Maraton przedwyborczych obietnic nabiera tempa. Czołowe partie polityczne w Polsce przedstawiły w sobotę swoje propozycje gospodarcze i wskazały na główny nurt zmian, którym chcą podążać przez najbliższe lata. Sprawdzamy, ile te obietnice będą kosztować.
Przedwyborcza walka o elektorat przechodzi na kolejny poziom. Obietnicom po obu stronach sceny politycznej nie ma końca. Projekt zmian gospodarczych w kraju, chociaż w niektórych punktach zarówno w wizji Platformy Obywatelskiej, jak i Prawa i Sprawiedliwość jest podobny, to w ostatecznym rozrachunku już zupełnie różny. Dotyczy to zarówno głównych celów, które mają być realizowane, jak i mechanizmów przygotowanych dla ich osiągnięcia.
Część przedwyborczych obietnic już na wstępie wydaje się niemożliwa do realizacji. Część została znacząco odsunięta z ich wprowadzeniem na następcze lata. Przyjdzie czas na racjonalizację swoich pomysłów, zapewne dopiero po wyborach. Tymczasem warto przyjrzeć się proponowanym zmianom, a przede wszystkim określić wstępny koszt postulatów zaprezentowanych przez czołowe partie w kraju.
Reklama
Platforma stawia na zmiany w podatkach
Program PO oparty został na zmianach na rynku pracy. Dotyczą one nie tylko wprowadzenie ujednoliconej umowy o pracę, co miałoby zlikwidować dualizm rynku pracy, zmniejszyć nadużycia pracodawcy, w tym nadużywanie umów śmieciowych i ograniczenie szarej strefy. Zamiast kilku składek i podatków (w tym PIT, NFZ, ZUS), obywatele byliby obciążeni jedną, zunifikowaną daniną.
- Jest to w mojej opinii - komentuje dla Interii Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole - propozycja kompleksowa. Oznacza zmniejszenie wysokości płaconych danin przez najbiedniejszych (osiągną oni największe oszczędności z tytułu zmian), ograniczy tzw. klin podatkowy, co będzie korzystne dla rynku pracy, a także wyeliminuje dualizm umów - dodaje.
Wychodzi zatem na to, że jeden "nowy" podatek miałby zastąpić aż trzy teraz funkcjonujące, których łączna wysokość, o czym warto pamiętać, to 250 mld złotych (wpływy z PIT - 44,5 mld zł, ZUS - 140 mld zł, składki NFZ - 67,5 mld zł). Ile miałby wynieść koszt takiej podatkowej rewolucji? W opinii ekipy rządzącej będzie to 10 mld zł netto. Niewiele, tym niemniej...
- W przypadku PO, chociaż nowe szczegóły wciąż poznajemy, to jednak koszt zmian został wyraźnie określony i wynosi 10 mld zł netto. Wymagałoby to zatem poszukiwać oszczędności w budżecie po stronie wydatkowej bądź oczekiwania na wyższy poziom PKB, wzrost gospodarczy i tym samym - powstania dogodnych warunków dla podwyższenia bazy wydatkowej, która pozwoli na reformę - zauważa Borowski.
Propozycja PO ma zatem charakter warunkowy. Tak też podchodzi do tych kwestii Platforma, która zapowiedziała potencjalne zmiany w systemie podatkowym dopiero na 2018 rok. Przy pogarszających się warunkach rynkowych, może się okazać, że pozostaną wyłącznie przedwyborczą obietnicą.
- Pozytywnie oceniam propozycję Platformy - dodaje Borowski - z tym jednak, że istnieje duże ryzyko, że w ogóle do zmian nie dojdzie. Jest ona uzależniona od wzrostu gospodarczego. Jeśli wzrost będzie wyraźnie niższy niż prognozy Ministerstwa Finansów (3,8 proc.), to nie będzie mowy o reformie. A przypomnę, że Credit Agricole prognozuje wzrost na poziomie 2,5 proc. - podkreśla Borowski.
Odmiennego zdania jest Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK. - Właściwie w propozycji PO zabrakło jeszcze tylko obietnicy działki na Księżycu dla każdego Polaka - podkreśla Szewczak. - To jest niepoważne. Najpierw mówi się jedno, a następnie uzupełnia o rzeczy zupełnie inne. Skąd rząd planuje wziąć te miliardy, nawet jeśli miałoby się to zamknąć w tych dziesięciu? W mojej opinii projekt PO musiałby opiewać na kwotę nawet 300 mld zł w takiej wersji jaka została zaprezentowana. Poza tym zostaje także kwestia indywidualnych kont emerytalnych, OFE, naszych emerytur - podkreśla Szewczak.
Jest rzeczą oczywistą, że system ZUS trzeba zreformować, że NFZ jest niewydajny i nie gwarantuje konstytucyjnego prawa do leczenia, że coś trzeba zrobić z miejscami pracy dla ludzi młodych. Jednakże z obecnym wariancie reforma PO zdaniem Szewczaka "nie sumuje się i trudno ją brać w ogóle na poważnie" - Dla wszystkich osób, które zarabiają więcej niż 1800 złotych i nie mają kilkorga dzieci, zaproponowany system może okazać się bardziej kosztowny niż dotychczasowy. Pozostaje zbyt wiele kwestii niejasnych. Mało tego wydaje się, że są to zmiany sprzeczne z np. kodeksem pracy, prawem nabytym, przepisami unijnymi, itp - podkreśla Szewczak.
PiS stawia na politykę prorodzinną
Zdecydowanie w przypadku PiS mamy do czynienia z większym naciskiem na sprawy socjalne, czyli konkretną kwotę, która ma trafić do rodzin z dziećmi, a także podniesieniem kwoty wolnej od podatku.
- Pamiętajmy, że w przypadku PiS mamy propozycje działań zmierzających do podniesienia podatków. Czy to podatek bankowy, czy nałożony na hipermarkety, mogą mieć niekorzystny wpływ na PKB, wzrost gospodarczy i konsumentów. W szczególności ten drugi będzie cenotwórczy co znaczy, że pośrednio uderzy też w konsumentów - podkreśla Borowski.
W odpowiedzi na program Platformy, Prawo i Sprawiedliwość proponuje 500 zł na dziecko i wyższą kwotę wolną od podatku, o której mówił jeszcze przed wyborami prezydenckimi Andrzej Duda. Pierwsza obietnica to ok 19 mld złotych już w 2016 roku, druga zaś, przy podniesieniu jej poziomu do 8 tys. złotych, to ok 21,5 mld złotych. Prawo i Sprawiedliwość określiła jednak potencjalne źródła finansowania swoich przedwyborczych obietnic. Jest to zarówno wprowadzenie nowych podatków, jak i uszczelnienie systemu podatkowego, co łącznie miałoby dać ok. 50 mld złotych.
Kwestią nie do końca pewną pozostaje zwiększenie wydatków na określone cele przy jednoczesnym określeniu potencjalnych wpływów z "nowych" źródeł, wspomniany już podatek bankowy i od supermarketów. - Największe wątpliwości budzi ściągalność podatku VAT. - Doświadczenia międzynarodowe pokazują, że w tak krótkim okresie, tak znaczące zwiększenie ściągalności tego typu daniny będzie bardzo trudne. PIS generuje istotne ryzyko, w szczególności, że część obietnic zostanie zrealizowana po stronie wydatkowej, ale bez jednoczesnego wypełnienia planów po stronie dochodowej. Przełożyłoby się to na pogorszenie finansów publicznych - tłumaczy Borowski.
- Obietnice PIS są znacznie skromniejsze - zauważa Szewczak - i zamknąć się powinny w przedziale od 30 do 70 mld zł. Wiadomo, że zarys pozyskania dodatkowych pieniędzy dla budżetu, dla lobby bankowego czy dla hipermarketów, zdominowane przez kapitał zagraniczny są niewygodne i niekorzystne. Ważną kwestią jest także ograniczenie skali przestępczości. Tym sposobem można pozyskać nawet 70 mld zł, czyli projekt, przy takich założeniach, powinien się bilansować - dodaje.
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy
spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.