Euro na straconej pozycji!
Z perspektywy czynników makroekonomicznych wspólna waluta wydaje się stać na zupełnie straconej pozycji.
W ciągu ostatnich dni obronne "podrygi" euro były dość rachityczne i zupełnie nieskuteczne. W czwartkowe południe kurs euro znalazł się na deskach, czyli na poziomie 1,328 dolara - wyższym o zaledwie jedną tysięczną od lokalnego minimum z 26 marca. Późniejsze odbicie się z tego poziomu było jednym ze wspomnianych podrygów, nie rokujących szans na większą poprawę.
Z punktu widzenia analizy technicznej wyraźnie rysująca się tzw. formacja głowy i ramion nie jest jeszcze w pełni ukształtowana i sugeruje dalsze spadki.
Z perspektywy czynników makroekonomicznych wspólna waluta także wydaje się stać na zupełnie straconej pozycji. Nie widać bowiem finału greckiej tragedii, a każde możliwe jej zakończenie nie wydaje się korzystne dla euro. Pozostawienie Grecji jedynie pomocy Międzynarodowego Funduszu Walutowego będzie odczytane jako niepowodzenie Unii Europejskiej. Wsparcie przez wspólnotę lub poszczególne jej państwa obciąży ich finanse - i tak już mocno nadwyrężone. Ogłoszenie niewypłacalności pewnie spowodowałoby spory szok, niemal
na miarę upadku Lehman Brothers. Jednak mogłoby, być może, okazać się nie najgorszym wyjściem z sytuacji. W końcu finansowy świat kilka takich przypadków już przeżył. Na marginesie, to co złe dla europejskiej waluty, wcale nie musi być złe dla europejskiej gospodarki. Słabe euro może się doskonale przysłużyć jej ożywieniu.
W piątek przed południem kurs euro zdobył się na dynamiczne odreagowanie, które zaprowadziło go do poziomu 1,34 dolara.
Chińsko-amerykańskie gadanie
Problemy Grecji i kilku innych państw europejskich mają bardzo poważny charakter i konsekwencje, jednak na skalę w pewnym sensie lokalną. Z punktu widzenia globalnej równowagi ekonomicznej o wiele ważniejsza wydaje się jednak kwestia chińskiej waluty. W mijającym tygodniu bardzo głośno było o mającej wkrótce nastąpić podwyżce stopy procentowej w Państwie Środka. W normalnych warunkach taka decyzja w naturalny sposób prowadziłaby do umocnienia juana. Ale w Chinach jednak wciąż warunki ?normalne? nie są. Amerykanie nie od dziś oskarżają Chiny, że utrzymując swoją walutę na nienaturalnie niskim poziomie stosują ?doping? dla swej gospodarki, która rozwija się w sprinterskim tempie.
W czwartek wizytę w Chinach złożył Timothy Geithner, amerykański sekretarz skarbu. Jednym z głównych przedmiotów jego rozmów była kwestia rewaluacji juana. Tego samego dnia członek zarządu chińskiego banku centralnego oświadczył, że aprecjacja juana nie jest wskazana. Mogłaby odbić się niekorzystnie na tempie wzrostu chińskiej gospodarki, a jednocześnie nie przynieść żadnych korzyści ani gospodarce światowej, ani amerykańskiej, powodując wręcz wzrost presji inflacyjnej. Rozmowy podobno do niczego konkretnego nie doprowadziły, ale nie jest wykluczone, że Chiny poszerzą nieco pasmo, w którym juan może się poruszać.
Dobry złoty, słaby złoty?
Nieco ponad rok temu słychać było powszechne narzekanie na nadmierną słabość naszej waluty. W czwartek huczało od "słownych interwencji" przedstawicieli ministerstwa gospodarki, finansów, banku centralnego, Rady Polityki Pieniężnej, mających na celu zmniejszenie siły złotego. Wreszcie w piątek doszło do rzeczywistej interwencji Narodowego Banku Polskiego. "Prawda" leży chyba gdzieś pośrodku. Nie ulega wątpliwości, że sporą część sukcesu polskiej gospodarki w okresie globalnego kryzysu zawdzięczamy właśnie słabemu złotemu.
Warto bowiem zwrócić uwagę, że obecnie kursy głównych walut wobec złotego znajdują się na poziomie zbliżonym do tego z pierwszej połowy 2007 r. A gospodarka i eksport radziły sobie nienajgorzej także w 2008 r., gdy dolar kosztował od 2 do 2,5 zł. Od najmocniejszego poziomu 2 zł za dolara, nasza waluta wciąż jest słabsza o 43%, zaś od szczytu słabości z lutego 2009 r., znajdującego się na poziomie 3,91 zł, jest dziś mocniejsza o 27%. Tendencja do jego umacniania się trwa już trzynaście miesięcy, ale największą jej falę mamy już raczej za sobą. Od sierpnia ubiegłego roku możemy mówić o stabilizacji w dość szerokim przedziale 2,7-2,95 zł, z jednym krótkim "wyskokiem" do 3 zł za dolara w lutym. Trzeba też zauważyć, że nasza waluta porusza się w rytmie wydarzeń na rynku światowym, zaś czynniki lokalne, związane z naszą gospodarką, mają tu znaczenie drugorzędne.
Walka z globalnymi trendami bywa zaś trudna i mało skuteczna.
W listopadzie ubiegłego roku nasza waluta była jeszcze mocniejsza wobec dolara niż dziś i tak wielkiego hałasu z tego powodu nie było. Teraz boli nas jednak umocnienie się złotego wobec euro. Od sierpnia do połowy grudnia ubiegłego roku kurs euro oscylował wokół poziomu 4,2 zł. Dziś jest mocniejszy o zaledwie 8,5%. W połowie 2008 r. euro kosztowało 3,2 zł.
Dziś wciąż jest słabszy niż wówczas o 20%. Obecnie cały "kłopot" polega na tym, że podwyżka stóp procentowych, której potrzeba od niedawna jest coraz mocniej sygnalizowana, wpłynęłaby wyraźnie na umocnienie się złotego. Sytuacja stawała się więc coraz bardziej patowa, stąd prawdopodobnie decyzja o interwencji banku centralnego na rynku walutowym.
Złoty nadal mocny
Od 23 marca do piątkowego przedpołudnia euro staniało z 3,927 do 3,844 zł, czyli o nieco ponad 2%. Dolar zaś z 2,922 do 2,87 zł, a więc o 1,8%. Frank z 2,741 do 2,68 zł, czyli o 2,2%. Po czwartkowej "burzy" medialnych wypowiedzi, broniących słabości złotego, ten rzeczywiście nieco się osłabił, jednak już wieczorem i w piątek rano z łatwością powrócił do poziomu sprzed "interwencji słownych". W tym momencie nasz bank centralny przeszedł od słów do czynów i poprzez zakup walut na rynku spowodował natychmiastowy wzrost ich kursów.
Dolar zdrożał o prawie 5 groszy, docierając do poziomu 2,9 zł, euro skoczyło do 3,88 zł, a frank do 2,7 zł. Po podaniu przez NBP informacji o dokonaniu interwencji, złoty znów nieznacznie umocnił się wobec głównych walut.
Halina Kochalska
Analityk Gold Finance
Roman Przasnyski
Główny Analityk Gold Finance