Pekao SA, czyli jak państwo nadzoruje nasze banki?

Zdarzają się sytuacje, że bankierzy - w sposób nielegalny - starają się wyprowadzić pieniądze ze spółek córek do banków macierzystych. Od kilku tygodni tematy dotyczące parabanków nie schodzą z pierwszych stron gazet. Klienci Amber Gold czy Finroyal, którzy w firmach tych ulokowali tysiące złotych, czują się podwójnie oszukani: po pierwsze - bo stracili swoje oszczędności, po drugie - bo na funkcjonowanie takich firm państwo pozwala.

Owszem, istnieje w Polsce system ostrzeżeń przed tego typu instytucjami finansowymi, prowadzi go Komisja Nadzoru Finansowego. Pytanie jednak, czy wywieszenie informacji o takich firmach na stronie internetowej można uznać za skuteczne ostrzeżenie? Zresztą warto zastanowić się, co nam daje to, że instytucja finansowa znajduje się pod nadzorem KNF, skoro nadzór ten jest mocno ograniczony. "Komisja Nadzoru Finansowego sprawuje nadzór nad sektorem bankowym, rynkiem kapitałowym, ubezpieczeniowym i emerytalnym, nadzór nad instytucjami płatniczymi i biurami usług płatniczych oraz nad instytucjami pieniądza elektronicznego. (...)

Reklama

Celem nadzoru nad rynkiem finansowym jest zapewnienie prawidłowego funkcjonowania tego rynku, jego stabilności, bezpieczeństwa oraz przejrzystości, zaufania do rynku finansowego, a także zapewnienie ochrony interesów uczestników tego rynku" - czytamy na stronie internetowej urzędu. To, jak wygląda ten nadzór wobec banków, dość dobrze widać na przykładzie wydawanych rekomendacji, dotyczących np. ograniczeń udzielania kredytów walutowych czy liczenia zdolności kredytowej. Banki, owszem, stosują się do nich, choć zgodnie z przepisami są to jedynie zalecenia.

- W obecnym stanie prawnym brak jest podstaw, by uznać za prawidłowe oczekiwanie KNF wprowadzenia przez banki wydanych przez nią rekomendacji, i to w określonym przez nią terminie. Rekomendacje Komisji Nadzoru Finansowego, nie będąc ani aktami prawa powszechnie obowiązującego, ani aktami kierownictwa wewnętrznego, nie mogą nakładać na banki komercyjne żadnych obowiązków, a ich nieprzestrzeganie nie może wiązać się z żadnymi negatywnymi konsekwencjami dla tych podmiotów - uważa radca prawny Paweł Pelc.

O ile banki stosują się do rekomendacji, o tyle nieco inaczej wygląda sprawa z wypłatą dywidend. Choć KNF kilkakrotnie w ciągu ostatnich lat zalecał, by banki nie dzieliły się zyskiem z akcjonariuszami, te i tak wypłacały dywidendy. Tak było m.in. w 2008 roku, gdy Komisja Nadzoru Finansowego domagała się od banków, by te zrezygnowały z wypłaty dywidendy. Mimo tych zaleceń, w 2008 roku Unicredit, właściciel Pekao SA, zadecydował o wypłacie 125 proc. Zysku netto, podobnie w następnych latach. Nie inaczej było pod koniec 2011 roku: "Urząd Komisji Nadzoru Finansowego rekomenduje bankom komercyjnym, by nie wypłacały dywidendy, a wypracowany zysk przeznaczyły na wzmocnienie swojej bazy kapitałowej - napisał w liście do prezesów banków przewodniczący KNF Andrzej Jakubiak w grudniu 2011 roku. - Banki muszą liczyć się z możliwością negatywnego wpływu na ich sytuację płynnościową i finansową, ponadto powinny monitorować zagrożenia i zapewnić odpowiedni bufor kapitałowy - wyjaśniał przewodniczący KNF. Jednak mimo groźnego kiwania palcem przez przewodniczącego KNF, banki i w tym roku wypłaciły dywidendę: PKO BP blisko 1,6 mld zł, Pekao SA - 1,41 mld zł, BZ WBK - w sumie 584,6 mln zł.

Jak banki drenują z kapitału

W przypadku Pekao SA dywidenda wyniosła niespełna 50 proc. zysku. Jego włoski właściciel - grupa Unicredit dzięki temu dostanie spory zastrzyk gotówki. Pieniądze grupie Unicredit są bardzo potrzebne - spółka matka naszego Pekao SA jest w potężnych tarapatach. Unicredit znalazł się m.in. w grupie 13 włoskich banków, którym agencja Moody's w lipcu obniżyła rating. Ocena włoskiej grupy spadła o 2 pkt z A3 do Baa2, czyli do "średnio gorszego", co miało być spowodowane "istotnym uzależnieniem" od rynków zewnętrznych. Wypłata dywidend z zysków wypracowanych przez banki w Polsce to najlepszy przykład na to, że polscy klienci swoimi oszczędnościami wesprą kulejące zagraniczne instytucje finansowe.

Zdaniem części ekspertów wypłata dywidendy to tylko jeden ze sposobów drenowania banków z kapitału. - Takich "patentów" jest więcej, np. zmiana logo czy nazwy banku, zakup licencji od spółki matki. Załóżmy, że centrala chce zmienić sposób zestawienia kont i za to liczy sobie miliard złotych - mówi Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK-ów. - Innym sposobem jest emisja obligacji, np. bank córka wypuszcza obligacje, czyli pożycza pieniądze bardzo drogo od banku matki lub od innych spółek z grupy kapitałowej. Tak jest np. w BRE Banku należącym do niemieckiego Commerzbanku. Ponadto zaniżanie rezerw i odpisów - to z kolei powoduje sztuczne zawyżanie zysków. Możliwość manipulacji i skala tego drenażu może sięgać, według moich wyliczeń, nawet 20-25 mld złotych rocznie. To ogromny odpływ kapitału - dodaje Janusz Szewczak.

Tajemniczy projekt Pekao SA

Zdarzają się także sytuacje, że bankierzy - w sposób nielegalny - starają się wyprowadzić pieniądze ze spółek córek do banków macierzystych. Czy ma to miejsce w przypadku Pekao SA? Tak twierdzi Jerzy Bielewicz, finansista, prezes Stowarzyszenia "Przejrzysty Rynek", człowiek, który od kilku lat składa do sądu pozwy przeciwko skwitowaniu działalności Jana Krzysztofa Bieleckiego jako prezesa Banku Pekao SA i o odrzucenie sprawozdań finansowych za część okresu, w którym kierował bankiem. Czego dotyczy sprawa? W czerwcu 2005 roku Jan Krzysztof Bielecki godzi się na podpisanie przez Pekao SA dokumentu o charakterze umowy, regulującego zasady przyszłej współpracy z włoskim deweloperem Pirelli & C. Real Estate S.p.A. (Pirelli) notowanym na giełdzie w Mediolanie. Warto dodać, że deweloper był wtedy związany kapitałowo i personalnie z włoskim Unicredit, większościowym właścicielem Pekao SA. Dokument był tajny i nigdy nie został ujawniony przed inwestorami giełdowymi czy nadzorem, choć trzecią stroną tej umowy okazuje się wspomniany Unicredit, spółka przecież powiązana i dominująca nad Bankiem Pekao SA. Nosi on nazwę "Porozumienie Chopin". Co zawiera? Bank zrzeka się w nim m.in. prawa do sprzedaży swoich nieruchomości i tzw. trudnych kredytów zabezpieczonych hipotekami.

Luty 2006 roku. Pekao i Pirelli zawierają umowę warunkową sprzedaży 75 proc. spółki deweloperskiej Pekao Development, która należy do banku. Pirelli kupił spółkę deweloperską Pekao SA za 60 mln złotych, co stanowiło nieco tylko więcej niż... zysk tej spółki za rok 2006. - Według naszej wyceny Pekao Development oddano poniżej ceny rynkowej - twierdzi Bielewicz. - Za taką tezą przemawia transakcja sprzedaży 5 projektów z Pirelli Pekao Real Estate (następca Pekao Development) za 240 mln zł oraz oficjalny komunikat Pirelli & C. Real Estate S.p.A., który sam wykupił te projekty z własnej spółki w Polsce i pochwalił się na giełdzie w Mediolanie, że po zrealizowaniu owe 5 projektów przyniosą 1 mld 680 mln złotych (420 mln euro) przychodów. do 21 razy więcej, niż Pirelli zapłacił za całą spółkę Pekao Development. O umowie sprzedaży Pekao Development na rzecz Pirelli rynek został poinformowany z wyjątkiem "małego" szczegółu. Mianowicie, nie ujawniono głównego warunku, który Pekao SA musiał spełnić, by transakcja doszła do skutku. Chodzi tu o tzw. Umowę Wspólników, kolejny dokument zawarty między Pekao i Pirelli. Umowa Wspólników została podpisana 3 kwietnia 2006 roku na okres 25 lat, widnieje na niej podpis Jana Krzysztofa Bieleckiego. O niej jednak rynek nic nie wiedział i formalnie nie wie do dziś (brak wymaganego prawem komunikatu giełdowego). Choć powinien, bo zdaniem Bielewicza Umowa Wspólników zasadniczo zmieniła sytuację i sposób działania Banku Pekao SA, a także... naraża ten bank na wielomiliardowe straty. - Ta umowa sankcjonuje drenaż pieniędzy z Banku Pekao SA przez okres 25 lat. Bank musi sprzedawać swoje nieruchomości i hipoteki klientów po cenie i do podmiotów, które wskaże mu Pirelli. Bank został w ten sposób ubezwłasnowolniony. To wyraz wręcz neokolonialnej polityki, jaką prowadzi Unicredit w Polsce, bez poszanowania lokalnych interesów i prawa - mówi Bielewicz. Co na to bank? Pełnomocnik Pekao SA oraz prokurent twierdzą, że Umowa Wspólników - owszem - została podpisana, ale nie jest realizowana. Bielewicz wskazuje, że twierdzenia banku są absurdalne, bowiem Pirelli, gdy wchodził na polski rynek w 2006 roku, cały plan biznesowy i działalność w Polsce oparł na współpracy z Pekao SA w ramach Umowy Wspólników i zakupie od banku jego spółki zależnej Pekao Development. - Każda, ale to każda inwestycja w Polsce (a Warszawa upstrzona była do niedawna billboardami informującymi o wspólnych projektach banku z Pirelli), wykonywana jest według zapisów Umowy Wspólników. Jeśli bank, jak twierdzi, nie realizuje umowy, powinien ją unieważnić, a tego nie zrobił - uważa Bielewicz.

O tym, jak szukano inwestora dla Malmy

Tylko jak to się stało, że Jerzy Bielewicz, czyli tak naprawdę osoba spoza banku, dowiedziała się o istnieniu tajnej umowy między Pekao SA a Unicredit? Jego firma konsultingowa, JB Consulting, w październiku 2005 roku została wynajęta przez Pekao SA w celu znalezienia inwestora dla producenta makaronów, firmy Malma. - W poszukiwania włożyłem mnóstwo pracy. Obecny wiceprezes banku, Diego Biondo, a wówczas szef Pionu Zarządzania Ryzykami złożył mi zapewnienie, że mam wyłączność na tę transakcję. Znalazłem trzech inwestorów zagranicznych - opowiada Jerzy Bielewicz. - Nic wtedy jeszcze nie wiedziałem o Porozumieniu Chopin. Oczywiście gdybym wiedział, nie podjąłbym się zadania. Na negocjacje z bankiem nałożyły się kolejne problemy Malmy. Do portu w Gdańsku dotarło z Kanady 5 tysięcy ton pszenicy.

Producent makaronów jednak nie miał pieniędzy, by zapłacić za ładunek. - Jeden z moich inwestorów, firma z Wielkiej Brytanii, sformułował ofertę udzielenia Malmie pożyczki na zakup pszenicy. Jedynym warunkiem, jaki postawił, było to, że w razie upadłości ten kredyt na zboże będzie spłacany przed kredytami banku. Pekao SA jednak się na to nie zgodził - mówi Bielewicz.

Tyle że jak się potem okazało, w styczniu 2006 roku zarząd banku udzielił kolejnego kredytu spółce z grupy Malma, choć jej kredyty były już w tym czasie sklasyfikowane do kategorii "kredyty stracone". Zarząd, zdaniem Bielewicza, naruszył tym samym prawo bankowe i działał na szkodę banku. To spowodowało, że inwestor wycofał się z negocjacji.

- Cały czas trzymałem się deklaracji, że mam na tę transakcję wyłączność. Dopiero na początku 2007 roku, czyli niemal po dwóch latach, od czasu kiedy zająłem się poszukiwaniami inwestora dla Malmy, dowiedziałem się, że Pekao SA podpisał Umowę Wspólników z Pirelli. Zgodnie z jej zapisami, już od czerwca 2005 roku bank nie mógł wchodzić w transakcje sprzedaży trudnych kredytów zabezpieczonych hipotecznie, bo wszystkie one leżały w zainteresowaniu Pirelli (Porozumienie Chopin z 1 czerwca 2005 roku). Od lutego 2006 roku Pirelli posiada prawo pierwszeństwa, pierwokupu i wyłączności na wykup trudnych kredytów, należały do niej także trudne kredyty Malmy. Nic dziwnego, że poczułem się oszukany. W dobrej wierze podjąłem się poszukiwania inwestorów dla Malmy na zlecenie banku, bez wiedzy o zobowiązaniach podjętych uprzednio przez bank wobec Pirelli. Podpisałem umowy zarówno z właścicielami Malmy, jak i potencjalnymi inwestorami, poniosłem konkretne koszty - dodaje Bielewicz. - Dokumenty, o których mowa, dotyczące projektu Chopin, otrzymałem bezpośrednio od banku za sprawą decyzji sądu, który uznał moją argumentację, że umowy z Unicredit i Pirelli mogą być niekorzystne dla Pekao SA - dodaje Bielewicz.

Bank mógł stracić fortunę na umowach

W 2007 roku finansista postanawia dochodzić swoich praw przed sądem. Kupuje jedną akcję banku Pekao SA - to Bielewicz. Skąd w nim taka determinacja, by walczyć z bankiem? - Na początku była to zwykła praca, która miała przynieść zarobek. Teraz jednak chodzi o pryncypia: zapewnienie warunków równej konkurencji polskich przedsiębiorstw z zagraniczną konkurencją, dochowanie praw akcjonariuszy mniejszościowych, przestrzeganie przez zagraniczne banki lokalnego prawa,

płacenie przez nie zobowiązań podatkowych wobec państwa, a przede wszystkim zapobieżenie nielegalnemu transferowi kapitału - mówi Bielewicz, który podejrzewa, że właśnie taki proceder mógł mieć miejsce w przypadku Banku Pekao SA oraz jego umów z Unicredit i Pirelli. Okazuje się, że na tych umowach bank mógł stracić całkiem sporo!

Z kalkulacji Bielewicza wynika, że chodzi tu o kwotę sięgającą ponad 18 miliardów złotych zł (od 2005 roku). 10 miliardów strat z tej sumy to wynik połączenia Banku Pekao SA z Bankiem BPH, transakcji, w której Pekao był kupującym, a jego spółka matka - Unicredit - sprzedającym. W wycenie BPH nie uwzględniono na przykład faktu, że zakupione przez Pekao aktywa BPH po transakcji z automatu podlegać będą zapisom Umowy Wspólników z Pirelli, co jest równoznaczne z nabyciem przez Pirelli praw majątkowych również do aktyw BPH! Wojna z bankiem trwa już od kilku lat. I póki co, końca nie widać. - Przez to straciłem źródło utrzymania. Musiałem zamknąć moją firmę, bowiem będąc w konflikcie z drugim co wielkości bankiem w Polsce, nie mogłem liczyć na dalsze projekty inwestycyjne, chodzi więc bezpośrednio o moją reputację. Sprawy ciągną się w nieskończoność, widząc więc kłopoty przedsiębiorców przed sądami, założyliśmy Stowarzyszenie "Przejrzysty Rynek" i dzięki wsparciu wielu poszkodowanych mogę kontynuować swoją walkę z Pekao SA - tłumaczy Bielewicz. Projekt Chopin i zawarte w jego ramach umowy i porozumienia mają wpływ nie tylko na przedsiębiorstwa, ale także na zwykłych konsumentów, którzy zadłużyli się w tym banku. Przykładowo chodzi tu o osoby, które zaciągnęły kredyty hipoteczne (Umowa Wspólników dotyczy wszystkich kredytów powyżej 250 tysięcy złotych zabezpieczonych hipotecznie). Jeśli raty spłacamy sumiennie, wszystko jest w porządku. Jednak w razie problemów ze spłatą, musimy liczyć się z tym, że nasz dług za bezcen zostanie przejęty przez bank i oddany Włochom. A dłużnik i tak będzie musiał oddać bankowi pieniądze.

Rząd znów będzie się tłumaczył?

Co w sprawie projektu Chopin KNF ma do powiedzenia? Sprawy dotyczące Pekao toczą się w niej niezwykle ślamazarnie i do tej pory na zadawane pytanie dotyczące projektu Chopin KNF odpowiadał zdawkowo. Czy i teraz rząd i urzędnicy państwowi, podobnie jak w sprawie Amber Gold, będą musieli się tłumaczyć? Kazimierz Michał Ujazdowski, poseł PiS, na początku września złożył na ręce marszałek Sejmu Ewy Kopacz zapytanie do premiera Donalda Tuska, jako organu nadzorującego KNF, w sprawie wyjaśnienia przez Komisję, czy Bank Pekao SA wypełnił obowiązki wobec tej instytucji w związku z zawarciem m.in. porozumienia z Pirelli z dnia 1 czerwca 2005 oraz Umowy Wspólników z 3 kwietnia 2006 roku.

Jerzy Bielewicz uzyskał już przed sądami korzystne wyroki. Sąd Apelacyjny w Warszawie uznał jego argumenty i zalecił Sądowi Okręgowemu powołanie biegłego rewidenta, by ten rozstrzygnął o "rzetelności i zupełności" sprawozdań finansowych Pekao SA pod kątem umów podpisanych z Pirelli. Zarzuty Bielewicza potwierdzają też dwie kolejne ekspertyzy Instytutu Studiów Podatkowych podpisane przez byłego wiceministra finansów prof. Witolda Modzelewskiego, który chce też złożyć zeznania w sprawach sądowych dotyczących projektu Chopin. Prof. Modzelewski uważa, że bank nie odnotował w swych sprawozdaniach finansowych z kolejnych lat zobowiązań podjętych wobec Pirelli i podejrzewa proceder unikania zobowiązań podatkowych przez Pekao SA i Unicredit w Polsce.

Autorka: Izabela Kordos

Gazeta Bankowa
Dowiedz się więcej na temat: bańki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »