Osłabienie złotego nie ma związku z sytuacją w polskiej gospodarce

Na niedawne osłabienie złotego wpłynęły czynniki globalne. Nie miało to związku z polską gospodarką, która jest względnie zrównoważona - uważa Andrzej Sławiński, dyrektor Instytutu Ekonomicznego NBP. Jego zdaniem, jeśli chodzi o inflację i wzrost PKB w Polsce, scenariusz nakreślony w lipcowej projekcji NBP należy nadal uważać za najbardziej prawdopodobny.

- To, co działo się z kursem złotego nie miało związku z polską gospodarką. Występuje u nas przesadne dążenie do wiązania zmian kursu złotego z sytuacją w naszej gospodarce. Tymczasem często podejście takie nie ma związku z rzeczywistością. Gdyby w naszej gospodarce działo się coś niedobrego, to bym to rozumiał, ale polska gospodarka jest zrównoważona - powiedział Sławiński w rozmowie z PAP.

- Złoty osłabił się wraz z euro w relacji do franka szwajcarskiego, a wraz z innymi walutami krajów wschodzących osłabił się do euro. Trzeba pogodzić się z tym, że mamy globalny rynek finansowy. W przypadku zmian indeksu giełdowego już prawie wszyscy biorą to pod uwagę, a w przypadku zmian kursu walutowego widać jeszcze nie. Stąd pojawiają się nadal opinie przesadnie doszukujące się wpływu czynników krajowych na zmienność kursu naszej waluty - dodał.

Reklama

Premia za ryzyko ogranicza aprecjację walut

Sławiński zaznacza, że naturalny proces umacniania się walut krajów przechodzących przez okres realnej konwergencji, takich jak Polska i Czechy, został wyhamowany w wyniku wzrostu premii za ryzyko na międzynarodowych rynkach finansowych.

- Jeżeli jakiś kraj przechodzi przez okres realnej konwergencji, to nominalna konwergencja (czyli stopniowe dostosowywanie się ogólnego poziomu cen krajowych do poziomu cen w krajach rozwiniętych) następuje albo pod postacią wzrostu inflacji albo pod postacią wzrostu cen krajowych wyrażonych w walucie obcej w następstwie stopniowej aprecjacji waluty krajowej.

Tę drugą drogę konwergencji nominalnej preferują Czesi, pozwalając, by ich korona wzmacniała się stopniowo razem z kursem równowagi. U nas podobny proces następował w latach 2005-2007, gdy złoty umacniał się w tempie zbliżonym do aprecjacji kursu równowagi - powiedział Sławiński.

- W literaturze występuje konsensus dotyczący tego, że stopniowa nominalna aprecjacja jest optymalnym sposobem łagodzenia naturalnego konfliktu, jaki występuje pomiędzy konwergencją realną i nominalną. Obecnie jednak trwający wcześniej proces stopniowego umacniania się korony czeskiej i złotego został zahamowany w wyniku wzrostu premii za ryzyko na rynkach finansowych - dodał.

Scenariusz z projekcji NBP najbardziej prawdopodobny

Zdaniem dyrektora Instytutu Ekonomicznego NBP inflacja oraz wzrost PKB w Polsce powinny kształtować się na poziomach, jakie zostały przedstawione w lipcowej projekcji NBP.

- Mimo dużej zmienności sytuacji w gospodarce światowej nadal najbardziej prawdopodobny bieg przyszłych zdarzeń jest taki, jak przedstawiała to nasza projekcja inflacji. Dotyczy to samej inflacji oraz tempa wzrostu gospodarczego - powiedział Sławiński.

Według lipcowej projekcji NBP dynamika PKB obniży się z około 4 proc. w latach 2010-2011 r. do około 3 proc. w latach 2012-2013. Inflacja CPI utrzymywać się będzie na poziomie 4,0 proc. w 2011 r. Od drugiego kwartału 2012 r. inflacja obniży się do poziomu zbliżonego do wysokości celu inflacyjnego NBP.

- Majowa inflacja na poziomie 5,0 proc. była w części wynikiem zmiany metodologii jej liczenia. Nie zmienia to jednak naszych wcześniejszych przewidywań, że najprawdopodobniej na przełomie roku inflacja zacznie wracać do pasma odchyleń od celu, a w przyszłym roku będzie już w paśmie - powiedział Sławiński.

- Na zmienność inflacji w Polsce od dawna decydujący wpływ mają ceny żywności i ceny transportu, które zależą w decydującej mierze od zmieniającej się sytuacji na rynku globalnym. W 2008 r. na wzrost inflacji wpłynęła w sposób znaczący skala podwyżek cen regulowanych. Teraz nasza inflacja ponownie zależy w dużej mierze od czynników globalnych - dodał.

- Światowe ceny żywności i surowców jest bardzo trudno prognozować. Wystarczy spojrzeć, jak duża jest zmienność cen kontraktów terminowych opiewających na żywność i surowce. Szoków cenowych na rynku żywności i rynku ropy ani nie da się przewidzieć, ani nie da się z góry określić, jak długo będą trwały.

Minorowe prognozy, dotyczące koniunktury światowej, skłaniają do oceny, że silne i trwałe szoki podażowe w najbliższym czasie prawdopodobnie nie wystąpią. Z drugiej jednak strony, trudno nie brać pod uwagę, że silne wzrosty cen żywności i surowców, jakie jeszcze niedawno trapiły gospodarkę światową, nie były przecież efektem wspaniałej koniunktury - zaznacza Sławiński.

Czytaj dalej na następnej stronie

Jego zdaniem wzrost płac w Polsce w granicach około 6,0 proc. nie stanowiłby jeszcze zagrożenia dla inflacji, zaś wystąpienie efektów drugiej rundy, przy prognozowanym tempie wzrostu gospodarczego oraz 8-procentowym uzwiązkowieniu sektora prywatnego, jest mało prawdopodobne.

- Przy prognozowanym przez nas tempie wzrostu PKB i tempie wzrostu płac, wystąpienie efektów drugiej rundy w Polsce wydaje się mało prawdopodobne. Uzwiązkowienie w sektorze prywatnym w Polsce wynosi jedynie 8 proc., co odzwierciedla zmiany, jakie nastąpiły w tym względzie w skali globalnej.

Wzrost płac w Polsce często nie był w decydującej mierze wynikiem żądań płacowych, a więc klasycznych efektów drugiej rundy, lecz tego, że w okresach dobrej koniunktury przedsiębiorstwa - chcąc zwiększyć produkcję i zatrudnienie - podnosiły płace. Przypomnijmy, że ostatni okres dobrej koniunktury przypadł w Polsce na okres masowych wyjazdów do pracy za granicą - powiedział Sławiński.

- Wzrost płac, który nie zagraża inflacji odpowiada w przybliżeniu tempu wzrostu wydajności powiększonemu o cel inflacyjny. W Polsce wzrost płac w granicach 6 proc. nie zagrażałby jeszcze realizacji celu inflacyjnego - dodał.

Sławiński wskazuje, że niepewność sytuacji w gospodarce światowej wpływa na inwestycje i tempo wzrostu gospodarczego w Polsce.

- Niepewność dotycząca skali i sekwencji ożywienia koniunktury w gospodarce światowej, zwiększona obawami o jej ponowne pogorszenie, stała się czynnikiem, który może wpływać niekorzystnie na wielkość inwestycji. W przeszłości było tak, że jeśli wykorzystanie mocy wytwórczych było stosunkowo wysokie, a sytuacja finansowa przedsiębiorstw była dobra, to można było zakładać z dużą dozą prawdopodobieństwa, że nastąpi znaczne przyspieszenie inwestycji - powiedział.

- Niepewna sytuacja w gospodarce światowej, w tym także w gospodarce europejskiej, do której trafia zdecydowana większość naszego eksportu, powoduje, że inwestycje będą czynnikiem ciągnącym wzrost PKB, ale tempo ich wzrostu będzie prawdopodobnie niższe niż w analogicznych okresach w przeszłości - dodał.

Długi proces wychodzenia strefy euro z kłopotów

Zdaniem Sławińskiego proces wychodzenia części krajów strefy euro z kłopotów związanych z nadmiernym zadłużeniem będzie długi.

- Problemy strefy euro wynikły z braku dostatecznej koordynacji polityki gospodarczej. Efektem tego było stałe pogarszanie się konkurencyjności części gospodarek strefy euro w stosunku do gospodarki niemieckiej i gospodarek najsilniej z nią zintegrowanych. Wytracenie konkurencyjności przez część krajów strefy wpływa hamująco na ich eksport i perspektywy wzrostu. Odzyskanie utraconej konkurencyjności będzie procesem długim - powiedział.

- W chwili obecnej następują zmiany instytucjonalne, które mają zapobiec procesowi dalszego różnicowania się konkurencyjności gospodarek strefy euro. Obok istniejącej procedury nadmiernego deficytu, ma zostać wprowadzona procedura nadmiernych nierównowag, co sprawi, że będzie analizowana nie tylko polityka budżetowa, ale ogólne zrównoważenie gospodarek strefy euro i ich konkurencyjność. Jest to inicjatywa spóźniona, ale pożyteczna, jakkolwiek jej efekty pojawią się po długim czasie - dodał.

Zdaniem Sławińskiego tempo wzrostu gospodarczego w strefie euro i w całej gospodarce światowej może być jeszcze przez pewien czas relatywnie niskie.

- Od dawna strukturalnym problemem strefy euro była relatywnie niska wydajność i stosunkowo niskie potencjalne tempo wzrostu. W przypadku części krajów strefy euro perspektywy wzrostu gospodarczego obniża ich pogorszona wcześniej konkurencyjność oraz duże zadłużenie sektora prywatnego i publicznego. Także w gospodarce amerykańskiej, gdzie załamanie koniunktury było wyjątkowo dotkliwe, widzimy, że ożywienie jest słabsze i wolniejsze niż bywało to w przeszłości - powiedział Sławiński.

- Dodatkowo konieczność zacieśnienia fiskalnego zaczyna być też czynnikiem, który wpływa na tempo wzrostu gospodarki amerykańskiej. Sektora publicznego nie stać jest na uzupełnienie ubytku popytu w stopniu, w jakim nastąpił jego spadek w sektorze prywatnym. Jest to czynnik, który przedłuży proces powracania gospodarki amerykańskiej na ścieżkę wzrostu - dodał.

- Korzystną jednak okolicznością jest to, że szereg dużych i ludnych krajów przechodzi przez okres realnej konwergencji, co powinno podtrzymywać koniunkturę w gospodarce światowej mimo trudnej sytuacji, w jakiej znalazło się szereg krajów wysoko rozwiniętych - powiedział.

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »