pełni zaangażować się w oglądaną historię, kiedy widzę na ekranie siebie. Pochłania mnie raczej właśnie moja osoba. W miarę upływu czasu moje nastawienie ulegało jednak zmianie. Starałam się oddzielić moje prywatne emocje dotyczące mnie samej i moich aktorskich kompetencji, i skupić wyłącznie na filmowej opowieści. Udało mi się to - i to było dla mnie źródłem największej satysfakcji i dumy podczas tego pierwszego obcowania z gotowym dziełem.

Dzięki "Krainie jutra" twoja kariera może nabrać niesamowitego rozpędu, ale przecież przez wiele lat konsekwentnie pracowałaś na swoją obecną pozycję. Zaczynałaś od ról gościnnych i drugoplanowych, by z czasem wyjść na plan pierwszy. Czy w twoim odczuciu wszystko to odbyło się w sposób naturalny? Czy jesteś zadowolona z tempa, w jakim wspinasz się po szczeblach kariery?

- Jak najbardziej. Uważam, że wszystko w moim zawodowym życiu dzieje się w idealnym tempie. A jeśli chodzi o obecne zamieszanie wokół mojej osoby, to sądzę, że nie udźwignęłabym tego, gdyby nie doświadczenia, jakie zebrałam na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat. Nie chcę przez to powiedzieć, że radzę sobie doskonale ze wszystkim, co na mnie spadło - chodzi raczej o to, że wiem już, na czym polega funkcjonowanie w show-biznesie. Dla młodej osoby udział w superprodukcjach i status celebryty to bardzo kusząca perspektywa, ale nie to jest w tym wszystkim najważniejsze. Spotkania z różnymi ludźmi z branży i obserwowanie ich aktorskiego rozwoju pozwoliły mi zrozumieć, co faktycznie jest istotne. Te lekcje służą mi dziś za swoisty kompas.

Niedawno zakończyłaś zdjęcia do innego filmu - "Kucharz". Opowiesz nam o nim?

- Z przyjemnością! Wcielam się w nim młodą dziewczynę o imieniu Charlie, którą połączy niezwykła przyjaźń z kucharzem, granym przez Eddiego Murpy'ego. Kucharz - pan Church - przychodzi do domu Charlie, żeby gotować dla niej i dla reszty rodziny, bo mama mojej bohaterki umiera na raka. Początkowo umawiają się, że zostanie z nimi przez sześć miesięcy, ostatecznie jednak pobyt ten przedłuża się do sześciu lat. To opowieść o niezwykłej relacji i o tym, jak zmienia się ona w czasie. Dodam, że scenariusz filmu został oparty na prawdziwej historii, którą przeżyła scenarzystka filmu, Susan McMartin. To wspaniała opowieść, zobaczycie. Scenariusz od razu przypadł mi do gustu, a sam film też jest rewelacyjny.

W umiejętny sposób łączysz udział w filmach niezależnych z rolami w wysokobudżetowych produkcjach spod znaku dużych wytwórni. Jeśli "Kraina jutra" odniesie sukces, będziesz dostawać więcej propozycji tego drugiego rodzaju. Czy mimo to będziesz od czasu do czasu pojawiać się w projektach niezależnych twórców?

- Oczywiście, będzie to dla mnie bardzo ważne. To właśnie dzięki graniu w takich filmach nabyłam większość moich zawodowych kompetencji. Rzecz jasna, filmy wysokobudżetowe wiążą się z wielką frajdą. Nikt nie przejmuje się pieniędzmi i czasem... Ale przecież aktor buduje swój warsztat właśnie poprzez intymne, kameralne produkcje. Są one jak powrót do korzeni, a zarazem praca nad nimi przypomina obóz szkoleniowy dla rekrutów, gdzie nie ma nawet sposobności do popełniania błędów. W takich okolicznościach rodzą się naprawdę piękne rzeczy, dlatego właśnie tak kocham niezależne kino.

Kiedyś, kiedy będziesz już żoną i matką, twoje dzieci zapewne będą oglądać pierwsze produkcje z twoim udziałem. Czy będziesz śmiała się razem z nimi, patrząc na siebie chociażby w "Power Rangers Time Force" - a może będzie cię skręcać z irytacji?

- Raczej to pierwsze! Te czasy są już tak odległe, że nawet teraz mogę się z nich śmiać, a co dopiero za dziesięć lat. Wtedy dopiero będą mnie bawić!


© 2015 Ian Spelling

Tłum. Katarzyna Kasińska

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: Britt Robertson | Kraina jutra
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy