Czas na prawdziwą rewolucję energetyczną

Także w Polsce, także w Twoim domu i w Twojej firmie. To już naprawdę ostatni dzwonek, by od paliw kopalnych przejść do energetyki odnawialnej. Jeszcze bardziej wstydzić się mogą nasi politycy, którzy problemu kryzysu energetycznego, i związanego z nim ekologicznego, zdają się nie dostrzegać, przerzucając na podatników koszty utrzymywania nieefektywnego modelu, w którym za drogi węgiel uzyskujemy drogi prąd.

Po przeczytaniu najnowszej książki Marcina Popkiewicza -" Rewolucja Energetyczna. Ale po co?" - świat przestaje być taki sam. Marcin Popkiewicz napisał kilka lat wcześniej bestseller "Świat na rozdrożu", którego obszerne fragmenty drukowaliśmy w Private Banking.

Poniżej prezentujemy przedruk jednego z rozdziałów "Rewolucji" poświęconemu polskiemu górnictwu.

W przeciwnym wypadku ludzkość nie będzie w stanie zahamować procesów zwiększających uzależnienie od energii paliw kopalnych, które kurczą się i stają coraz trudniej dostępne. W efekcie cywilizacja zmierzać będzie do upadku.

Reklama

Po przeczytaniu najnowszej książki, która w styczniu trafia do księgarń, nowy samochód z potężnym silnikiem przestaje być powodem do dumy, a może wywołać nawet rumieniec wstydu. Jednak jeszcze bardziej wstydzić się mogą nasi politycy, którzy problemu kryzysu energetycznego, i związanego z nim ekologicznego, zdają się nie dostrzegać, przerzucając na podatników koszty utrzymywania nieefektywnego modelu, w którym za drogi węgiel uzyskujemy drogi prąd.

WĘGLOWA CZARNA DZIURA

(...)

Od lat słyszymy, że Polska węglem stoi, stała i stać będzie, a tani węgiel to nasza gwarancja taniego prądu i bezpieczeństwa energetycznego. Z tego też głównie powodu opieramy się unijnej polityce energetyczno-klimatycznej, priorytetowo traktującej odchodzenie od paliw kopalnych.

Czy warto? W raporcie Polski węgiel: Quo vadis? Warszawski Instytut Studiów Ekonomicznych ocenił perspektywy rozwoju górnictwa węgla kamiennego jako jednego z wielu sektorów gospodarki, obalając dogmat, jakim kierują się "wyznawcy węgla", o tym, że jego wydobycie to jedna z najważniejszych gałęzi polskiej gospodarki. Bynajmniej: wkład górnictwa węgla we wzrost gospodarczy jest ujemny.

Sytuacja wymaga od nas sporej dozy refleksji i uczciwości. Nie ma się co czarować: łatwiejsze w eksploatacji złoża węgla wykorzystaliśmy już dawno, a teraz musimy sięgać po coraz trudniejsze - jest coraz bardziej ewidentne, że skrobiemy dno beczki.

Technicznie rzecz biorąc, obecne rezerwy węgla przy obecnym poziomie zużycia wystarczyłyby nam na mniej więcej 40 lat. Jednak możliwego do opłacalnego wydobycia węgla mamy znacznie mniej, co w dużym stopniu wynika ze znacznych strat przy eksploatacji.

W dotyczącym Polski raporcie Międzynarodowa Agencja Energetyczna zauważa, że "zasoby węgla kamiennego nadające się do wydobycia, dostępne z istniejących kopalni, zmniejszają się bardzo szybko. Wydobycie węgla kamiennego może znacznie zmniejszyć się do 2030 roku.

Również wydobycie węgla brunatnego gwałtownie spadnie do 2030 roku". Już od 2007 roku jesteśmy importerem węgla netto, głównie dlatego, że nasz węgiel jest niekonkurencyjny w wydobyciu.

A wszystko to pomimo oszczędzania na inwestycjach: ewentualne nadwyżki wypracowane przez nieliczne rentowne kopalnie (spośród 15 kopalń Kompanii Węglowej pod koniec 2014 roku rentowna była tylko jedna) są przeznaczane na utrzymanie przy życiu pozostałych nierentownych zakładów.

Dzieje się tak nawet pomimo oszczędzania na bezpieczeństwie pracy (o czym co jakiś czas przypominają wybuchy metanu w kopalniach i raporty górników, że czujniki metanu są celowo zaklejane lub wieszane pod nawiewem świeżego powietrza, aby ich alarmy nie przeszkadzały w pracy). A nawet pomimo potężnych (mniej lub bardziej ukrytych) dotacji do górnictwa i opartej na węglu energetyki - analiza Warszawskiego Instytutu Studiów Ekonomicznych z 2014 r. pokazuje, że w latach 1990-2012 na dotowanie górnictwa i elektroenergetyki węglowej polskie społeczeństwo wydało aż 170 miliardów złotych.

Dla porównania: jest to piętnastokrotnie więcej od dotacji, jakie w tym czasie wsparły rozwój OZE. Gdybyśmy w rachunku za węgiel uwzględnili ponadto skumulowane koszty zewnętrzne poniesione przez nas w tym czasie w postaci gorszego stanu zdrowia, większej absencji chorobowej i śmiertelności, to podniósłby się on co najmniej o kolejne 700 miliardów, a w pesymistycznym wariancie nawet o 2200 miliardów złotych! Oj, strasznie drogi ten nasz "tani" węgiel...

Naszym koncernom węglowym zalegają na hałdach miliony ton węgla, a długi rosną (według stanu na drugą połowę 2014 r. zadłużenie wynosiło aż 13 mld zł). Biorąc pod uwagę, że płace to zwykle ponad połowa całości kosztów (w Kompanii Węglowej ponad 60 proc.), można by je oczywiście zmniejszyć, ograniczając zatrudnienie i pensje, wywindowane kilka lat temu podczas okresu rekordowo wysokich cen węgla. Nie zgadzają się na to jednak górnicze związki zawodowe, nie dopuszczając nawet myśli o redukcjach zatrudnienia i pensji, bijąc się też o utrzymanie barbórkowego, czternastek, wartego kilka tysięcy złotych rocznego deputatu węglowego, kredkowego, flapsów (posiłków regeneracyjnych w postaci bonów) za ponad 300 złotych miesięcznie, deputatu mlekowego, refundacji dojazdów, dodatkowych urlopów i innych bonusów (oczywiście, praca górnika dołowego jest pracą bardzo ciężką i niebezpieczną, więc trudno oczekiwać, żeby ktoś chciał ją wykonywać za 2 tysiące brutto). No i oczywiście łożenia na (niegenerujących dochodów) związkowców.

Sytuacja finansowa polskich kolosów węglowych nie uzasadnia ponoszenia takich kosztów. Kompania Węglowa SA (KW) czy Katowicki Holding Węglowy (KHW) mają poważne problemy z płynnością, a kontrahentom płacą z opóźnieniem.

Ich ceny węgla są niekonkurencyjne, dlatego spółki te nie są w stanie wygrywać przetargów, więc węgiel trafia na zwały, na których już ledwo się mieści. Na początku 2015 r. leżało na nich aż 12 milionów ton węgla. Sprywatyzowane spółki energetyczne i prywatne składy z węglem kupują natomiast tańszy i lepszy towar z importu.

Nie, nie pomyliłem się. Nasz węgiel jest nie tylko droższy, lecz także niższej jakości niż zagraniczny. Wartość opałowa polskiego węgla energetycznego jest niższa od wartości opałowej węgla importowanego z Rosji czy innych krajów. Do tego zasiarczenie polskiego węgla energetycznego, przeznaczonego do sprzedaży krajowej, jest blisko dwukrotnie wyższe od tego w węglu rosyjskim. Pod względem ilości popiołu polski węgiel również przegrywa - średnia wartość zapopielenia sprzedawanego w kraju węgla energetycznego jest prawie dwa razy większa niż węgla rosyjskiego.

Jako odbiorcy węgla ze spółek z udziałem skarbu państwa pozostają więc zakłady energetyczne, w których udziały posiada skarb państwa i które mają nieformalny zakaz kupowania węgla z importu. Oczywiście również one domagają się obniżek cen węgla i dostosowania ich do cen światowych. W tak ciekawej konfiguracji - z tym samym właścicielem po obu stronach - negocjacje nie mają, rzecz jasna, podłoża biznesowego, lecz polityczne. Pomysły rządowe zmierzają w kierunku zmuszenia firm energetycznych do mniej lub bardziej zakamuflowanego dofinansowywania nierentownych kopalń.

Pierwszy pomysł polega na połączeniu firm energetycznych i kopalń w jeden podmiot gospodarczy. Może miałoby to jakiś sens, gdyby energetyka była w stanie wymusić obniżkę kosztów wydobycia. Gdyby jednak firmy energetyczne miały wziąć na swoje barki koszty deficytowego górnictwa, byłoby to rozwiązaniem bardzo szkodliwym dla całej gospodarki.

W takim wariancie nie tylko wyparowałyby zyski firm energetycznych (potrzebne na inwestycje), lecz także na długie lata zostałaby zakonserwowana węglowa rzeczywistość naszej elektroenergetyki. Byłoby to pójście pod prąd rysujących się w energetyce europejskiej trendów, na inwestycjach w OZE koncentrują się już bowiem zarówno małe firmy, jak i wielkie korporacje.

Największy niemiecki koncern energetyczny E.ON zdecydował o skoncentrowaniu swoich nowych inwestycji na odnawialnych źródłach energii, wydzielając ze swojej struktury spółkę zajmującą się produkcją energii elektrycznej z gazu, węgla i atomu, pozbywając się w ten sposób nieperspektywicznych aktywów. Inny wielki niemiecki koncern RWE też przymierza się do wykonania takiego ruchu.

Drugim pomysłem jest zmuszenie firm energetycznych do podpisania długoterminowych kontraktów na dostawy węgla ze śląskich kopalń po cenach dużo wyższych niż rynkowe lub wręcz zakup samych kopalń. Inaczej mówiąc, konsumenci (w cenie prądu), podatnicy i mniejszościowi akcjonariusze firm energetycznych mieliby zrzucić się na nierentowne kopalnie.

Oczywiście nie ma żadnych rynkowych przesłanek do wprowadzenia podwyżki - energetycy duszą się od nadmiaru węgla, a do milionów ton węgla leżących na kopalnianych zwałach trzeba jeszcze doliczyć kolejne miliony ton wypełniające place przy elektrowniach.

Wielkie firmy energetyczne (PGE, Tauron, Enea, Energa) również nie palą się do tak "świetnego" biznesu. Choć ich większościowym udziałowcem jest skarb państwa, to jednak posiadają status publicznych spółek giełdowych i nie uśmiecha im się płacenie za węgiel powyżej cen rynkowych. Takie pomysły wywołują też wściekłość mniejszościowych akcjonariuszy i przekładają się na negatywną atmosferę wokół całego przemysłu energetycznego.

Jeśli już koncerny energetyczne miałyby przejmować kopalnie, to na swoich warunkach - nie bez kozery Tauron zadeklarował, że owszem, może kupić deficytową kopalnię Brzeszcze, ale... po zmniejszeniu zatrudnienia z 2000 osób do 828 etatów, obniżeniu wynagrodzeń pracowników i uzależnieniu ich od wyników, a także po poniesieniu przez kopalnię przed przejęciem zaplanowanych wcześniej wydatków inwestycyjnych. Według propozycji Tauronu jeśli to wszystko zostanie zrobione, to być może kupi kopalnię - oferując za nią złotówkę.

Gdyby kontrolowane przez skarb państwa firmy energetyczne zostały jednak zmuszone do poniesienia kosztów ratowania kopalń, ich pozycja konkurencyjna względem pozostałych firm energetycznych, takich jak francuskie EDF czy Engie, uległaby pogorszeniu (oględnie mówiąc). Koncerny te będą przecież kupować znacznie tańszy węgiel z importu, mogłyby więc sprzedawać tańszy prąd i wygrywać konkurencję z firmami państwowymi.

Podejmowane przez rząd próby zmuszenia firm energetycznych do zakupu kopalń rynek ocenił tak negatywnie, że po masowej wyprzedaży akcji przez inwestorów w ciągu letniego kwartału 2015 r. kapitalizacja giełdowa czterech grup energetycznych (PGE, Tauron, Enea, Energa) stopniała aż o ponad 15 miliardów złotych!

Europa idzie w stronę Unii Energetycznej - decyzje już zapadły i zaledwie w ciągu dekady ma powstać pozbawiony barier konkurencyjny rynek prądu.

Od roku 1989 Polska, dumna ze swojej taniej energii z węgla, była eksporterem prądu netto - zmieniło się to jednak w 2014 r., kiedy to zaimportowaliśmy z zagranicy o 1,4 proc. więcej prądu, niż wyeksportowaliśmy.

Najważniejszy powód to coraz tańsza energia ze źródeł odnawialnych dostępna u Szwedów i Niemców. Gdyby przeszedł pomysł na przeniesienie kosztów z górnictwa na energetykę, jej pozycja konkurencyjna względem innych europejskich dostawców energii ległaby w gruzach.

Firmy energetyczne tak czy inaczej czeka okres wielkich inwestycji w nowe źródła prądu i sieci, na co nie mają wystarczających funduszy i będą musiały finansować je za pomocą kredytów.

Ostatnie, czego potrzebują, to zmuszenie ich do odgrywania roli sponsora nierentownego górnictwa.

Nasz rząd walczy o tańszy gaz z Rosji, bo "tania energia jest dobra dla gospodarki". Jednocześnie walczy o drogi prąd z węgla. Jak Kalemu ukraść krowę, to źle; jak Kali ukraść krowę, to dobrze.

Śląskie kopalnie, które znalazły się między Scyllą rosnących kosztów a Charybdą spadających cen węgla, ponoszą coraz większe straty. Polskie górnictwo węgla kamiennego zamknęło pierwszy kwartał 2015 r. stratą netto ponad 800 milionów złotych, prawie dwukrotnie większą niż w katastrofalnym roku 2014.

Jak zauważył złośliwie Newsweek: "Namacalne efekty rządowo-związkowego programu naprawy kopalń już są. Straty górnictwa prawie się podwoiły".

Zamknięcie nierentownych kopalń nastąpi prędzej czy później. Już teraz widzimy, że wydobycie spada szybciej od niedawnych prognoz, a zamiast eksporterem węgla nasz kraj stał się jego importerem - co nie powinno dziwić przy wysokich (i szybko rosnących) kosztach wydobycia w Polsce. Prognoza Ministerstwa Gospodarki zatytułowana Strategia działalności górnictwa węgla kamiennego w Polsce w latach 2007-2015 przewidywała, że w 2014 r. krajowe wydobycie wyniesie 91,3-97,3 miliona ton. Tymczasem kopalnie węgla kamiennego wydobyły 72,5 miliona ton - o ponad 20 milionów ton mniej!

Wspomniane wcześniej zasoby bilansowe wynoszące 50 miliardów ton to tylko "księgowy" rejestr czysto teoretycznej geologicznej wielkości złóż. Szczegółowe opracowania wskazują, że w 2030 r. w Polsce czynnych będzie zaledwie 12 kopalń węgla kamiennego, których maksymalna zdolność wydobywcza nie przekroczy 47 milionów ton.

Coraz wyraźniej widać, że szybko zbliżamy się do tego poziomu. Ekstrapolacja trendów wydobycia w kontekście nadpodaży surowca na rynku światowym i niskich cen wskazuje, że do 2030 r. wydobycie może spaść w okolice 30 milionów ton.

Co więcej, typowy stopień wykorzystania tych zasobów jest rzędu 14 proc. Inaczej rzecz ujmując - wydobycie jednej tony węgla wiązało się ze stratą ponad 7 ton w geologicznych zasobach bilansowych.

Główną przyczyną wysokich strat w eksploatowanych złożach jest ścianowy system eksploatacji, który umożliwia w miarę rentowne wydobycie, ale jednocześnie generuje wysokie straty w zasobach. Powszechność ścianowego systemu eksploatacji odzwierciedla podstawową sprzeczność polskiego górnictwa - to jest dążenie do rentownego wydobycia kosztem niedostatecznej ochrony zasobów. Zalety tego systemu (duża produkcja, wysoka wydajność i względnie bezpieczne warunki pracy) są osłabiane jego wadami (wydobycie jedynie niewielkiej części zasobów węgla w złożu, związane z formowaniem ściany wydobywczej o odpowiednio dużej powierzchni i kształcie geometrycznym).

Pozostałości parcel po nadaniu im geometrycznego kształtu ścian wydobywczych, jako tak zwane resztówki, zaliczane są do strat.

Obszerny raport NIK z 2011 roku Informacja o wynikach kontroli bezpieczeństwa zaopatrzenia Polski w węgiel kamienny ze złóż krajowych stwierdza, że przy aktualnym tempie wydobycia węgla kamiennego w Polsce obecnie eksploatowanych oraz wytypowanych do eksploatacji złóż wystarczy do 2035 r. Wskazuje też, że wydobycie węgla kamiennego w Polsce nosi cechy gospodarki rabunkowej. Raport ten nie uwzględnia konkurencji tańszego importowanego węgla, czyli sytuacji zmuszającej do wyboru: albo chronimy krajowe złoża, albo wydobywamy jak najtaniej. W pierwszym wypadku trzeba by dotować wydobycie lub go zaprzestać (tę ostatnią decyzję podjęły m.in. Niemcy i Wielka Brytania). W drugim wypadku wybiera się pokłady grube i płytko zalegające, ale ze złoża wydobywana jest tylko niewielka część węgla.

(...)

Marcin Popkiewicz, "Rewolucja Energetyczna. Ale po co?"

Private Banking
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »